Wywiad z Romualdem Pawlakiem

Z mailowego przesłuchania

Autor: Agnieszka 'kudłata' Kawula


© Godryk
"Miewam czasem paskudne pomysły, zupełnie niehandlowe, za to pokazujące, że nie zawsze trzymam łapki nad kołdrą".

Romek Pawlak - ur. 1967 (ale równie dobrze 1497), w Sosnowcu, ale równie dobrze we Florencji albo na Malcie. Człowiek, ale wielbiciel kotów i humbaków, gotów spróbować życia w ich skórze.

Jedna z przyjaciółek autora powiedziała, cytując za Umberto Eco - że Pawlak z natury swej to "zwierzę opowiadające". Coś w tym jest, bowiem straszny z niego gaduła, także na papierze. Do tej pory ukazały się dwie książki tegoż, "Inne okręty" i "Rycerz bezkonny". Tak naprawdę obie są śladem jego zainteresowań historią. Mimo, że zaczynał przygodę pisarską od horroru oraz fantastyki sensu stricto, dziś widać, że jest pod wpływem uroku epoki późnego średniowiecza i wieku XVI. Historia stała się jego hobby, pokusą, ale biedny autor zdaje sobie sprawę, że może się ona zamienić w jego Nemesis.

A poza tym:

Lubi - zimne piwo w dobrym towarzystwie; Mozarta i Dead Can Dance, którzy wysłuchali jego modłów i reaktywują się właśnie, humor spod znaku Monty Pythona i Czarnej Żmiji, pisarstwo Bułhakowa, Eco i Z. Kossakowej. I tysiąc innych rzeczy.

Nie lubi - hipokryzji, bezinteresownej nienawiści, złośliwości, która chciałaby udawać ciętą ironię, a jest zwyczajnym chamstwem. Ogólnie ludzi, którzy nie mają dystansu do siebie, do własnej działalności, także ludzi bez poczucia humoru.


Przepytywany - Romuald Pawlak
Główny śledczy - Agnieszka Kawula



Dlaczego zacząłeś swoją przygodę pisarską od fantastyki? Kwestia ciekawości, inspiracji lekturami, czy sposób na pokazanie "prawdziwej" rzeczywistości?

W zasadzie trudno powiedzieć, czy zacząłem od fantastyki, bo równocześnie spróbowałem także prozy współczesnej. Ale na pewno wpływ na wybór przeze mnie fantastyki miał mój starszy brat. Stało na półce parę książek takich jak Non stop Aldissa, Kowboje oceanów Clarke'a, czy Dzień tryfidów Wyndhama. To dobre książki, przemówiły do mojej wyobraźni.

Pamiętasz swoje pierwsze napisane opowiadanie? W ogóle jak to się stało, że pewnego pięknego dnia Pan Pawlak usiadł nad kartką papieru i zapełnił ją tekstem?

Pierwszym tekstem fantastycznym, jaki napisałem, była kontynuacja powieści Peteckiego, Tylko cisza. To dobra, choć dziś kompletnie zapomniana książka, a mnie w nastoletniej zarozumiałości wydało się, że można tę historię podjąć tam, gdzie autor zakończył. Bo to jest powieść kończąca się nawiązaniem kontaktu z inną cywilizacją. I ja naskrobałem w jakimś zeszycie parę stron, jak to wyglądało dalej... Już ich nie mam, ale Boże mój, cóż to musiały być za wypociny!

Pewnie wpływ na taki wybór miał także fakt, że publikowałem wtedy artykuliki w Tomiku, takiej astronomiczno-kosmonautycznej rubryce pisma dla młodzieży Świat Młodych. Twarda fantastyka była mi bliska.

Miałeś jakiegoś mistrza, nauczyciela, który służył radą początkującemu pisarzowi?

Nie, i żałuję, bo pewnie miałbym krótszą drogę do tego punktu, w którym dziś się znalazłem.
Później spotkałem człowieka, który dziś jest moim przyjacielem, Leszka Węgrzyńskiego. Sprowadził mnie na złą drogę, pokazując w mądry sposób klasykę literacką. W tym sensie sporo mu zawdzięczam. Nie wprost, ale cały czas wpływa na mnie jako na osobę piszącą. Nie pozwala mi się zamknąć w hermetycznym kręgu fantastyki...

