16-01-2013 21:06
Z powrotem do Ćwieka
W działach: literatura, Jakub Ćwiek | Odsłony: 16
Rok temu pisałem o swoim rozczarowaniu „Liżąc ostrze” Jakuba Ćwieka. Wspominałem, że liczyłem na więcej, że autor tak chwalony, a tu pierwsza książka po jaką sięgam i trochę lipa. Było mi z tym głupio – dookoła ludzie się zachwycają, „Kłamca” ślicznie się sprzedaje, a ja kręcę nosem. Potem jeszcze ten Zajdel na wrocławskim Polconie.
Nie to żeby w „Liżąc ostrze” nie było na co narzekać. Nadal uważam, że to dość przeciętna pozycja. Mimo to – i tu kolejny kamyk do własnego ogródka – nie zapamiętałem z niej wyłącznie okładki. Wręcz przeciwnie, robiąc przegląd przeczytanych powieści na koniec minionego roku, zdałem sobie sprawę, że „Liżąc ostrze” mógłbym dokładniej opowiedzieć niż na przykład – moim zdaniem dużo lepszą – „Podróż w przyszłość” Roberta Sheckleya. Po ten drugi tytuł sięgnąłem pół roku temu. Powinienem lepiej kojarzyć, co w nim było, ale to Ćwiek ze stycznia okazał się bardziej wyrazisty. Ja zaś musiałem nieco zweryfikować swój osąd. Co szczególnie zwraca mą uwagę, wspominając o „Liżąc ostrze” za pierwszym razem, wydawało mi się, że moja opinia jest dość wyważona. Nie pisałem pod wpływem chwili i sądziłem, że moje podejście już się nie zmieni. A tu proszę, jednak się zmieniło.
Odnosząc ten mój zeszłoroczny wpis na nieco inne pole (wówczas nie recenzowałem, dzieliłem się wrażeniami): dla mnie to przypomnienie, że do recenzji trzeba podchodzić z dystansem. Nie dość, że gust recenzenta może być różny od naszego, to jeszcze jego ocena z czasem może ewoluować. Z drugiej strony recenzent powinien mieć w sobie trochę pokory, bo przecież może bliźniego – choćby nieświadomie – wpuszczać w maliny.
Z tymi myślami usiadałem do innej książki Ćwieka, zbiorku opowiadań „Gotuj z papieżem”. Chciałem zacząć nowy rok właśnie od tego autora. Może nawet zrobię sobie z tego taką małą, prywatną tradycję. Tak czy siak, z pewnymi obawami zacząłem czytać pierwszy tekst – tytułowe „Gotuj z papieżem”. I zrozumiałem co ludzie widzą w prozie Kuby. Wkręciłem się.
Popatrzcie zresztą na słownictwo: „sztunia”, „zzuł”, „marmurkowo-łososiowy”, „naszprycowany”. Niby nic, no i niezbyt dużo tego w tekście, ale diabeł tkwi w szczególe. Dla mnie to fajne przykłady, że Ćwiek bawi się pisząc, a choć pisze prosto, wcale nie zamyka się w obrębie tych kilkuset wyrazów na co dzień używanych. Dobra, na was pewnie nie robi to wrażenia, ale serio – jak tu wszystko razem ładnie połączone. Akapitów w „Gotuj z papieżem” się nie czyta, łyka się je jeden za drugim. Cudo.
Kuba zaplusował mi też sposobem prowadzenia narracji, całą tą opowieścią Remka, jednego z bohaterów. Jest w tym autentyczność – ja tego faceta naprawdę czuję. Remo i Robal to takie zwyczajne chłopaki. Mam wrażenie, że znam ich na wylot. Zresztą, może faktycznie tak jest? Takiego cwaniaczka jak Robal jestem pewien, że już kiedyś spotkałem i to niestety więcej niż raz. Rozterki Remka znam z doświadczenia lub z drugiej ręki. Naprawdę to fajne.
Jednak im dalej w las, tym bardziej mój entuzjazm – delikatnie, co prawda - słabł. Znowu nie przypadł mi do gustu finał. Może tak już mam z otwartymi zakończeniami, ale zabrakło mi kropki nad i, jakiegoś mocnego podsumowania dla losów bohaterów (podkreślę – nie samej historii, bohaterów). Miałem też wrażenie, że bardziej niż konsekwencje, liczył się tu pomysł. Do tego lekko absurdalny (czy raczej: groteskowy) rozwój wydarzeń. „Gotuj z papieżem” zaszufladkowałem więc „tylko” jako bardzo dobry, rozrywkowy tekst. Taki, co niekoniecznie kopie między nogi i zmusza do refleksji, a zwyczajnie daje dużo frajdy. I byłbym przeszedł do kolejnego opowiadania, gdyby nie rzut okiem do polterowych recenzji.
