» Artykuły » Felietony » Z planem czy na żywca?

Z planem czy na żywca?


wersja do druku

Qchnia artystyczna #14

Redakcja: Bartłomiej 'baczko' Łopatka
Ilustracje: Vermiliona

Z planem czy na żywca?
Zasiadając do pisania opowiadania lub powieści warto mieć gotowy szczegółowy plan wydarzeń, czy może lepiej jedynie obmyślić ogólny zarys fabuły, a podczas pracy dać się porwać żywiołowi? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. A trzeba zaznaczyć, że jest jednym z najczęściej zadawanych podczas spotkań pisarzy z czytelnikami.

Podczas III Szczecińskich Dni Fantastyki, ładnych parę lat temu, Jarosław Grzędowicz opowiadał o pracy nad drugim tomem Pana Lodowego Ogrodu – wówczas bodajże najbardziej oczekiwanej polskiej książki fantastycznej. Tłumaczył, że prace się przeciągają ze względu na wybrany sposób narracji, który narzucał mu opisywanie wszystkich wydarzeń krok po kroku. Mówił, że ma gotową rozbudowaną tabelkę z planem wydarzeń, w którą wpisał najważniejsze zwroty akcji, każdą opatrzając dodatkową adnotacją. Zgodnie z nią, punkt po punkcie, opisywał losy Vuko. Podobnie pracuje jego żona, Maja Lidia Kossakowska, która także do pisania zasiada, gdy ma już gotowy schemat akcji. Pamiętam, że jako przykład skrajnie innego podejścia do pisarstwa podała Feliksa W. Kresa, którego podziwiała za to, że ponoć siadał przed maszyną do pisania (a później klawiaturą) z jakimś mglistym pomysłem na fabułę, i po prostu tworzył.

Dużo bardziej "świeżym" przykładem niech będzie Jakub Ćwiek, który opowiadał, jak to tworzył jedną ze swoich nowszych powieści, w której wątki fantastyczne przeplatały się z historycznymi. Otóż autor Kłamcy i Krzyża Południa. Rozdroża mnóstwo wysiłku włożył w przygotowanie efektownego planu wydarzeń, który przybrał formę wiszącego na ścianie, porażającego feerią barw kolażu – do opisywania poszczególnych wątków używał karteczek w różnych kolorach. Efekt (podobno) był porażający. A gdy już autor wziął się za pisanie… podążył zupełnie inną ścieżką fabularną.

Zdaje się, że Jakub Ćwiek na własnej skórze przekonał się o tym, co podczas wizyty w Polsce powtarzał Orson Scott Card. Autor kultowej Gry Endera oznajmił, że każdy, kto twierdzi, iż przy pracy nad tekstem niezbędny jest rozbudowany plan, jest w błędzie. Podobne zdanie ma zresztą na temat zwolenników teorii "żywiołu". Według niego wyjście jest jedno: owszem, przed napisaniem pierwszych zdań warto mieć w głowie, tudzież na papierze, jak kto woli, pewien schemat wydarzeń – bardziej lub mniej dokładny, nieważne. Kluczowe jest jednak to, aby nie trzymać się go kurczowo. Opowieść winna się pisać sama, bez przymusu, bez przeprowadzania bohaterów z punktu A do punktu B, bo tak stoi w naszej tabelce. W pewnym momencie postacie zaczynają żyć własnym życiem, postępować tak, a nie inaczej nie dlatego, że muszą wypełniać kolejne postanowienia naszego planu, ale dlatego, że wynika to z ich wcześniejszych doświadczeń. W przeciwnym wypadku, zaznacza Card, bohaterowie stają się bezwolnymi marionetkami.

Może to właśnie jest owa nieuchwytna wena? Podświadome wyczuwanie, gdy opowieść toczy się naturalnym torem, niemalże sama z siebie, w przeciwieństwie do oporu przed pisaniem, jaki częstokroć czujemy, nawet jeżeli skrupulatnie trzymamy się, zdawałoby się idealnego planu. Trudno orzec.