Czy miałeś kiedyś wrażenie, że jakąś powieść właśnie Ty powinieneś napisać, a zrobił to już dajmy na to taki Bułhakow, Eco czy inny Sapkowski?

Nie. Są książki, które bardzo mi się podobają, ale nawet Pożeglować do Sarancjum bardzo cenionego przeze mnie Kay'a nie spowodowała porzucenia myśli o spisaniu pewnych historii z dziejów Bizancjum.

Ja nie wierzę w sytuację, abym spotkał się z książką niemal identyczną w treści z tym, co mam w planach. Może to zarozumiałość, ale tak myślę. Bo kiedy piszę, to nie jest to tylko fabułka, także ludzie i cały ich świat, miliard różnych elementów składających się na literacką całość. Szansa, że na coś takiego trafię podczas lektury, jest niemal zerowa.

Zresztą, Eco wspomniał gdzieś o paru włoskich powieściach dziejących się w średniowiecznym klasztorze, takich kryminalnych historiach. Znał je, zanim usiadł do pisania Imienia róży. I nie odwiodło go to od stworzenia własnej, skądinąd znakomitej, książki.

No dobrze, ale nie napisałeś Imienia róży, tylko Rycerza bezkonnego. Trochę od końca zaczynam, ale to Fillegan został ostatnio wydany, więc warto poświęcić mu na początku kilka słów. Powiedz, jak powstała ta postać. Impuls, czy przemyślana koncepcja? Czytałeś sobie coś i nagle zapaliła się odpowiednia żarówka?

Fillegan narodził się z mojego podstawowego źródła inspiracji, czyli cudzych książek. Zwykle bowiem jest tak, że czytam sobie jakieś dziełko poświęcone historii - nie beletrystykę, tylko non-fiction - i naraz coś mi przychodzi do głowy, jakieś skojarzenie, pomysł na postać, albo na scenę... Mój rycerz bezkonny wziął się z nudno napisanej, ale bardzo bogatej w fakty (i bardzo dobrej) książki poświęconej XIV-wiecznej Europie. Autor, Denys Hay, raz na sto stron rzucał czytelnikowi jakieś koło ratunkowe w postaci anegdotki. I pisząc o miastach-państwach włoskich, wspomniał w pewnym momencie, że w roku 1322 rajcy Florencji, zdegustowani bezczeszczeniem cmentarzy, zakazali pasowania zwłok. Idzie o to, że kupcy z tego miasta często chcieli być pasowani na szlachciców już choćby po śmierci, potrafili uczynić to warunkiem wykonania testamentu...

No i pomyślałem sobie, jakiż to paskudny i przeklęty byłby los takiego rycerza, który musiałby się imać takiego zajęcia... a jak już miałem rycerza, to reszta potoczyła się wartko.

Czyli skąd czerpiesz inspiracje do Fillegana?

Nie ma chyba jednego źródła inspiracji. Można się wspomagać, karmiąc prefabrykatami - i w moim przypadku są to lektury. Inspiracja może jednak przyjść skądkolwiek. Ważne, żeby ją zauważyć i sensownie wykorzystać. Bo nie każdy pomysł nadaje się na tekst czy wplecioną w niego dykteryjkę. Choć anegdot do opowiedzenia, wziętych z różnych ksiąg, jest cały miliard.

Średniowiecze to ukochana przez ciebie epoka. Dlaczego? Oczywiście, zdaję sobie sprawę z marności tego pytania, przy ogromie pasji, ale gdybyś mógł choć w zarysie zdradzić, co cię w tej epoce poruszyło i dlaczego nadal intryguje.

Najpierw poprawka: późne średniowiecze i Epoka Wielkich Odkryć, czyli z grubsza wiek XVI jeszcze. A potem tacy ludzie jak Cook...