Tu lekka konsternacja. Te sympatyczne sztunie, które przypadły mi do gustu, malakh uznał za irytujące. Fakt, jak pisze o „przelewaniu uroku osobistego autora”, to trudno mi się z tym nie zgodzić. Ale żeby coś z językiem było nie tak? Nie rozumiem czemu. W międzyczasie wspomniałem o tekście znajomemu. Sięgnął po zbiorek, poczytał trochę, ale odpuścił. Zdziwiony pytam się go czemu – czyżby temat mu się nie spodobał? Fakt, jest księdzem, ale fantastykę lubi. A tu wręcz przeciwnie – koncept fajny, za to język drażni. Drążę temat – „nie wiem, chyba zbyt prostacki”. To mi dało do myślenia.
Czemu styl ten do mnie trafił, do nich nie? Jest przecież młodzieżowy, to pasuje. Remek to studenciak. Tak jak on mówią niektórzy moi znajomi. I może właśnie w tym rzecz. „Gotuj z papieżem” wydało mi się tak bardzo naturalne, tak bardzo bliskie temu, co znam, że chyba przeszedłem do porządku dziennego nad stylizacją. Odnotowałem ją półświadomie, ale nie pomyślałem, że może być dla kogoś niestrawna. Bo przecież była wiarygodna. Do tego doszło inne zdanie znajomego: „pracuję trochę z młodzieżą i ona mówi już inaczej”. I chociaż to banalna myśl, intryguje mnie, że to opowiadanie – tak bardzo kojarzące mi się z młodością – może być dla innych „stare”. Właśnie ze względu na zastosowany język. Dla innych z kolei będzie pewnie zbyt „młode”.
Zastanowiło mnie również to, że malakh napisał o zagubionym przesłaniu. Stwierdzenie to odebrałem jako zarzut, z którym po części się zgadzam. Ale jak bardzo jest on istotny? I czy pragnąc ambitnej, poruszającej lektury – takiej trochę moralizatorskiej, refleksyjnej - nie żądamy od „Gotuj z papieżem” zbyt wiele?
To opowiadanie już na poziomie samego konceptu jest mocną krytyką komercyjnego podejścia do osoby Jana Pawła II. Remo i Robak odstawiają niezły przekręt z papieżem. Na tyle „obrazoburczy”, że Ćwieka nie ominął „słuszny” gniew pewnej grupy oburzonych. Jeśli już sam pomysł wywołuje emocje, to tekst chyba spełnił swoje zadanie. Bardziej nikogo nie poruszy. A może jednak zabrakło jednoznacznej, twardej oceny sytuacji. Remek jest tchórzem, Patrycja koniec końców robi z siebie idiotkę, a Robak pozostaje mendą. Nie są najlepszymi wzorami do naśladowania, a ponoć literatura powinna odzierać świat ze zła, pokazywać, co moralne, a co nie. To chyba jedna z tych kwestii, na które każdy czytelnik musi znaleźć własną odpowiedź.
Inna sprawa, że oceniam to opowiadanie jako „rozrywkowe”. I z tego punktu widzenia spełnia wszystkie moje oczekiwania. Jest zabawne, trochę przewrotne, lekko napisane, dialogi nie rażą sztucznością i nawet nie ma tu irytującego, typowego dla polskiej twórczości, wydziwiania z imionami i nazwiskami bohaterów. Mógłbym ten tekst polecić każdemu tylko i wyłącznie dlatego, że przyjemnie się go czyta. A nie sądzę by to była jedyna zaleta „Gotuj z papieżem”.
Nie potrzebuję przy tym jakiegokolwiek moralizowania. I tak dobrze się bawiłem. Zdanie malakha o zagubionym przesłaniu sprawiło jednak, że zacząłem się zastanawiać, czy ogólnie nie mamy zbyt dużych wymagań wobec tego, co czytamy, oglądamy, słuchamy. Zdarza się, że sięgając po coś, zamiast dać się porwać wizji autora, czepiamy się nieistotnych szczegółów. Albo mamy mu za złe coś, co jest logicznym elementem strategii pisarskiej, reżyserskiej, czemuś co ma sens, ale wykracza poza naszą estetykę, wiedzę, postrzeganie twórczości. To jest zresztą chyba problem takiego kina jak „Expendables”. Ot, mamy chyba jakiś kompleks, który każe nam twierdzić, że co komercyjne, nieambitne, jest automatycznie gorsze.
