Wyzwanie książkowe 2015 - Tygodnie #5 i #6
W działach: Wyzwanie książkowe, Wyzwanie książkowe 2015 | Odsłony: 200Styczeń zakończyłem z 9 książkami i 8 komiksami – w lutym tych pierwszych przeczytałem już 4, a tych drugich także 4. Na razie jestem w miarę zadowolony ze swojego tempa – jednak prawdziwa próba dopiero nadejdzie z rozpoczęciem drugiego semestru studiów i napływem pracy redaktorskiej.
The Broken Sword – Poul Anderson, Open Road Media 2014 (Kindle)
Świetny tekst – daje mi kolejny argument, żeby przeszukiwać starsze powieści fantasy i grzebać po antykwariatach, bo można znaleźć takie perełki, jakich, jak się zdaje, teraz się już nie pisze. Anderson sprawnie łączy brytyjski(?) folklor – a więc elfy i faerie – z bóstwami skandynawskimi i tragedią grecką(!) osnutą wokół fatum ciążącego nad głównym bohaterem.
Bardzo spodobało mi się to, że Anderson zawarł w tej książce zagrania narracyjne kojarzące się z różnorakimi gatunkami – choćby baśnią i sagą. Świetn mariaż odmiennych tradycji, a i językowo całość przypadła mi do gustu.
Dawno nie zetknąłem się z tak sycącym literacko tekstem fantasy.
White Night – Jim Butcher, Orbit 2007 (Kindle)
Już dziewiąty tom przygód sympatycznego czarodzieja z Chicago. Ta odsłona stoi pod znakiem powrotu wielu dobrych (i złych) znajomych. Tym razem wszechświat, wyjątkowo, nie jest zagrożony, za to Harry wplątuje się w politykę i porachunki między wampirami.
Fajne rozwijają się tutaj relacje osobiste Dresdena, ale za to Butcher w fatalny sposób kończy jeden z najciekawszych wątków dotyczących głównego bohatera, który ciągnął się od kilku tomów. Jestem rozczarowany tym, w jaki sposób uciął coś, co przedstawiał jako hiperważną i znaczącą część życia Harry’ego.
Zostało mi 7 tomów, żeby być na bieżąco - a Butcher zaczyna nową, steampunkową serię.
Gesty – Ignacy Karpowicz, Wydawnictwo Literackie 2013
Kontynuuję przygodę z Karpowiczem i muszę przyznać, że jest ona coraz bardziej udana. W Gestach autor ponownie (a idąc chronologicznie wg wydawanych tekstów: po raz pierwszy) zawiera wątki autobiograficzne i rozkłada na elementy pierwsze relacje międzyludzkie.
Tym razem na warsztat bierze rodzinę, skupiając się na kontakcie pomiędzy matką a synem – główny bohater przyjeżdża w odwiedziny do umierającej matki, od której wyjechał przed laty, żeby zamieszkać w stolicy.
Podoba mi się forma, w jakiej Karpowicz przedstawia sceny, powiązanie ich z poszczególnymi przedmiotami i mottami protagonisty – oraz to, jak bezlitośnie obnaża częstą płytkość naszych relacji z najbliższymi i ich wpływ na nasze dalsze życie. A wszystko to, jak zwykle, w świetnym stylu językowym.
Zmierzch – Johan Theorin, Czarne 2008
Kolejny ze skandynawskich autorów kryminałów – tym razem czytany z zachęty Marigold.
I choć podobnie jak Mankell, tak Theorin przepięknie oddaje szarość i surowość krajobrazu szwedzkiego i specyfikę mieszkających tam ludzi (tutaj brana na warsztat jest społeczność wyspy Olandii) – to ten drugi nie proponuje tak przejrzystego formą kryminału. U Theorina narracja biegnie dwutorowo, autor prezentuje naprzemiennie teraźniejszość i wydarzenia, które doprowadziły do zbrodni. Ale praktycznie aż do samego końca nie sposób domyślić się rozwiązania zagadki; autor celowo zwodzi czytelnika, co chwilę wyciągając nowe fakty i zbiegi okoliczności, które zmuszają do weryfikacji tworzonych w głowie teorii. Nie jest to mój ulubiony typ kryminału.
Co nie zmienia faktu, że autor świetnie kreuje atmosferę niepewności i zagrożenia, którą potęgują postacie głównych bohaterów – starszy i kruchy fizycznie mężczyzna oraz jego lecząca się psychiatrycznie córka. Wątpię, żebym sięgnął po kolejne teksty Theorina, ale dobrze było go poznać.