Ale dlaczego średniowiecze? Widzisz, tak naprawdę nie ma jednego uniwersalnego średniowiecza, łatwo tu wybrać coś dla siebie, a masz do czynienia z fascynującymi skrajnościami. Sama popatrz: na początku tej epoki masz wędrówki ludów, straszne zawirowania po upadku Rzymu, Europę w chaosie. Później, za czasów Karola Wielkiego, troszkę to się porządkuje, i tak powoli z tej magmy wyłania się świat, jaki dziś znamy. Ale... całkiem inaczej wygląda kultura i życie we Włoszech, całkiem inaczej w Anglii - w tym samym czasie. Niesamowite rozpiętości.

A poza tym, fascynują mnie takie instytucje jak Hanza czy zakony rycerskie, a także Kościół, ale nie od strony doktrynalnej, czysto teologicznej, tylko jako "firma sprzedająca pewną ideę maluczkim", działająca w konkretnej rzeczywistości historycznej. W jakimś sensie moje zainteresowanie konkwistą i wynikła stąd powieść jest przedłużeniem tych zainteresowań.

Poza tym... to nie jest epoka racjonalizmu w naszym rozumieniu, i to też mnie zachwyca. Ot, sama zobacz: napisałem opowiadanie o zakonie rycerskim, wtedy rezydującym na Rodos. I cóż stało u fundamentów wyboru jednego z owych braci zakonnych na wielkiego mistrza? Pamięć elektorów, a więc ludzi wykształconych, religijnych, elity tamtych czasów... że zabił smoka. Dziś chyba nikt na serio w smoki nie wierzy. A wtedy było to normalne, wystarczy wspomnieć postać św. Jerzego.

To świetna epoka dla autora... pełno tam smakowitych opowieści, anegdot... nic tylko brać. Nawet wymyślać nie trzeba.

Owszem, epoka smaczna, ale czy nie uważasz, że na rynku wydawniczym coraz więcej powieści, które wykorzystują średniowiecze? Nie boisz się, że coraz trudniej na tym poletku o oryginalność? Daleko nie trzeba szukać, kto umieszcza swoich bohaterów w klimacie przez wielu niesłusznie uznawanym za "ciemny".

Częściowo już odpowiedziałem, dlaczego ta epoka cieszy się wzięciem - ona jest niezwykle barwna i interesująca.

Cykl o Filleganie z rozmysłem plasuje się w samym środku takiego "uniwersalnego średniowiecza", które naprawdę w tej postaci nigdy nie istniało. Ja sobie żartuję, a czasem ostro kpię z wyobrażeń na temat tej epoki. Nie jest to więc wykorzystanie gadżetów typu "rycerz" jak to ma miejsce w większości przypadków.

A w innych tekstach szukam rejonów raczej rzadko uczęszczanych, jak choćby zakony rycerskie.

Podkreślałeś kilkakrotnie, że twórczo wykorzystujesz historię. Zdradź troszkę na czym polega ten mechanizm (o ile to nie jest wielką tajemnicą).

To w ogóle nie jest tajemnica... Dla przykładu, fragment trzeciego Fillegana - ukazał się jako Czerwony most w Fantasy - wziął się z książki o magii średniowiecznej. Wyczytałem w niej, jak to pewien ksiądz z parafii nieopodal Londynu postanowił przerzucić most przez Tamizę. Ba, ale biedny był, dla pozyskania funduszy zajął się więc alchemią. Nim wyprodukował choćby gram złota, zaczął się zastanawiać, co będzie, jak już most stanie. Bo przecież w nocy bywa ciemno... I wpadł na pomysł oświetlenia go rubinami... W ten sposób musiał wyprodukować już nie tylko złoto, ale i te kamienie szlachetne!

Cała moja robota sprowadziła się do rozpoczęcia opowiadania w chwili, kiedy proboszczowi udało się to wszystko wykonać i most zaczął cieszyć jego oczy... Krótko cieszyć, bo zaraz złodzieje zapragnęli ukraść owe bezcenne kamyki.

Tak naprawdę więc, wykorzystałem anegdotę historyczną. Podobnie w Różach w maju, opowiadaniu z Nowej Fantastyki, tam w komentarzu warsztatowym próbowałem pokazać, jak to robię.

Ile jeszcze planujesz napisać o Filleganie? Zdradzisz, co takiego mu zafundujesz?

