» Opowiadania » Żabka

Żabka

Żabka
Była królewską córką, którą zły czarownik zaklęciem uwięził w postaci będącej wręcz personifikacją największych koszmarów każdego podlotka. Przez siedem lat w zwierciadle sadzawki oglądała jedynie pokryte krostami oblicze ohydnego płaza, systematycznie tracąc nadzieję na uwolnienie się od okrutnego uroku. Tenże zaś urok – według słów czarownika – zdjąć mógł jedynie prawdziwy królewicz. Niestety królewscy synowie nadzwyczaj niechętnie zapędzali się na moczary. Owszem, zdarzało się to przy okazji polowań, jednak wtedy głos Żabki ginął w ogólnym zgiełku, a ona sama wolała raczej nie wyściubiać nosa z bagien niż zginąć pod przypadkowym kopytem. Mimo wszystko życie – choć podłe – wciąż było jej miłe.

– To wszystko – zakończyła ze smutkiem, poprawiając na łebku koronę wielkości pierścionka. – Cała historia. – Westchnęła, aż zaszeleściły kępy trawy.

Królewicz zacisnął zęby.

– Pomogę ci – oznajmił stanowczo. Żabka spojrzała na niego z powątpiewaniem i odrobiną nadziei w ślepkach.

– Jak? – spytała.

– Nie wiem jeszcze – przyznał następca tronu, czując, jak rozpala się w nim iskra życiowego celu. – Ale znajdę sposób.

Tylko gdzie go szukać, zapytał sam siebie, gdy już o zmierzchu wspinał się krętymi schodami do komnaty na wieży, gdzie pomieszkiwał jego jedyny powiernik.

– Zacznij od bajek – zgryźliwie podpowiedział Mistrz Astri i zatrzasnął mu przed nosem drzwi.

***


Coś niedobrego działo się z królewiczem. Podniecony biegał między swoją komnatą, biblioteką i mieszkaniem maga; zagadywany odpowiadał bez sensu, zupełnie nieobecny duchem, a przeważnie na całe dnie – niekiedy nawet noce, co monarchę wybitnie niepokoiło – znikał gdzieś w ostępach siedmioleskiej puszczy. Schudł, zmizerniał – jak zauważyła zmartwiona Jej Wysokość – ale też w jakiś niepojęty sposób zmężniał. Monarcha zupełnie nie wiedział, co o tym myśleć. Postanowił tedy przyprzeć syna do muru i zmusić go do rozmowy.

– Mam misję, ojcze – odrzekł zapytany królewicz, a oczy rozświetliły mu się jak urodzinowe świeczki. – I szansę dokonania wielkiego czynu.

– Czy ten wielki czyn wymaga włóczenia się po lasach, studiowania antologii "Baśni tysiąclecia i jednego roku" i konszachtów z magiem? – spytał zgryźliwie król.

– Owszem – potwierdził młody następca tronu. – A teraz wybacz, ojcze, jestem umówiony.

...i pognał ku oczeretom.

Monarcha pokręcił głową, mrucząc do siebie przekleństwa. Czuł się kompletnie zdezorientowany. Z Astri także niewiele ostatnio rozmawiał. Właściwie wcale. Tymczasem była ona jedyną osobą, która mogła mu wyjaśnić dziwne zachowanie królewicza, co więcej, monarcha szedł o zakład, że osobiście maczała w tym palce. Przygryzł wargi, świadom, że właściwie sam udzielił jej pozwolenia. Niemniej pewne rzeczy należało natychmiast wyjaśnić, zanim wszystko wymknie się z rąk.

Z ponurą miną wspiął się po schodach na szczyt wieży, gdzie przywitała go żabiokształtna klamka. Króla ogarnęła przemożna chęć ukręcenia wynalazkowi jego płaziego łba, lecz nim zdążył to uczynić, drzwi uchyliły się, ukazując zniecierpliwioną twarz maga.

– O co chodzi? – spytało męskie wydanie Astri.

– Powinienem zadać ci to samo pytanie, mistrzu – rzekł chmurnie Jego Wysokość. – Mój syn oszalał, biega po lesie jak smarkacz i zaczytuje się bajkami. Nawet jeden tom się w bibliotece nie ostał. O – c o – t u – c h o d z i ?!