Na marginesie, pod kątem przyszłych recenzji, pozostaje mi jeszcze jedna sprawa do zasygnalizowania. Niesmak, jaki wiąże się z utowarowieniem Jana Pawła II, co jest również tematem opowiadania, jest dla mnie rzeczą oczywistą. Potrafię zrozumieć, że Ćwiek posługuje się hiperbolą, świadomie wyolbrzymia, ale nie ma na celu obrażania czyichś uczuć religijnych. Dla mnie „Gotuj z papieżem” to świetny przykład fantastyki na zasadzie „co by było gdyby”. Widocznie są jednak osoby, o innym poziomie wrażliwości, dla których Jakub przedstawia problem zbyt mocno. Pomijając przypadki ewidentnej ignorancji czy głupoty, także i o takich osobach warto pamiętać. Rzeczy dla mnie oczywiste i spełniające moje normy, dla innych takie wcale być nie muszą. Niby banał, ale jakże często się o nim zapomina. Nie oznacza on oczywiście, że trzeba rezygnować z własnych, wyrazistych poglądów. Dobrze jest mieć jednak trochę szacunku wobec cudzych opinii.
Tymczasem wracam do lektury zbiorku. Tym bardziej, że następne opowiadanie – także ze względu na dedykację – wydaje mi się jeszcze ciekawsze.
Patrząc na ten wpis z perspektywy poprzedniego odnoszę wrażenie, że znowu przesadziłem, tym razem w drugą stronę: strasznie Kubie słodzę. Trza by coś dla równowagi. O! Już wiem. Będzie ad personam: Kuba jesteś buc!* I tyle.
* Czyt. „bardzo utalentowany człowiek”, ale tego chyba Ci mówić nie trzeba. ;)
A przy okazji, jakoś tak się złożyło, że Ćwiek w styczniowym numerze „Nowej Fantastyce” też pisze o tym, o czym wspominam w jednym z akapitów – czyli o podejściu do rozrywki, choć w nieco innym kontekście. Gdyby kogoś temat interesował, to może rzucić okiem do jego felietonu.
Nie to żeby w „Liżąc ostrze” nie było na co narzekać. Nadal uważam, że to dość przeciętna pozycja. Mimo to – i tu kolejny kamyk do własnego ogródka – nie zapamiętałem z niej wyłącznie okładki. Wręcz przeciwnie, robiąc przegląd przeczytanych powieści na koniec minionego roku, zdałem sobie sprawę, że „Liżąc ostrze” mógłbym dokładniej opowiedzieć niż na przykład – moim zdaniem dużo lepszą – „Podróż w przyszłość” Roberta Sheckleya. Po ten drugi tytuł sięgnąłem pół roku temu. Powinienem lepiej kojarzyć, co w nim było, ale to Ćwiek ze stycznia okazał się bardziej wyrazisty. Ja zaś musiałem nieco zweryfikować swój osąd. Co szczególnie zwraca mą uwagę, wspominając o „Liżąc ostrze” za pierwszym razem, wydawało mi się, że moja opinia jest dość wyważona. Nie pisałem pod wpływem chwili i sądziłem, że moje podejście już się nie zmieni. A tu proszę, jednak się zmieniło.
Odnosząc ten mój zeszłoroczny wpis na nieco inne pole (wówczas nie recenzowałem, dzieliłem się wrażeniami): dla mnie to przypomnienie, że do recenzji trzeba podchodzić z dystansem. Nie dość, że gust recenzenta może być różny od naszego, to jeszcze jego ocena z czasem może ewoluować. Z drugiej strony recenzent powinien mieć w sobie trochę pokory, bo przecież może bliźniego – choćby nieświadomie – wpuszczać w maliny.
Z tymi myślami usiadałem do innej książki Ćwieka, zbiorku opowiadań „Gotuj z papieżem”. Chciałem zacząć nowy rok właśnie od tego autora. Może nawet zrobię sobie z tego taką małą, prywatną tradycję. Tak czy siak, z pewnymi obawami zacząłem czytać pierwszy tekst – tytułowe „Gotuj z papieżem”. I zrozumiałem co ludzie widzą w prozie Kuby. Wkręciłem się.