Cykl o Filleganie to pewna skończona fabuła, tyle że długa. To będzie kilka średnich objętościowo książek plus parę osobnych opowiadań.

Swemu bohaterowi zamierzam zafundować wszystko, co najlepsze i wszystko, co najgorsze. Skoro przyszła mu ochota zajmować się magią, to proszę bardzo, będzie miał okazję poznać skutki tego wyboru.

Tak przy okazji cyklu o Filleganie, powiem Ci coś zabawnego: samemu sobie zafundowałem prztyczka w nos. Dosyć długo miałem niechętny stosunek do wielotomowych opowieści... no i masz, wymyśliłem coś takiego, czego inaczej nie da się napisać, jak właśnie w postaci kilku książek... Straszne, nie?

Bez przesady, przecież widać, że Fillegana lubisz. Swoją drogą, zastanawiam się ile z Ciebie ma bezkonny? Tak się składa, ze znam Cię, więc łatwiej mi wyszukiwać w tekście prawdziwego Pawlaka. Szczególnie spodobała mi się taka myśl:
Naprzód, wciąż tylko naprzód! - sarkał niezadowolony Duendain (...) - A może by tak pomieszkać trochę (...) ustatkować trochę? Bo inaczej, jak będą kiedyś pisać epos o tobie, panie, to nie obejdzie się bez stworzenia nowego gatunku: eposu drogi. Jechał, i jechał, i jechał... nic się nie działo... ciągle tylko gadał... i jechał... aż go w końcu zabili albo umarł. Chyba, że wybiorą epos dygresyjny, w którym będziesz dokądś zbaczał z prostej drogi.

Wypisz, wymaluj Ty, zwłaszcza to "gadał, gadał..."

Dobra, to przyznam się bez bicia: po pierwsze, Fillegana bardzo lubię, i starałem się, żeby to w tekście było widać.

Przeniosłem na niego sporo własnych cech, zresztą świadomie. Wiesz, ja na pewno bym eksperymentował z magią, gdybym się znalazł na jego miejscu, gdyby wpadły mi w ręce księgi z zaklęciami. Bo raz, że ciekawe, co z tego wyniknie, dwa... chyba mam diabła za skórą.

Po drugie, nie umiem pisać o ludziach, którzy są ode mnie całkiem różni jako typy psychologiczne. To znaczy, nie umiałbym uczynić ich bohaterami swoich tekstów, choć nadają się na postacie drugiego planu, jak choćby Andagoya z Innych okrętów.

Nie da się więc powiedzieć, że Fillegan w stu procentach jest mną... ale ma ze mnie dużo. Najwięcej ze wszystkich moich dotychczasowych bohaterów. To, że jest gadułą i ma lekko ironiczne podejście do rzeczywistości, to na pewno odziedziczył po "ojcu".

No dobrze... mówimy teraz o tekstach już napisanych, ale powiedz proszę, jak rodzi się twoja proza? Masz jakąś "metodę" na pisanie?

Mam metodę na pracę, ale nie na sam pomysł, bo ten, jak próbuję opowiedzieć, może przyjść z lektury - i tak jest najczęściej - ale zdarzyło mi się też wymyślić coś pod prysznicem, albo w autobusie. To ostatnie było szczególnie okrutne ze strony natchnienia, bo nie miałem przy sobie nic do pisania, więc przez pół godziny powtarzałem sobie pod nosem zarys fabuły, budząc pewnie obawy towarzyszy tej podróży o stan mego umysłu, nim wreszcie dojechałem na miejsce i mogłem kupić jakiś notesik, żeby zanotować myśli złote.

Pracuję tak, że sporo czytam o danej epoce czy miejscu, w którym ma rozgrywać się akcja. W trakcie lektury zwykle przychodzi mi parę drobniejszych rozwiązań fabularnych, pojawiają się smaczne i całkowicie prawdziwe detale... a przede wszystkim staram się złapać klimat epoki oraz miejsca. Nie zawsze się to udaje, ale taki mam patent. Zamiast np. wymyślać od zera, jak może wyglądać zakon rycerski, po prostu czytam o nim.

