Wyzwanie książkowe 2013 - Tydzień #47
W działach: Wyzwanie książkowe, Wyzwanie książkowe 2013, Książki | Odsłony: 428Jakiś rekordowy tydzień, kiedy przeczytałem w sumie cztery książki, choć przyznaję, że do szczególnie opasłych nie należały. I, niestety, największa gwiazda, czyli Sezon burz to było solidne rozczarowanie. Ale odkryłem za to jednego ciekawego pisarza i wróciłem na chwilę do Tolkiena.
Sezon burz – Andrzej Sapkowski, superNOWA 2013
To miał być wielki powrót po latach milczenia. Sapkowski, po słabej Żmii, miał udowodnić, że wciąż potrafi tworzyć rzeczy świetne i że pora przypomnieć o fakcie, że Wiedźmin wziął się z książek, a nie z gier. A wyszło, jak wyszło.
Miałem co do tej książki naprawdę duże oczekiwania, które starałem się tonować, usprawiedliwiać autora już do przodu. Saga była dla mnie bardzo ważna, czytałem ją wielokrotnie (a nie cierpię czytać tych samych rzeczy po parę razy) i rzadko kiedy lektura sprawiła mi tyle frajdy i tak całkowicie mnie wciągnęła jak Saga. Biorąc do ręki Sezon burz mówiłem sobie "hej, wrócisz do świata Wiedźmina, do czegoś, co cię przywiązało do fantastyki, niejako wychowało w niej – how cool is that?" i nie nastawiałem się na fajerwerki, bo wiedziałem, że AS pewno nie wygra z sentymentem i wspomnieniami. I fajerwerków nie było.
Wręcz przeciwnie: na kilku poziomach było naprawdę słabo. Dziwna, pretekstowa i hack&slashowa fabuła, płaski (slapstickowy?) Główny Zły, krasnolud-nie-wiadomo-po-co. Geralt, który miał w nawyku moralizowanie, zmienił się w wielkiego Moralizatora, a jego słynne skrupuły przesłaniają mu wszelki zdrowy rozsądek. Wszystkie postacie, poza kmiotkami, mówią identycznie kwiecistym językiem, a z dialogów, których AS jest mistrzem, ledwie kilka było naprawdę dobrych i soczystych, w większości pomiędzy wiedźminem a Jaskrem. Nie przekonują mnie również wstawki z Nimue – po co one, skoro w takiej formie nie wnoszą praktycznie nic ani do tej postaci, ani do zakończenia Sagi?
Skłamałbym, jeżeli powiedziałbym, że bardzo męczyłem się podczas lektury Sezonu burz, bo to niezłe czytadło. Ale Wiedźmin jest nagi i nie chcę go oglądać w takiej formie. Wolę wrócić do dawnych tekstów i po raz kolejny cieszyć się starym, dobrym Geraltem.
Upadek króla Artura – J.R.R. Tolkien, Prószyński i S-ka 2013
Podoba mi się to, że Prószyński wydaje bardzo niszowe rzeczy powiązane z Tolkienem i robi to naprawdę w ładnych wydaniach i z solidnym tłumaczeniem.
Tym razem przyszła kolej na nigdy nieukończony poemat o królu Arturze, który, w domyśle, miał stanowić pomost pomiędzy olbrzymią mitologią, i łączyć się także z Silmarilionem. Choć znaczną część książki zajmują komentarze i wyniki badań nad tekstem, jego różnymi wersjami i jego nawiązaniami do legendry arturiańskiej oraz właśnie Silmarilionu autorstwa Christopher Tolkiena, syna Mistrza i zarządcy jego spuścizny.
Rzecz w zasadzie tylko dla olbrzymich fanów/znawców Tolkiena i/lub legendy arturiańskiej – szczęśliwie, mnie bardzo interesują obie te rzeczy, więc lektura okazała się bardzo przyjemna i pouczająca. Gorzej tylko, że przez to odczuwam coraz silniejszy pociąg do zgłębiania obu tych tematyk, na co nie bardzo mam czas.
Wicehrabia przepołowiony – Italo Calvino, Wydawnictwo Cyklady 2004
To jest właśnie ten ciekawy pisarz, którego odkryłem w tym tygodniu, głównie dzięki rozmowie Tymka Wronki z Mirkiem Obarskim na FB – czynnikiem sprzyjającym była również spora obniżka ceny na Arosie. Dodatkowo, wypełniam postanowienie lepszego poznawania europejskiej literatury współczesnej.
To dziwna, absurdalna i zabawna opowiastka (ledwie 120 stron) o tytułowym wicehrabim, którego turecka kula armatnia… dosłownie przepołowiła – ma jedną nogę, jedną rękę i połowę twarzy. Konsekwencje tego oraz sposób życia poszczególnych mieszkańców/grup mieszkańców jego posiadłości są niezwykle alogiczne, ale jednocześnie wewnętrznie spójne i urzekający. Dużą rolę na pewno odgrywa w tym świetny, przepiękny język Calvino oraz to, jak umiejętnie pogrywa z wieloma stereotypami czy nawiązaniami kulturowymi. Mam ochotę na więcej tego czarującego stylu, więc niedługo biorę się za Niewidzialne miasta.
Ektenia – Emil Strzeszewski, Powergraph 2013 (Kindle)
Interesujący debiut książkowy (choć tylko w e-booku), który porusza się pomiędzy bardzo lekko zarysowaną konwencją steampunku a mistyką kabalistyczną powiązaną z tworzeniem legendarnego golema.
Przeczytałem tę książkę (cztery połączone opowiadania, w tym Kolej karna znana z F&SF) w weekend i dalej trudno mi zebrać do kupy wrażenia po lekturze. To rzecz dobra artystycznie (świetny, może nawet momentami zbyt poetycki język), ale przez to i przez mnogość rozważań metafizycznych/tożsamościowych, fabuła schodzi na drugi czy nawet trzeci plan, przez co trudno wyrobić sobie jasny na nią; doskwiera też mała ilość faktów na temat świata przedstawionego. Ale całość oceniam dość pozytywnie.
Cytat tygodnia:
- Razem spełniać dobre uczynki, to jedyny sposób kochania się.
- Szkoda. Myślałam, że są jeszcze inne sposoby.
Italo Calvino, Wicehrabia przepołowiony