– Spokojnie, Wasza Wysokość – powściągnął króla czarodziej. Głos miał wyraźnie poirytowany. – Dowiesz się w swoim czasie, obiecuję. Za wcześnie jeszcze na to. Zadania nie ukończyłam jeszcze, a mam do wykonania jeszcze jedno, też pilne i nie mniej ważne...

– Można wiedzieć jakie?

– Nie można.

– Jak będzie z moim synem?

– A jak ma być?! – zawołał mag. – Miałam sprawić, by zapomniał o młynarzównie, a przynajmniej, by nie chciał się z nią żenić. Wiem nawet dlaczego. Wasza Wysokość zaś sam dał mi carte blanche, jeśli chodzi o wybór koniecznych w mym zadaniu środków. I z takich korzystam, jak dotąd, skutecznie. Przynajmniej dopóty, dopóki nikt mi w tym nie przeszkadza...

– Astri. – Władca zrobił żałosną minę. – Nie śmiałbym wątpić w twe kompetencje...

– Akurat.

– Zrozum mnie jednak – błagał król. – Fiorn z Siedmiogórza przybędzie najdalej pojutrze... Jak zaprezentuje się przed nim siedmioleski następca tronu, biegający po borach i z nosem w książkach dla dzieci?

– Wasza Wysokość lekceważy mądrość ludu – zadrwił mag, uśmiechając się zagadkowo. – Przestrzegałabym przed tym. O powinowactwo z Siedmiogórzem może się jednak Wasza Wysokość nie martwić, moja głowa w tym, by je najjaśniejszemu panu zapewnić... Choć, między nami mówiąc, nie uważam, by podstarzała siostra siedmiogórskiego monarchy była najlepszą kandydatką na żonę księcia.

Monarcha mruknął coś, umykając wzrokiem przed drwiącym spojrzeniem czarodzieja. Po prawdzie i on nie był wolny od wątpliwości. Jako król nie mógł ich jednak okazać. Racja stanu ponad wszystkim, mawiał, a ta nakazywała sprzymierzyć się z Siedmiogórzem, póki jeszcze ostatnia z żyjących krewniaczek tamtejszego władcy jest w stanie urodzić potomka.

– Cóż czynić – westchnął król bardziej do siebie niż do maga – skoro córa Fiorna, w leciech synowi memu odpowiedniejsza, przed siedmiu laty zniknęła i wszelki słuch o niej zaginął. Żal był, prawda – Fiorn dotąd z tragedii się otrząsnąć nie może – lecz nieszczęście nieszczęściem, a unia personalna unią.

– Pod osobą syna Waszej Wysokości – czarodziej pokiwał głową. – Bo nikt, oczywiście, nie zamierza traktować poważnie jego przyszłej królewskiej małżonki. Nawet zaślubionej wbrew uczuciom obojga. Ech, wiele was trzeba nauczyć... Wasza Wysokość wybaczy teraz. Już jestem spóźniona. Obowiązki wzywają... Ach, zapomniałabym – rozliczenie pojutrze.

– Pojutrze? Ale przecież wtedy...

Drzwi zamknęły się królowi przed nosem. Monarcha wpatrywał się w nie przez chwilę, mrugając z zaskoczenia, nim ze środka nie dobiegł go furkot skrzydeł. Trzasnęło okno, klamka uśmiechnęła się po żabiemu.

– Gdybyś chociaż ty mogła mi wyjaśnić, co tu się dzieje – mruknął król.

A żabka zaśpiewała skrzekiliwie:

Była sobie żabka mała
Re-re, kum-kum, bęc!


Jego wysokość westchnął. Ciężkim krokiem podążył w dół kręconych schodów, głowa pochyliła mu się pod ciężarem trosk. Pojutrze. Akurat wtedy, gdy ma podejmować ucztą Fiorna z Siedmiogórza i ogłosić zrękowiny syna. Nie mówiąc już o tym, że do pojutrza zostało mu bardzo niewiele czasu. Nie zapomniał wprawdzie o zapłacie dla Astri, lecz magiczka, na nieszczęście, doskonale zdawała sobie sprawę z wartości swoich usług i ceniła się wysoko. Zwykle jednak o należności bez ogródek mówiła na początku zlecenia, bez tajemniczych uśmiechów. Król doprawdy nie wiedział, czego spodziewać się teraz. Na wszelki wypadek czasowo podniósł w całym kraju podatki. Nie był jednak pewien, czy to wystarczy. Znów westchnął.

