A może, jak to ma miejsce w przypadku kolejnych wydań Władcy pierścieni, milczeć taktownie, kupować edycje kolekcjonerskie, czytać, zachwycać się po raz n-ty Śródziemiem, ale, broń Boże, nie recenzować?
Możliwości jest kilka. Ostatnio sam zmuszony byłem do wysilenia swoich szarych komórek (wszystkich trzech) i znalezienia wyjścia z koziego rogu, do którego sam się zapędziłem, podejmując się zrecenzowania najnowszego wydania powieści braci Strugackich Poniedziałek zaczyna się w sobotę. Jako, że zazwyczaj obracam się w kręgach anglosaskiej SF, pomyślałem, że będzie to świetna okazja nadrobienia "wschodnich" zaległości. Książeczka cieniutka, zachwalana, a i nie będzie już wstyd, że żadnych Strugackich się wcześniej nie czytało. Nie przewidziałem jednak tego, że jest to powieść tak mocno zakorzeniona w kontekście społeczno-kulturowym z tamtych lat.
Napisana w latach sześćdziesiątych opowieść o młodym informatyku, Saszy Priwałowie, który przypadkiem trafia do Instytutu Badań Czarów i Magii, to satyra na radzieckich naukowców i realia ich pracy. I tutaj zaczynają się schody. W latach sześćdziesiątych moi rodzice dopiero raczkowali, a w 1989 miałem trzy latka. Nie znam więc, nie mogę pamiętać tamtych realiów, ich specyfiki. Od razu przypomina mi się Jakub Ćwiek i jego opowiadanie Smutni, traktujące o amerykańskich hipisach. Maciek Parowski swego czasu zarzucał autorowi, że niepotrzebnie bierze się za rozliczanie pokolenia Dzieci Kwiatów, że to nie jego czasy, nie jego kultura. Masz pod nosem, mówił Parowski, w historii swojego kraju chociażby wydarzenia z kopalni Wujek. Pisz o nich, o tym, co znasz. Ćwiek odpowiedział na to, że dla niego równie odległa, co hipisi, jest kopalnia Wujek. Bo jest za młody. Owszem, każdy z nas słyszał o tym nie raz, może nawet zna ludzi, którzy to pamiętają, ale są to, jak to ujął Ćwiek: "Historia i emocje z drugiej ręki…".
Trudno więc mi, dwudziestoparolatkowi, widzieć w Poniedziałek zaczyna się w sobotę coś poza raczej przeciętną, lekko zwariowaną powieścią. Postać Wybiegałły wzorowana była na Trofimie Łysence? A kto to taki? Satyra na radzieckie instytuty naukowe? A czym różniły się one od współczesnych? Oczywiście, można się domyślać, ale nie zmienia to faktu, że ze względu na silne konotacje fabularno-społeczno-polityczne, powieść ta jest dziełem hermetycznym, młodoczytelnikoodpornym.
O książce Wybrańcy bogów Rafała A. Ziemkiewicza ktoś kiedyś napisał, że gdyby ukazała się wcześniej, w latach osiemdziesiątych, odniosła by wielki sukces i weszła by do kanonu literatury, że była ona po prostu spóźniona. Podobnie, zupełnie inaczej współczesny czytelnik odbierze inną książkę Strugackich – Przenicowany świat, kiedyś w umiejętny sposób, obchodząc mechanizmy cenzury, obnażającą ówczesną rzeczywistość, dzisiaj nie robiącą już takiego samego wrażenia. Niektóre pozycje się starzeją, a ząb czasu nie jest dla nich łaskawy. Dzisiaj można wyśmiewać się z Łukjanienki, który w Labiryncie odbić pisał o wielkich plikach, które miały aż… 2,5 MB, tymczasem za kilkadziesiąt (kilkanaście?) lat podobna sytuacja będzie miała miejsce w przypadku Accelerando Charlesa Strossa.
Ale tak to już jest z książkami, które nie są "ponadczasowe", które bardzo silnie zakorzeniają się w danej rzeczywistości, przypisane są konkretnym wydarzeniom. Po latach, gdy pryska czar związany z tymi konotacjami, pozostaje tylko naga kość opowieści. A te częstokroć same w sobie nie są już specjalnie interesujące.