Niektórzy recenzenci zarzucają Ci, że Rycerz bezkonny nie jest spójną powieścią, tylko zbiorem opowieści. Co byś im odpowiedział?

Korzystam z pewnej tradycji literackiej - średniowiecznych opowieści, choćby takich jak francuskie "chansons de geste", czy te wszystkie eposy rycerskie, gdzie nie ma takiej "żelaznej" struktury fabularnej, za to jest smakowita potrawa złożona ze składników różnej jakości. A z czasów późniejszych odwołuję się do Lope de Vegi, Potockiego albo Cervantesa... W ramach takiej konwencji, w skrócie to tradycja pikarejska czy sowizdrzalska, wszystko jest w porządku, mniejsze przygody łączą się w meandrujący strumień, dokądś prowadzący. Albo i nie prowadzący... choć ja jednak fabułę rozwijam, nie jest to tylko szereg mniej czy bardziej ciekawych zdarzeń.

Ale to nie jest kanoniczne podejście do fantastyki...

Wiem, ale co z tego? Nigdy nie miałem takiego podejścia. Właściwie zawsze krążę na pograniczach fantastyki i innych gatunków. Teraz jest to historia z fantastyką. Szukam nowych rozwiązań, staram się nie być naśladowcą Sapkowskiego czy mojego ulubionego Kaya.

Nawiasem mówiąc, ja nigdy nie twierdziłem, że Rycerz... jest powieścią, tego słowa nie znajdziesz ani na okładce, ani ja go nie używam, a za niektórych recenzentów odpowiedzialności nie ponoszę. To jest pierwszy tom pewnej długiej opowieści. Nota bene, równie zabawne wydaje mi się określanie mianem "powieści" drugiego z trzech tomów nowego cyklu Sapkowskiego. Powieść bez początku i końca - to dopiero wynalazek krytyczny, że paluszki lizać.

A jak tam u Ciebie z postmodernizmem? Czy myślisz, że cykl o Filleganie należy nazywać postmodernistycznym?

Prycham głośno. Moja wizja historii przeczy temu, co naprawdę rozumie się pod pojęciem "postmodernizm", to znaczy jak rzecz sformułowali pisarze tego gatunku, tacy jak Pynchon czy Barth. Ale wielu domorosłym krytykom się wydaje, że jak sobie w średniowiecznej historii robię aluzję do współczesności, to już jest postmodernistyczna gra. Dla mnie to pojęcie straciło jakiekolwiek znaczenie, bo wrzuca się tam wszystko. Ot, takie ułatwienie dla krytyków.

Myślę, że ze względu na mój sposób postrzegania historii postmodernizm mi nie grozi. Wbrew pozorom, jestem bardzo konserwatywny w tym względzie.

A Monty Python?

O, to jest dobry trop. Uwielbiam ten typ poczucia humoru, i Fillegan oczywiście nosi tego ślad. Wcale tego nie kryję. Dla mnie twórczość grupy MP jest czymś wspaniałym. Podobnie jak działalność niejakiego Rowana Atkinsona, który jako Czarna Żmija genialnie pokazał, co to jest angielskie poczucie humoru.

Skoro już mowa o humorze, czytujesz Pratchetta? Co lubisz w jego twórczości najbardziej?

Pratchetta lubię. To trochę tak, jak z Latającym Cyrkiem Monty Pythona, to samo podejście do świata. Pratchett mnie bawi, LCMP też, ale oni zwracają też pod pozorem zabawy uwagę na rzeczy ważne, a nawet poważne, nie jest to tylko pusta gra.

Prymitywny humor paru autorów - nie będę wymieniać ich nazwisk, niech sobie żyją w spokoju - nie bawi mnie tak samo, jak nie bawi Benny Hill ani slapstickowy humor braci Marx.

Co w nim lubię najbardziej? Ironiczny dystans. Prawdziwe, a nie wysilone poczucie humoru. No i te aluzje, czasem bardzo piętrowe... Czasem też szanuję go za to, co chce powiedzieć. Bo bardzo mądry człowiek, takie odnoszę wrażenie.

Oświeć mnie proszę, co to jest humor slapstickowy?