Idąc krużgankiem do sali tronowej, dostrzegł w kącie spłakaną Lelelkę. Dziewczę moczyło łzami akwarelowy portrecik królewicza, który coraz bardziej przypominał rozmazaną plamę. Serce króla zabiło żywiej, wstąpiła w nie nadzieja. Astri chyba rzeczywiście wie, co robi. Może wszystko się jakoś ułoży. Żal mu było trochę młynarzówny, ale... Racja stanu.

Szparkim krokiem przemierzył krużganek, zerkając na zebraną na dziedzińcu grupę odzianych po męsku emancypantek, niosących hasło: "WOLNOŚĆ W MIŁOŚCI, RUWNOŚĆ W ŻĄDZENIU".

Z politowaniem pokiwał głową.

***


– Mam! – wołał podekscytowany królewicz, pędząc przez oczerety ku moczarom. – Znalazłem...! Pani...! Eee, Żabko! Znalazłem.... – Umilkł nagle. – Żabko?

Nikt nie odpowiedział. Królewicz rozejrzał się, opuszczając trzymaną w dłoni księgę. Nic jednak nie chlupnęło, nie poruszyła się żadna kępa trawy.
– Żabko? Gdzie ty jesteś?

W odpowiedzi usłyszał tylko cichy furkot skrzydeł. Chyba nie bocian? – zaniepokoił się książę. Nie, za małe jak na bociana. Raczej gołąb. Usiadł, oparł się wygodnie o drzewo, raz jeszcze zawołał Żabkę, ale bez rezultatu. Zdumiony pokręcił głową.

– Dziwne – mruknął do siebie. – Wyprowadziła się czy jak?

– Jestem! – dobiegł zdyszany głos, a jego właścicielka w trzech skokach znalazła się przy królewiczu. Młodzieniec uśmiechnął się, wyciągnął dłoń.

– Gdzie ty byłaś? – spytał, gdy Żabka sadowiła się w zagłębieniu jego ręki.

– Tu i tam – odpowiedziało stworzenie, poprawiając przekrzywioną koronę. – Cniło mi się. Co tam masz? – zapytało ciekawie, wychylając łebek w stronę książki.

– To...? Ach, rzeczywiście. – Królewicz uniósł pokaźny tom i położył go sobie na kolanach. – Zdaje się, że znalazłem sposób, by cię odczarować. Spójrz tutaj...

Z zapałem zaczął kartkować księgę. Żabka patrzyła na niego z dziwnie nieodgadnionym wyrazem pyszczka.

– Zaraz, gdzie to było... O! Jest.

Pokazał palcem stronę, na której widniał wypisany złoconymi literami tytuł: "Królewna w żabę przemieniona". Płaz przyglądał się temu milczeniu.

– Na ostatniej stronie podano sposób na odczynienie zaklęcia. Trzeba jedynie, abym...

Żabka westchnęła niecierpliwie. I jakby trochę smutno.

– Wasza Wysokość...

– Za chwilkę, miła. Otóż tu jest napisane, że najlepszym sposobem na odczynienie zaklęcia jest...

– Muszę ci coś powiedzieć. Coś ważnego.

– Proszę – powiedział książę, nie podnosząc głowy znad księgi. Żabka z cichym westchnieniem zsunęła się z jego dłoni.

– Pocałuj mnie – rzekła zmienionym głosem. Królewicz zwrócił twarz w jej stronę...

***


Tak to już bowiem bywa, że ten, kto rzuca zaklęcie, po części sam ofiarą jego stać się może. Nikt zaś nie poznał dotąd czaru potężniejszego nad miłość.

Cytat z "Baśni siedmioleskich, mądrości ludu", tom IV

***


Fiorn z Siedmiogórza zjechał z imponującym orszakiem, wzbudzając powszechne zadziwienie wśród prostego ludu i cichą zazdrość siedmioleskiego monarchy. Został jednak przywitany godnie, wylewnie i ciepło, jak nakazywał obyczaj. Monarchowie uścisnęli się jak bracia, omal nie pozbawiając się nawzajem tchu. Gdy od siebie odstąpili, pan Siedmiolasu, poprawiwszy dyskretnie perukę, objął sąsiada ramieniem i osobiście wprowadził w mury zamku.