Sam jestem zwolennikiem metody "na notatnik" – zawsze noszę przy sobie notes, w którym od czasu do czasu zapisuję kolejne sceny. Nie jest to tworzenie planu, raczej kolejnych puzzli, z których w końcu ułożę gotowy tekst. Jedno wiem na pewno – nie będzie on po prostu wynikiem łączenia ze sobą porozrzucanych na kartkach fragmentów, ponieważ koncept zmienia mi się nieustannie. Zazwyczaj, gdy już w końcu siadam przed klawiaturą, tekst niemalże w całości różni się od tego, czym był na samym początku. Chyba więc pod tym względem jestem podobny do Orsona Scotta Carda – już dawno nauczyłem się, że kurczowe trzymanie się początkowych założeń w moim przypadku się nie sprawdza. Powód? Pierwsze pomysły mam zazwyczaj kiepskie i dopiero po dłuższym czasie i kilku rewolucjach ewoluują w ostateczny kształt.

Nie musi to jednak dotyczyć każdego. John Irving, autor Świata według Garpa czy Regulaminu tłoczni win, jest pod tym względem zupełnie wyjątkowy – pisanie powieści zaczyna od… ostatniego zdania. Co ciekawe, nigdy się ono nie zmienia, na stałe determinując wszystko, co je poprzedza. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że ilu twórców, tyle metod. Warto spróbować wszystkiego i samemu zdecydować, co w jest najlepsze dla mnie.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

O marzeniach
Qchnia literacka #15
Selekcja i dawkowanie informacji
Qchnia artystyczna #13
Mina przeciwpiechotna
Qchnia artystyczna #12
Ucieczka w dialogi
Qchnia artystyczna #11
Pisałem kiedyś powieść. Emocje.
Qchnia artystyczna #10
O bohaterach. Część 2
Qchnia artystyczna #9

Komentarze


Asthariel
   
Ocena:
0
Sam bardzo chciałbym kiedyś napisać jakieś wybitne dzieło literackie, więc już powoli planuję zarys wątków i bohaterów... Efekty poznacie za jakieś 20 lat, optymistycznie wierząc. Dopóki nie odkryję w sobie talentu pisarskiego, metoda karteczkowa wydaje się być lepsza.
25-09-2010 21:15
Antavos
   
Ocena:
0
IMHO nie jest istotne, czy zaplanujemy książkę od podstaw - bo to nie jest możliwe, ponieważ literatura lubi żyć "własnym życiem" (casus "Lodu" jest tutaj znamienny) - ale istotne jest to, czy wiemy dokąd zmierzamy. Ian McEwan, wybitny współczesny pisarz, pisał piętnaście słów dziennie i nie posiadał AFAIR notatek. Wszystko zależy od wyczucia, czyli poniekąd talentu, autora.

Ja mam dwie zasady dla początkujących autorów. Chociaż sam nigdy nie napisałem ani jednego opowiadania, to jednak przeczytałem wystarczająco wiele książek, by wiedzieć, że są to zasady uniwersalne:

1. Opowieść, czyli fabuła, powinna płynąć wokół bohaterów, więc dobrze byłoby, gdybyś skonstruował bohaterów na samym początku: jakie są relacje między nimi, dokąd zmierzają, co chcą osiągnąć itp. Świat przedstawiony, jaki by on nie był, jest zawsze na drugim miejscu.

2. Wszelkie inne reguły, jakie wbijano wam do głowy na języku polskim, możecie o kant dupy potłuc, za wyjątkiem ogólnych zasad gramatyki języka, w którym piszecie (czyli interpunkcja, składnia, fleksja i tym podobne nudne pierdoły).
26-09-2010 01:37
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Malakhu, wielokropki wstawiasz na poziomie dziennikarza Onetu, Faktu i SuperExpressu. Zmiłuj się, wygląda to strasznie tandetnie.

Przypomina mi się Prus, który w pierwszych rozdziałach utworów wydawanych w tygodnikach zamykał aluzje, które potrafił rozwijać w rozdziale opublikowanym 1,5 roku później. Koleś potrafił naprawdę spójnie rozplanować fabułę z ogromnym wyprzedzeniem.
26-09-2010 13:20
Malaggar
   
Ocena:
0
"Malakhu, wielokropki wstawiasz na poziomie dziennikarza Onetu, Faktu i SuperExpressu. Zmiłuj się, wygląda to strasznie tandetnie."

Good! That's the spirit!
26-09-2010 13:57
malakh
   
Ocena:
0
Malakhu, wielokropki wstawiasz na poziomie dziennikarza Onetu, Faktu i SuperExpressu. Zmiłuj się, wygląda to strasznie tandetnie.