Popatrzcie zresztą na słownictwo: „sztunia”, „zzuł”, „marmurkowo-łososiowy”, „naszprycowany”. Niby nic, no i niezbyt dużo tego w tekście, ale diabeł tkwi w szczególe. Dla mnie to fajne przykłady, że Ćwiek bawi się pisząc, a choć pisze prosto, wcale nie zamyka się w obrębie tych kilkuset wyrazów na co dzień używanych. Dobra, na was pewnie nie robi to wrażenia, ale serio – jak tu wszystko razem ładnie połączone. Akapitów w „Gotuj z papieżem” się nie czyta, łyka się je jeden za drugim. Cudo.
Kuba zaplusował mi też sposobem prowadzenia narracji, całą tą opowieścią Remka, jednego z bohaterów. Jest w tym autentyczność – ja tego faceta naprawdę czuję. Remo i Robal to takie zwyczajne chłopaki. Mam wrażenie, że znam ich na wylot. Zresztą, może faktycznie tak jest? Takiego cwaniaczka jak Robal jestem pewien, że już kiedyś spotkałem i to niestety więcej niż raz. Rozterki Remka znam z doświadczenia lub z drugiej ręki. Naprawdę to fajne.
Jednak im dalej w las, tym bardziej mój entuzjazm – delikatnie, co prawda - słabł. Znowu nie przypadł mi do gustu finał. Może tak już mam z otwartymi zakończeniami, ale zabrakło mi kropki nad i, jakiegoś mocnego podsumowania dla losów bohaterów (podkreślę – nie samej historii, bohaterów). Miałem też wrażenie, że bardziej niż konsekwencje, liczył się tu pomysł. Do tego lekko absurdalny (czy raczej: groteskowy) rozwój wydarzeń. „Gotuj z papieżem” zaszufladkowałem więc „tylko” jako bardzo dobry, rozrywkowy tekst. Taki, co niekoniecznie kopie między nogi i zmusza do refleksji, a zwyczajnie daje dużo frajdy. I byłbym przeszedł do kolejnego opowiadania, gdyby nie rzut okiem do polterowych recenzji.
Tu lekka konsternacja. Te sympatyczne sztunie, które przypadły mi do gustu, malakh uznał za irytujące. Fakt, jak pisze o „przelewaniu uroku osobistego autora”, to trudno mi się z tym nie zgodzić. Ale żeby coś z językiem było nie tak? Nie rozumiem czemu. W międzyczasie wspomniałem o tekście znajomemu. Sięgnął po zbiorek, poczytał trochę, ale odpuścił. Zdziwiony pytam się go czemu – czyżby temat mu się nie spodobał? Fakt, jest księdzem, ale fantastykę lubi. A tu wręcz przeciwnie – koncept fajny, za to język drażni. Drążę temat – „nie wiem, chyba zbyt prostacki”. To mi dało do myślenia.
Czemu styl ten do mnie trafił, do nich nie? Jest przecież młodzieżowy, to pasuje. Remek to studenciak. Tak jak on mówią niektórzy moi znajomi. I może właśnie w tym rzecz. „Gotuj z papieżem” wydało mi się tak bardzo naturalne, tak bardzo bliskie temu, co znam, że chyba przeszedłem do porządku dziennego nad stylizacją. Odnotowałem ją półświadomie, ale nie pomyślałem, że może być dla kogoś niestrawna. Bo przecież była wiarygodna. Do tego doszło inne zdanie znajomego: „pracuję trochę z młodzieżą i ona mówi już inaczej”. I chociaż to banalna myśl, intryguje mnie, że to opowiadanie – tak bardzo kojarzące mi się z młodością – może być dla innych „stare”. Właśnie ze względu na zastosowany język. Dla innych z kolei będzie pewnie zbyt „młode”.
Zastanowiło mnie również to, że malakh napisał o zagubionym przesłaniu. Stwierdzenie to odebrałem jako zarzut, z którym po części się zgadzam. Ale jak bardzo jest on istotny? I czy pragnąc ambitnej, poruszającej lektury – takiej trochę moralizatorskiej, refleksyjnej - nie żądamy od „Gotuj z papieżem” zbyt wiele?