– Jak minęła podroż, bracie? – zagadnął.

– Nieźle – odrzekł Fiorn. – Zjechalibyśmy nawet wcześniej, gdyby nie jeden rozwalony most na Zielonce. Objazd był jednak malowniczy, więc nie narzekam...

Siedmioleski król mruknął coś pod nosem, zwracając wzrok ku mijanym gobelinom.

– A gdzież twój syn, Dagoborze? Nie dostrzegłem go wśród dworzan.

– Zjawi się na jutrzejszej uczcie – odparł wymijająco Jego Wysokość Dagobor, modląc się w duchu, by rzeczywiście tak się stało. Nie widział królewicza od wczoraj, co gorsza, nie wiedzieć gdzie zniknęła także Astri. Niedobre przeczucia nie opuszczały monarchy ani na chwilę; pocieszający był jedynie fakt, że zagrażająca dotąd interesom królestwa Lelelka nie stała już na przeszkodzie królewskim planom. Ponoć została gorliwą orędowniczką emancypacji.

– Chciałbym go jednak zobaczyć – mówił dalej Fiorn, w zamyśleniu spoglądając na nieduże puchate coś, które trzymał w dłoni. – Chętnie zamieniłbym też kilka słów z twoim magiem, jak mu tam...
– Astri – mruknął król Siedmiolasu.

– Racja – Fiorn opuścił dłoń, na co puchate coś zareagowało piskiem z uzębionej paszczy i gwałtownym łopotem skrzydeł, po czym gwałtownie wczepiło się w odzienie siedmiogórskiego monarchy. Dagobor zamrugał, Fiorn pogłaskał zwierzątko po grzbiecie. – Chciałbym z nim porozmawiać... Jeśli to możliwe.

Spojrzał na Dagobora w sposób wyraźnie dający do zrozumienia, że możliwość spotkania z magiem byłaby wielce pożądana. Król z Siedmiolasu chrząknął, podrapał się w perukę.

– Hm, właściwie... Czemu nie? Każę po niego posłać... gdy tylko wróci.

– Wyjechał? – zainteresował się Fiorn.

– Niezupełnie – chrząknął gospodarz. – Ale ostatnio często bywa zajęty, wypełnia ważną misję... Rozumiesz.

– Rozumiem doskonale. – Fiorn uśmiechnął się, drapiąc za uchem wczepionego w szatę nietoperza. – Cóż, nie będę zatem mistrzowi przeszkadzał. Gdy go spotkasz, przekaż mu moje pozdrowienie. A teraz – sapnął – napiłbym się czegoś.

– Ja też – westchnął Dagobor ponuro. Jego myśli wciąż krążyły wokół niezwykle cichej teraz magowej wieży oraz osoby następcy tronu. – Każę przynieść... Paź...! a oto i twe komnaty, bracie...

– Ładne – stwierdził Fiorn, prawie nie zaszczycając kwatery spojrzeniem, a nietoperz potwierdził opinię króla wściekłym piskiem. Dagobor pokręcił głową.

– Do czego ci to zwierzę?

– Zwiastował mi nadzieję – odrzekł król Siedmiogórza po chwili milczenia, uśmiechając się smutno.

– Nietoperz...?

Fiorn nie odpowiedział. W międzyczasie nadszedł bowiem paź, dzierżąc w rękach pokaźnych rozmiarów antałek. Monarchowie odszpuntowali go rychło i zabrali się do jego opróżniania. Gdy nie było już czego opróżniać, Fiorn postanowił udać się na spoczynek, a król Siedmiolasu po raz kolejny tego dnia odwiedził dwie puste od wczoraj komnaty.

– Gdzie oni się podziali? – zadał sobie pytanie król, nie na żarty już zmartwiony.

– Niech się Wasza Wysokość nie martwi. Wszystko się dobrze skończy – powiedział żabi łeb.

Król w roztargnieniu pokiwał głową. Miał przed sobą niespokojną noc, pełną lęku o syna, nadworną magiczkę i rozmiary spodziewanej należności za magową usługę. A także gderania królowej na jego nieszczęsny stan, podczas gdy on będzie mógł co najwyżej powiedzieć: "Heeep...! Przepraszam, Bułeczko..."