If you say so - nie czytam brukowców, na onet nie zaglądam;]
26-09-2010 14:17
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Może powinieneś zacząć, by zorientować się, jakie "chwyty" retoryki masowej są tak mocno wyke... wyeklo... wykselo... wyeksploatowane, że ich ciągłe powtarzanie przyprawia o ból głowy.
26-09-2010 14:48
~punktura

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Antavos

Twoja pierwsza zasada uniwersalna nie jest uniwersalna. Zwłaszcza w SF spotykamy autorów, którzy na początku konstruują świat, nie bohaterów.

Co do samego artykułu. Zdawanie się na naturalny tok opowieści (żeby "opowieść pisała się sama") zapewne daje dobre efekty w przypadku doświadczonych pisarzy o wypracowanym, oryginalnym stylu i światopoglądzie. Zazwyczaj jednak "pójście na żywioł" gwarantuje wpadnięcie w rozwiązania najbardziej sztampowe i już popularne. Takie po prostu są "swobodne skojarzenia" prawie wszystkich ludzi. Oryginalność wymaga pracy.
26-09-2010 14:58
Antavos
   
Ocena:
0
Twoja pierwsza zasada uniwersalna nie jest uniwersalna. Zwłaszcza w SF spotykamy autorów, którzy na początku konstruują świat, nie bohaterów.

Ciekawe jest to, co mówisz. Wchodzę na stronę jednego z pism amerykańskich, gdzie jak byk stoi:

"In general, we’re looking for “character oriented” stories, those in which the characters, rather than the science, provide the main focus for the reader’s interest."

Gigant amerykańskiej fantastyki, George R.R. Martin, także zaczynał od kreacji bohaterów, o czym wspomina zarówno on sam w "Retrospektywach", jak również Gardner Dozois.

Oto mówi autor science fiction (z wywiadu dla Katedry) Dan Simmons: "wyzwaniem pisarza jest sprawić, aby czytelnik naprawdę przejmował się bohaterami, którzy tak naprawdę są martwi od jakiegoś półtora wieku"

Hal Duncan, w wywiadzie zamieszczonym na Polterze, mówi o Dicku tak: "Jego bohaterowie rzuceni są w świat bez odpowiedzi, on stawia im wielkie problemy, zupełnie niepojmowalne i nierozwiązywalne" A więc zwraca uwagę na bohaterów.

Wprawdzie science fiction opowiada o ekstrapolacji pewnych trendów w nauce, to predykcja kształtu społeczeństwa. Ale na pierwszym planie najczęściej stoi bohater, ponieważ nawet najwspanialej skonstruowany świat nie jest w stanie zastąpić dobrze opowiedzianej historii. Historię da się dobrze opowiedzieć tylko i wyłącznie posiadając dobrych bohaterów. Natomiast jeśli mamy dobrze opowiedzianą historię, obracającą się wokół bohatera, możemy zapomnieć o świecie przedstawionym. Co wynika poniekąd także z samej historii literatury, kiedy SF dopiero się rodziło. Dostojewski, czy Twain nie opisywali wymyślnych światów z gadżetami (ok, może Dostojewski był fantastą, ale nie skupiał się na fantastyce), tylko na ludzkiej duszy. I to jest właściwe podejście, które dostrzega większość dobrych pisarzy, bo kiedy my samy rozmawiamy o literaturze wspominamy: ależ zajebisty jest ten Drakkainen, ależ Wołodyjowski walczył z Kmicicem, dlaczego Frodo nie wziął sobie pierścienia i nie stał się nowym Władcą Ciemności mającym tysiące panienek. Ekhm, tak...
27-09-2010 19:44
~punktura

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Bronisz teraz innych tez.

1. Że istnieją tacy autorzy, którzy konstruują opowieści przede wszystkim wokół bohaterów.

2. Że taka konstrukcja to właściwe podejście do pisania.

Pierwsza teza jest prawdziwa, ale nic z niej nie wynika; istnieją też autorzy preferujący odmienne strategie.

Druga teza stanowi twierdzenie wartościujące i opiera się na arbitralnie dobranych aksjomatach. Istnieją inne systemy wartościowania literatury, i popularnej (por. SF i fantasy world-buildingowa), i tzw. wysokiej (por. metodę Houellebecqa, który bohaterów traktuje jak fakty statystyczne i jedne z tysięcy takich samych, nudnych zwierząt laboratoryjnych).