KOMIKSY
Saga. Vol 4 – Brian K. Vaughan, Image Comics 2014
Przy Sadze nie sposób się nudzić. W czwartym zbiorczym tomie poza dawką wszystkiego, co znane z tej serii – abstrakcyjna kreska, dziwaczni bohaterowie i dużo przemocy – następuje kilka poważnych zwrotów akcji, które, po raz kolejny,zmieniają perspektywę dotyczącą losów rodziny głównych bohaterów.
A choć przeszkadza mi trochę dość punktowa fabuła i fakt, że teraz już trudno określić do czego autor zmierza, to równoważy to całe mnóstwo czystej frajdy, jaką daje lektura tych komiksów.
The Infinity Gauntlet – Jim Starlin, George Perez, Marvel 2011 (Kindle)
Jedna z najbardziej epickich storyline Marvela, z którą chciałem się zapoznać z uwagi na nadchodzący film mający się na niej opierać. I naprawdę jest epicko – walka z Thanosem, który samą myślą jest w stanie kształtować materię wszechświata jest przedstawiona świetnie (mam słabość do kreski z wczesnych lat 90. i lat 80.), a główni bohaterowie są w dużej mierze bezsilni. To też całkiem sprawnie rozpisany scenariusz – co chyba było dość rzadkie w komiksach Marvela z tego okresu.
Szkoda tylko, że nie sposób zrozumieć całej historii i znaczenia poszczególnych postaci (jak Adam Warlock) bez znajomości wielu tie-inów – jest to też fakt, który odstręcza mnie od wielu współczesnych komiksowych eventów.
Uwaga na boku: czytanie na laptopie ssie, apka Marvela na kompa jest fatalnie zrobiona. Nieporównywalnie większy komfort i frajdę daje lektura na tablecie - tam, jakoś, da się odpowiednio ustawić proporcje stron i poszczególnych okienek. Ale kupować tablet dla samych komiksów? Eee...
Batman. Tom 1. Trybunał sów – Scott Snyder, Greg Capullo, Egmont 2013
Nie ciągnie mnie specjalnie do DC w wersji The New 52, ale Batmanowi Snydera postanowiłem dać szansę po wielu pozytywnych recenzjach i tym, że praktycznie teraz to ten scenarzysta kreuje większość uniwersum Batmana.
Co otrzymałem? Dużo walki, dużo Gotham, dość ponurą atmosferę i…zaskakująco mało Batmana, jakiego znamy. Nie przemawia do mnie zupełnie sam koncept Trybunału Sów – tak potężna organizacja umknęła Nietoperzowi (tym bardziej biorąc pod uwagę fakty, jakie wychodzą podczas walki z tą organizacją)? Leży też chronologia, jak to w całym 52 – tutaj jednocześnie działają Jason Todd, Damien Wayne, Tim Drake i Dick Grayson.
A o ile ogólnie kreska Capullo mi się podoba, to twarze większości męskich bohaterów wyglądają plastikowo i sztucznie. Pojawiają się także urągające logice wydarzenia – choćby przy spadaniu z wieżowca. Wayne stwierdza ze spokojem, że a) ma noże w dwóch tętnicach b) jeżeli spróbuje się czegoś chwycić, to wyrwie mu ramiona po czym… utrata olbrzymiej ilości krwi mu nijak nie szkodzi, a pochwycenie się gargulca ratuje mu życie.
Pierwsze wrażenie co najwyżej średnie, a potem było…
Batman. Tom 2. Miasto sów – Scott Snyder, Greg Capullo, Egmont 2013
…niespecjalnie lepiej. Drugi tom to w zasadzie to samo, co w poprzedniku + jedna z bardziej absurdalnych walk ze szwarccharakterem, jakie widziałem w Batmanach. Bo choć Snyder pokazał fajny i ciekawy kawałek o rodzinie Wayne’ów, to jego kreacja Batmana wydaje się raczej prosta – to reaktywny osiłek, który nie wykazuje żadnych nadzwyczajnych zdolności intelektualnych/detektywistycznych.
Jestem póki co rozczarowany Batmanem wg Snydera – i chyba nie potrafię zrozumieć, na czym polega popularność jego serii. No i irytuje mnie konieczność(!) czytania 2-3 dodatkowych serii, żeby mieć obraz całości wydarzeń.
Cytat tygodnia:
Egzamin z empatii oblałem wielokrotnie. Potrafiłem tylko odczuwać empatię względem samego siebie, niewielką.
Ignacy Karpowicz, Gesty
Link do ściągnięcia pliku z moimi bieżącymi postępami czytelniczymi i dodatkowymi cyferkami.