Klamka śpiewała swoją ulubioną piosenkę o żabce.

***



– Wiwat Siedmiogórze i takoż król jego! – zabrzmiał okrzyk, od którego zatrzęsły się mury.

– Wiwat król Dagobor i jego dziedzina! – rozległ się drugi.

– Wiwat księżna!

– ...i królowa!

– Wiwat książę Rupert...!

– O ile się zjawi...

– Może indyczka? – zwrócił się Dagobor do Fiorna, przekrzykując wiwatujących. Fiorn skinął głową, zza przymrużonych powiek śledząc twarze dworzan i od czasu do czasu głaszcząc ciałko wtulonego w płaszcz nietoperza.

– Czy oni śmieją się z mojej siostry? – padło pytanie, a Dagobor aż podskoczył.

– Ależ skąd! – zapewnił pospiesznie, starając się nie patrzeć w stronę znudzonej niewiasty ucztującej o jakieś dwa łokcie dalej. – Nie śmieliby – dodał i zaczął żywo opowiadać historię swego ostatniego polowania, w nadziei, że zainteresuje tym swego sąsiada na tyle, by nie zadawał pytań. Zwłaszcza dotyczących jedynych pustych miejsc na dzisiejszej uczcie. A były takie dwa.

Dagobor westchnął ponuro.

Dzień synowskich zrękowin zastał siedmioleskiego króla w wyjątkowo paskudnym humorze. Nie dość, że przyszło mu osobiście czuwać nad przygotowaniem uczty – ochmistrz, poczuwając się w obowiązku do sprawdzenia jakości przygotowanych na uroczystość trunków, spał w najlepsze w piwnicy – to jeszcze musiał znosić krzyki kupców kłócących się z kanclerzem o podatki i brak funduszy na reperację zniszczonego mostu. "Kto ich tu w ogóle dziś wpuścił?!" – zawołał, straciwszy cierpliwość, lecz nie uzyskał odpowiedzi. Antałek piwa, opróżniony poprzedniej nocy wraz z Fiornem, też solidnie dawał mu się we znaki. Jedynie o emancypantkach nie było słychać, co król przyjął z ulgą i odrobiną niepokoju. Knuły coś baby czy jak?

A teraz, na domiar wszystkiego, idea unii personalnej może zawisnąć na włosku, bo na zaręczynowej uczcie nie zjawia się kandydat na narzeczonego. Kwestią czasu pozostawało, kiedy Fiorn o to spyta...

Czasu minęło niewiele.

– Wciąż nie widzę twojego syna – zauważył pan Siedmiogórza.

– Eee... – Dagobor nie bardzo wiedział, gdzie podziać oczy. Fiorn spojrzał na niego podejrzliwie.

– Miał być na uczcie – warknął.

– Będzie – obiecał Dagobor.

– Dlaczego jeszcze nie przybył?


– Przygotowuje niespodziankę dla Waszej Wysokości – wymyślił naprędce siedmioleski monarcha. – Pochłonięty był bardzo. Cierpliwości...

– Jakoś nie starcza mi jej, gdy widzę, jak kpi się ze mnie i mojej siostry! – wybuchnął niespodzianie Fiorn, a siedzące nie opodal niewiasty, z Fiornową siostrą na czele, podskoczyły niby użądlone. Jedynie królowa zachowała kamienną twarz. Wrzawa przy stole ucichła, zgasły drwiące uśmiechy, słane w stronę kandydatki na książęcą narzeczoną. – Miał tu dziś być następca tronu i królewski mag. Gdzież oni są?!

Krzyk Fiorna rozniósł się echem po sali, z sufitu sypnął się tynk. Remont by się przydał, pomyślał odruchowo Dagobor i westchnął. Para gołębi uderzyła w niedawno wstawioną szybę i odpadła od niej zmąconym lotem. Siedmiogórski król czekał na odpowiedź.

– Nie wiem – rzekł szczerze Dagobor. Zatroskana królowa pokręciła głową.

Fiorn milczał chwilę.

– Ostatni raz – warknął, zmrużywszy oczy, odrzucając z czoła kasztanowy lok – Drwiono tak ze mnie, gdy uprowadzono mi córkę. Mój własny mag, któremu ufałem jak bratu… A jednak zdradził. Czy teraz muszę jeszcze znosić kpiny z powodu...