To opowiadanie już na poziomie samego konceptu jest mocną krytyką komercyjnego podejścia do osoby Jana Pawła II. Remo i Robak odstawiają niezły przekręt z papieżem. Na tyle „obrazoburczy”, że Ćwieka nie ominął „słuszny” gniew pewnej grupy oburzonych. Jeśli już sam pomysł wywołuje emocje, to tekst chyba spełnił swoje zadanie. Bardziej nikogo nie poruszy. A może jednak zabrakło jednoznacznej, twardej oceny sytuacji. Remek jest tchórzem, Patrycja koniec końców robi z siebie idiotkę, a Robak pozostaje mendą. Nie są najlepszymi wzorami do naśladowania, a ponoć literatura powinna odzierać świat ze zła, pokazywać, co moralne, a co nie. To chyba jedna z tych kwestii, na które każdy czytelnik musi znaleźć własną odpowiedź.
Inna sprawa, że oceniam to opowiadanie jako „rozrywkowe”. I z tego punktu widzenia spełnia wszystkie moje oczekiwania. Jest zabawne, trochę przewrotne, lekko napisane, dialogi nie rażą sztucznością i nawet nie ma tu irytującego, typowego dla polskiej twórczości, wydziwiania z imionami i nazwiskami bohaterów. Mógłbym ten tekst polecić każdemu tylko i wyłącznie dlatego, że przyjemnie się go czyta. A nie sądzę by to była jedyna zaleta „Gotuj z papieżem”.
Nie potrzebuję przy tym jakiegokolwiek moralizowania. I tak dobrze się bawiłem. Zdanie malakha o zagubionym przesłaniu sprawiło jednak, że zacząłem się zastanawiać, czy ogólnie nie mamy zbyt dużych wymagań wobec tego, co czytamy, oglądamy, słuchamy. Zdarza się, że sięgając po coś, zamiast dać się porwać wizji autora, czepiamy się nieistotnych szczegółów. Albo mamy mu za złe coś, co jest logicznym elementem strategii pisarskiej, reżyserskiej, czemuś co ma sens, ale wykracza poza naszą estetykę, wiedzę, postrzeganie twórczości. To jest zresztą chyba problem takiego kina jak „Expendables”. Ot, mamy chyba jakiś kompleks, który każe nam twierdzić, że co komercyjne, nieambitne, jest automatycznie gorsze.
Na marginesie, pod kątem przyszłych recenzji, pozostaje mi jeszcze jedna sprawa do zasygnalizowania. Niesmak, jaki wiąże się z utowarowieniem Jana Pawła II, co jest również tematem opowiadania, jest dla mnie rzeczą oczywistą. Potrafię zrozumieć, że Ćwiek posługuje się hiperbolą, świadomie wyolbrzymia, ale nie ma na celu obrażania czyichś uczuć religijnych. Dla mnie „Gotuj z papieżem” to świetny przykład fantastyki na zasadzie „co by było gdyby”. Widocznie są jednak osoby, o innym poziomie wrażliwości, dla których Jakub przedstawia problem zbyt mocno. Pomijając przypadki ewidentnej ignorancji czy głupoty, także i o takich osobach warto pamiętać. Rzeczy dla mnie oczywiste i spełniające moje normy, dla innych takie wcale być nie muszą. Niby banał, ale jakże często się o nim zapomina. Nie oznacza on oczywiście, że trzeba rezygnować z własnych, wyrazistych poglądów. Dobrze jest mieć jednak trochę szacunku wobec cudzych opinii.
Tymczasem wracam do lektury zbiorku. Tym bardziej, że następne opowiadanie – także ze względu na dedykację – wydaje mi się jeszcze ciekawsze.
Patrząc na ten wpis z perspektywy poprzedniego odnoszę wrażenie, że znowu przesadziłem, tym razem w drugą stronę: strasznie Kubie słodzę. Trza by coś dla równowagi. O! Już wiem. Będzie ad personam: Kuba jesteś buc!* I tyle.
* Czyt. „bardzo utalentowany człowiek”, ale tego chyba Ci mówić nie trzeba. ;)
A przy okazji, jakoś tak się złożyło, że Ćwiek w styczniowym numerze „Nowej Fantastyce” też pisze o tym, o czym wspominam w jednym z akapitów – czyli o podejściu do rozrywki, choć w nieco innym kontekście. Gdyby kogoś temat interesował, to może rzucić okiem do jego felietonu.