Zauważ zresztą, że także na poziomie "zajebistości" kreacji to, co żyje potem własnym życiem, to właśnie światy: Śródziemia, Diuny, Dzikich Pól itd.
27-09-2010 20:05
Sigrid
   
Ocena:
+1
Nie jestem pewna, czy przykłady Punktury są dobrze dobrane, bo Śródziemie czy Diuna mają jednak wyrazistych bohaterów. Ale z jego tezą się zgadzam. Istnieją bardzo różne sposoby opowiadania. W fantastyce - na ile ją znam - faktycznie przeważają kreacje oparte o wyrazistych bohaterów. Ale istnieją też zupełnie inne książki. Żeby wyliczyć te, które miały dla mnie znaczenie: "Niewidzialne miasta" Italo Calvino (lub "Sny i kamienie" Tulli, przy czym pewne pokrewieństwo tych książek wydaje mi się, hm, podejrzane). "Słownik chazarski" Pavicia. Sporo Borgesa.
Są książki, które się konstruuje zupełnie inaczej, które mają całkowicie inne cele.
Anatavos - a propos Dostojewskiego, właściwego podejścia oraz duszy: nader cudnie rozjeżdżał to podejście Nabokov. Tytani o to walczą, naprawdę mnie zaskoczyłeś tym właściwym podejściem.
28-09-2010 10:54
Scobin
   
Ocena:
0
Z punktu widzenia psychologii zaryzykowałbym tezę, że "książki skupione na bohaterach" są dla nas bardziej naturalne – nasz umysł z istoty swojej lubi antropocentryczne opowieści. Co oczywiście nie znaczy, że nie da się pisać inaczej (aczkolwiek takie "inne" podejście wymaga chyba większego wyrobienia czytelniczego i trudniej w ten sposób stworzyć utwór, który stanie się popularny).
28-09-2010 11:05
Sigrid
   
Ocena:
0
Mój umysł jest zatem mało antropocentryczny :)
A nieco poważniej, na pewno istnieją gatunki, w których to skupienie na bohaterze jest cechą niezwykle istotną, wręcz definiującą gatunek. I nie zawsze jest to znak przynależności do kultury popularnej (Bildungsroman). Ale wiesz, tak sobie myślę nieśmiało, że niektóre książki ewidentnie konstruowane wokół postaci wymagają niejakiego wyrobienia. Żeby się trzymać mojego przykładu "Niepokoje wychowanka Torlessa" Musila czy "Mój przyjaciel Meaulnes" Alain-Fourniera to coś nieco innego w lekturze niż "Klaudyna" Colette, choć gatunek jakby ten sam.
Dlatego nie przepadam za formułowaniem jakichś ogólnych praw na temat literatury, bo zawsze da się je rozbić w puch skutecznie dobranymi kontrprzykładami.
28-09-2010 12:42
Scobin
   
Ocena:
0
Twój umysł jest czytelniczo wyrobiony. :-)

A co do uogólnień, to nie twierdzę, iż wyłącznie bohaterami literatura popularna stoi. Myślę jednak, że są oni dla niej czynnikiem kluczowym w większym stopniu niż dla literatury elitarnej. Innymi słowy, trudniej spopularyzować utwór "bez postaci" niż utwór "bez świata". (Zważ proszę, że staram się nie operować zbyt wielkimi kwantyfikatorami! Bliższy jest mi język statystyki).

(Właściwie to chętniej postawiłbym opozycję "literatura rzemieślnicza – literatura artystyczna". W każdym razie kiedy mówię "elitarna", mam na myśli sposób funkcjonowania w kulturze, a nie poziom czy jakość tekstu).
28-09-2010 12:59
Sigrid
   
Ocena:
0
A jak rozróżniasz rzemieślnicze v. artystyczne? Jeśli jakoś obok elitarne v. plebejskie (ludowe?) to będzie bardzo kłopotliwe.
Hej, czy myśmy już tej dyskusji już nie prowadzili? :)
28-09-2010 13:59
Scobin
   
Ocena:
0
Chyba jednak nie prowadziliśmy. :)

Jak wspomniałem, "literatura popularna" i "literatura elitarna" to dla mnie kategorie dotyczące funkcjonowania społecznego (czyli tego, o czym w zasadzie mówi koncepcja obiegów literackich). Natomiast opozycja "literatura rzemieślnicza" i "literatura artystyczna" służy mi do rozróżnienia dwu głównych typów kształtowania tekstu. Byłaby to różnica między "pisaniem z myślą o odbiorcach i wymogach rynku" a "pisaniem nastawionym na osobistą ekspresję" (zakładam jednocześnie, że istnieje zbieżność między intencjami pisarskimi a rzeczywistym kształtem utworu).