Dagobor zbladł nagle. Zerwał się i chwycił Fiorna za poły kubraka.

– Coś rzekł...? Twój mag...

Setka myśli w ułamku sekundy przemknęła przez głowę monarchy, a żadna z nich nie była przyjemna. Uprowadzenie...! Dlaczego tak długo ich nie ma?

– A s t r i !!! – ryknął król, puszczając zdezorientowanego Fiorna, choć w duchu pluł sobie w brodę. Nierozważny był. Zbyt długo zwlekał z należnościami za czarnoksięskie usługi. Mieszkania na wieży też, wbrew obietnicom, nie doprowadził do porządku. A projektu równouprawnienia kobiet w magicznej profesji Rada do dziś nie widziała na oczy, przez co zdolna, ambitna pani magister skazana była na męskie przebranie. Czyż zatem należy się dziwić, że postanowiła sama zadbać o swój los?

A on, głupiec, sam podsunął jej sposób. Pogratulować!

Opadł na krzesło. Królowa jęła go pospiesznie wachlować.

Przecież zapłaciłbym ci, Astri, myślał zrezygnowany. Już podwyższyłem podatki...

Rada jestem to słyszeć, Wasza Wysokość, zabrzmiał głos w głowie króla. Monarcha poderwał się.

– Słucham?!

– Nic nie mówiłam – powiedziała królowa, nie przestając wachlować. – Lepiej ci?

Nie zdążył odpowiedzieć. Bowiem w tej właśnie chwili, w narastającą wrzawę – w której wyraźnie dominował poirytowany głos Fiorna – wdarł się brzękliwy huk.

Nowa szyba, pożalił się w duchu monarcha.

A z ziemi, trzymając jedną rękę za pazuchą, podniósł się oszołomiony młodzieniec.

– Nie było jej tam wcześniej, psiakrew – wymruczał, wskazując stłuczone okno. – Musieliście, ojcze, akurat na dzisiaj wstawić...

– Rupert! – zawołał rozradowany król i nie bacząc na etykietę, rzucił się w stronę syna. Chyba bogowie zesłali mi cię akurat w tej chwili, pomyślał. Teraz wszystko się ułoży, ucztę się przebiesiaduje jak trzeba, unię zawiąże...

– Cóż to, ojcze? – mówił królewicz. – Straże rozstawione gęsto, że przejść nie można, nie puszczają nikogo, tłumaczeń słuchać nie chcą... Choćby tego, że królewski rozkaz utrzymania z dala wszelkiej hołoty nie dotyczy następcy siedmioleskiego tronu.

Król prawie już otwierał usta – już to, by wytłumaczyć się synowi, już to, by w ostrych słowach udzielić nagany wszystkim odpowiedzialnym za zniewagę majestatu, począwszy od marszałka, a skończywszy na ostatnim strażniku. Jakże to bowiem być może, że byle pachołek odmawia królewskiemu synowi wstępu do zamku – przez co królewicz musi wdzierać się do środka przez okno, tłukąc nową szybę? Jednak król, przyjrzawszy się synowi, nie odezwał się. Doszedł bowiem do wniosku, że nietrudno zrozumieć rzeczone niedopatrzenie strażników.

Królewicz, w rzeczy samej, nie bardzo przypominał w tej chwili potomka siedmioleskiej dynastii. Prawy rękaw koszuli był rozdarty do łokcia, odsłaniając podrapaną skórę. Szmaragdowa zieleń kubraka straciła na intensywności, a poprzylepiane do odzienia grudki gliny i zeschnięte liście nadawały następcy tronu wygląd co najmniej cudaczny. Obrazu dopełniało sosnowe igliwie, którego na królewiczu było tyle, co na przyzwoitej wielkości choince, od czupryny po podeszwy butów. Igliwie – oraz coś, co królewicz troskliwie krył za pazuchą.

Twarz Fiorna z Siedmiogórza przybrała kolor ściany. A potem miąższu arbuza.

– Co to, do stu diabłów, ma znaczyć?! – wybuchnął, lecz z mniejszym, niż można się było spodziewać, skutkiem.

– Ach, jest i Jego Wysokość Fiorn wraz z siostrą. – Niczym nie zrażony królewicz zwrócił twarz w stronę siedmiogórskiego monarchy. – Dobrze. Trzeba bowiem rzecz niebłahą wyjaśnić, kwestię zrękowin mianowicie...

– Nie pozwalam!!! – rozległo się piskliwe wycie, któremu towarzyszył wrzask wielu kobiecych gardeł i zadziwiająco głośne tupotanie ciżemek, połączone z przekleństwami strażników. Zza skrzyżowanych halabard, przygiętych do ziemi pokaźnym transparentem z błędami ortograficznymi, z warkoczem przypominającym teraz źle związany snop zboża i z wdzięcznie falującym biustem wyłoniła się młynarzowa córka. – Nie zgadzam się! Królewicz mnie obiecał...

– Uciszcie te baby, psiakrew! – zdenerwował się Dagobor.

– Pani – rzekł, kłaniając się sztywno Fiornowej siostrze, królewicz. – O rękę twą poprosić nie mogę. Albowiem... – Uniósł dłoń dla lepszego efektu. Niepotrzebnie: Dagobor nadal miał tak samo półotwarte usta, a Fiorn podobnie jak przed sekundą mrugał. Lelelka promieniała. – Albowiem miłością darzę inną pannę. A że bliską ci jest ona sercu memu, z nią wypada mi dziś zrękowiny ogłosić. Ojcze... matko... czcigodny Fiornie... I wy, przezacni rycerze...

– I damy! – wtrąciła jedna z emancypantek. Lelelka wbiła jej łokieć w bok. Książę jednak nawet nie spojrzał w ich stronę. Sięgnąwszy za pazuchę, powoli, ostrożnie wydobył stamtąd nieduże, zielonobure stworzenie z maleńkim złotym krążkiem na kostropatym łebku. Delikatnie uniósł je w górę.

– Oto – rzekł – narzeczona dziedzica siedmioleskiego tronu.

W ciszy, jaka zapadła, szmer osypującego się tynku zabrzmiał niemal jak grzmot. Królewicz i tym razem nic a nic się nie przejął. Uniósł trzymaną w dłoniach ropuchę na wysokość twarzy, po czym z rozanielonym uśmiechem pocałował ją w sam środek kostropatego pyszczka.

Huk spadł na salę, która rozbłysła dziwnym, fioletowym blaskiem, wyrywając z bezruchu obu królów, dworzan i omdlałą przed sekundą młynarzównę. Postać królewskiego syna przesłoniła nagle grzywa kasztanowych włosów i jedwabna suknia ametystowej barwy, otulająca powabne kobiece ciało. Dagobor zamrugał gwałtownie, nie rozumiejąc. Gdy zrozumiał, krew odpłynęła mu z twarzy.

– Wdzięczna jestem Jego Wysokości za to, iż uwolnił mnie od złego czaru, jaki przed laty rzucił na mnie pewien nadworny mag – powiedziało zjawisko w ametystowej sukni, uśmiechając się czarodziejsko. – Bez twej miłości, panie mój, nie byłoby to możliwe. Oświadczyny twe z radością przyjmuję, przy okazji zadość czyniąc temu, co poprzez zrękowiny dziś zawiązać się miało...

– Astri – jęknął Dagobor.

– Co to za dama? – szepnęła mu w ucho Jej Wysokość. – Nie przypominam sobie, bym ją znała...

– Ja ją znam – wyprzedził odpowiedź Fiorn z Siedmiogórza. Dagobor drgnął na dźwięk jego głosu, dziwnie, nienaturalnie schrypniętego. Królowa uniosła z zainteresowaniem brwi.

– Któż to więc? – spytała.

– To... – zaczął pośpiesznie jej małżonek, lecz Jej Wysokość uciszyła go gestem.

– Flamella – odrzekł Fiorn, nie odrywając wzroku od kasztanowowłosej dziewczyny i uśmiechnął się, by po chwili otrzeć wilgotniejące oczy. – Moja córka.

Ciszę rozdarł wściekły wrzask Lelelki.