Oczywiście, te pojęcia to tylko typy idealne, a może prototypy. Nie potrafiłbym ani nawet nie chciał podzielić całej literatury światowej na rzemieślniczą i artystyczną. Chodzi jedynie o wskazanie pewnych tendencji, które wydają mi się na tyle różne, aby warto było je pojęciowo wyodrębnić (a jednocześnie mogą, rzecz jasna, obydwie występować w tym samym dziele, chociaż zwykle siła jednej z nich przeważa). Przy czym skłonny byłbym twierdzić, że "artystyczny" typ pisania stopniowo zanika; że literatura w coraz większym stopniu staje się zjawiskiem rynkowym.

Cały zaś pomysł na taką typologię bierze się z pewnych wątpliwości co do terminu "literatura popularna", który jest nieraz używany i do opisywania liczby czytelników, i do formułowania poglądów nt. intencji autorskich czy ukształtowania tekstu. W ten sposób zrównuje się na przykład powieści o Wędrowyczu z "Bękartami wojny", a wtedy chyba ucieka nam coś ważnego.
28-09-2010 14:51
~punktura

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Sigrid
Śródziemie, Diuna etc. Patrzę, co uczyniło te kreacje wielkimi, co dało im witalność, czym zarażają ludzi. Książek z fajnymi bohaterami mamy mnóstwo, dlaczego akurat te zapanowały nad wyobraźnią pokoleń? Obstawiłbym raczej ich światy (które jakoś kształtują także bohaterów).

Obok atrakcyjności opartej na bohaterach i atrakcyjności opartej na świecie istnieją jeszcze inne, np. atrakcyjność oparta na strukturze opowieści, grach literackich (jak właśnie Nabokova, Cortazara czy nawet "Rękopis" Potockiego), czy na samym języku (w Polsce jedzie na tym Masłowska czy Pilch).

Wyrobienie czytelnicze. Czy wrażliwości zależą od dziedziny sztuki, czy też "przecinają" je? Tzn. czy można nabyć owo "wyrobienie czytelnicze" nie czytając danych książek, a obcując np. z teatrem, kinem, malarstwem (określonego rodzaju)? Czy więc ta predyspozycja do odbioru sztuki nie poprzedza wyboru przyswajanego repertuaru? Pewną wskazówkę stanowiłby np. kulturowy archetyp nerda. (Czytają SF bo studiują fizykę, czy studiują fizykę, bo czytają SF).

@Scobin
Literatura rzemieślnicza. Dopuść emergentność jakości artystycznych. Czy "Kariera Nikodema Dyzmy" jest "literaturą artystyczną"?
29-09-2010 00:44
Scobin
    @punktura
Ocena:
0
"Kariera Nikodema Dyzmy" byłaby dla mnie przypadkiem granicznym, podobnie jak choćby Martinowska "Pieśń lodu i ognia". Oczywiście tych przypadków granicznych będzie sporo, ale pamiętajmy też o tym, jak wielu autorów pisze (prawie) wyłącznie z myślą o opłacalności rynkowej.
29-09-2010 11:03
~punktura

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
I co z tego?
29-09-2010 12:50
Scobin
   
Ocena:
0
Nie wiem, jak mogę Ci odpowiedzieć na takie pytanie, nie powtarzając tego, co już napisałem. ;-)
29-09-2010 13:25
~punktura

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Pisałeś dużo o podziałach, etykietkach, granicach itp. Nie uzasadniłeś jednak wynikania: dlaczego pisanie dla pieniędzy miałoby dawać gorsze rezultaty niż "pisanie nastawione na osobistą ekspresję", i dla jakich kryteriów lepszości/gorszości. (Przynajmniej nie widzę tego w tym wątku).
29-09-2010 14:13

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.