***


Podeszła do niego, promieniejąc uśmiechem i wściekłą bielą sukni. Kasztanowe włosy prócz diademu wieńczył pięknie utkany welon. Robota młynarzówny, pomyślał ponuro siedmioleski król. Kosztował fortunę, zwłaszcza jeśli doliczyć odszkodowanie za straty moralne, o jakie upomniało się dla Lelelki Towarzystwo Emancypantek, ale Fiorn nie szczędził pieniędzy dla swojej – jak się wyraził – cudownie odzyskanej pociechy. A Astri bynajmniej wcale to nie przeszkadzało. W jej dawnej komnacie znaleziono list pisany ręką nadwornego maga, iż "niezwłocznie wyjechać musi, nie wie, czy go obaczą jeszcze, Fiornowi i młodej parze wszystkiego najlepszego".

Zdrajcy.

Kasztanowowłosa, świeżo upieczona małżonka siedmioleskiego następcy tronu uniosła w górę puchar, uśmiechając się jeszcze promienniej. Pod królem ugięły się kolana.

– Twoje zdrowie, teściu.

– Hm – powiedział Dagobor.

– Rozchmurz swe oblicze, wasza królewska mość. – Astri posłała mu wesołe spojrzenie znad pucharu. – Fiorn gotów pomyśleć, żeś nierad z synowej.

– Hm.

Astri westchnęła. Dopiła wino i oddała pucharek najbliższemu paziowi, który, zajrzawszy doń, nie zdołał powstrzymać wyrazu rozczarowania na twarzy. Magiczka zwróciła się do siedmioleskiego monarchy.

– Spróbuj spojrzeć na to z innej strony, Wasza Wysokość – rzekła, nie przestając słać weselnikom olśniewających uśmiechów. – Syn mógł trafić gorzej. Choćby na ową Fiornową siostrę, przeciwko której nic nie mam, ale sam przyznasz, że dzierlatką już nie jest. Wątpię, czy zdołałaby odwieść Ruperta od trwonienia zdrowia na buszowanie po oczeretach i ratowanie księżniczek zaklętych w żaby, bo na nazbyt przemyślną też raczej nie wygląda.

Ani na nazbyt urodziwą, dodał w myślach Dagobor, zerkając mimo woli na siostrę władcy Siedmiogórza. Zawstydził się, lecz musiał przyznać Astri rację.

Jedno tylko wciąż nie dawało mu spokoju.

– Twoja zapłata... – mruknął.

– Mówiłam, że sama ją odbiorę.

– A dodatkowe podatki, które wprowadziłem?!

– Naprawisz most na Zielonce. – Wzrok Astri powędrował gdzieś bardzo daleko. – Przekupisz Radę, by pozytywnie rozważyła kwestię równouprawnienia kobiet w magicznej profesji. Każesz załatać przeciekający dach w komnacie na wieży. Jest mnóstwo do zrobienia, wasza królewska mość.

– Astri.

– Tak, teściu?

– Naprawdę jesteś córką Fiorna?

– Tą, która nie potrafiła usiedzieć spokojnie, bo nudziła ją rola księżniczki i wszelkie właściwe białogłowom rozrywki? Którą nadworny mag siedmiogórskiego zamku musiał porwać, by mogła się uczyć, a świat poczęstował bajką o tym, że przemienił ją w żabę? Tą, której pośród mokradeł szukał i odnalazł inny nadworny mag, by – po z górą tuzinie lat – pogrążonemu w smutku królowi zwiastować nową nadzieję? Którą twój syn miłością uwolnić zdołał od czaru?

Dagobor przerwał.

– Jesteś nią?

Astri roześmiała się, a zabrzmiało to tak, jakby ktoś solidnie potrącił kramik handlarza dzwoneczkami. Potem spojrzała królowi w oczy.

– Czy to ważne?

Okręciła się wdzięcznie, w jej dłoni nie wiadomo skąd pojawił się wypełniony winem pucharek. Skosztowała odrobinę, resztę oddała królowi. Potem tanecznym krokiem ruszyła przez tłum weselnych gości ku wzruszonej do łez siedmioleskiej monarchini, rozpromienionemu następcy tronu i pijanemu szczęściem Fiornowi z Siedmiogórza.

Głos w głowie króla Dagobora podśpiewywał uparcie:

Była sobie żabka mała
Re-re, kum-kum, bęc!




Pierwotna wersja opowiadania opublikowana została na portalu Fantasy Word
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: Żabka



Czytaj również

Żabka
Część pierwsza

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.