Taka farsa, błazenada, coś jeszcze gorszego niż Benny Hill. Np. walenie tortami po twarzy, śmiech z podłożenia nogi... bracia Marx właśnie z tego słynęli. Brrr... zero wdzięku i finezji.

Trochę z innej półki... Inne okręty, Twoja pierwsza powieść, tak naprawdę koło fantastyki luźno stoi, muska ją... Bardziej widać tam miłość do historii. Bo czyż wizje są wyznacznikiem fantastyki? No, historię alternatywną zaproponowałeś, ale to fantastyka z pogranicza gatunku. Tak samo sprawa wygląda w Różach w maju, swoja drogą naprawdę dobry tekst. Czy nie chciałbyś zatem w jakiejś nieokreślonej przyszłości napisać powieści historycznej sensu-stricto?

Myślę, że w tej chwili jestem autorem z pogranicza. Na fantastyce się wychowałem, bardzo ją lubię, za niektórych autorów dałbym się posiekać. Ale ciążę w stronę powieści historycznej z elementami fantastyki. Tak bym powiedział. Cykl o Filleganie jest dla mnie takim fajnym kompromisem: z jednej strony sporo tam prawdziwej historii, z drugiej - to jednak fantastyka.

Nawiasem mówiąc, piszę od jakiegoś czasu powieść historyczną. A właściwie pierwszą część cyklu Miecz Zakonu - bo to opowieść o Zakonie Maltańskim, rozpisana na kilka tomów. Opowiadanie, o którym wspomniałaś, czyli "Róże w maju", są pierwszą przymiarką do tego świata, i myślę, że faktycznie udaną. Ale w cyklu nie będzie fantastyki, zastąpią ją Turcy Osmańscy i rycerze na swoich rumakach, pardon, galerach bojowych...

A poza tym rozmyślam o nędznym życiu pewnego kupca...

Czyli zamierzasz odbyć dłuższą "podróż" do Florencji?

Tak. W wolnych chwilach pracuję nad tekstem rozgrywającym się w tym mieście. To coś z pogranicza fantastyki oraz normalnej literatury historycznej, w zależności od tego, jak kto interpretuje postać Diabła. Trudna sprawa, ciężko idzie, ale chociaż kiedyś wydawało mi się, że spośród wszystkich miast-państw włoskich najciekawsza jest Wenecja, dziś dałbym się zabić raczej za Florencję, Savonarolę, Medyceuszy i... Dantego, rzecz jasna i oczywista dla każdego, kto sięgnie po Boską komedię. To dopiero jest powieść sensacyjna!

Wracając jeszcze do Okrętów... Jak byś skomentował zarzut jaki wysunęła na łamach NF w swej recenzji pani Anna Dąbrowska, jakoby powieść jest "makatką skleconą z kolorowych kawałków materiału"?

Sam pisywałem recenzje do Fenixa, więc wiem, że trudno jest stworzyć dobrą recenzję. Ale, pisząc Okręty, sprawdziłem, jak ten świat wygląda. Pogadałem z Indianami z Ayachucho, którzy studiowali w Olsztynie na ATR.. Mamy z panią Dąbrowską inne wyobrażenia i co do Peru, i co do tego, z czego powieść o Peru powinna się składać. Ale jej zbójeckie prawo nie ponosić odpowiedzialności za takie stwierdzenia, jak to przytoczone przez Ciebie. Nie twierdzę, że napisałem rzecz dobrą, bo to kwestia oceny. Ale takie niezwykle subiektywne oceny zamiast konkretów z krytyką literacką nie mają zbyt wiele wspólnego.

Zresztą, to jest szerszy problem: jak recenzować książki. Moim zdaniem, tu się liczy marka autora recenzji. Oramus czy Dukaj nie pozwolą sobie na wypisywanie głupot, bo mają tylko jedno nazwisko i na żadną mokrą robotę raczej się nie zgodzą.

Znowu z innej strony... Czy zamierzasz kontynuować opowiadanie, które ukazało się niegdyś w Fantasy o pewnym Baronie... Uważam, że to naprawdę świetny tekst, wręcz porażający swoją wymową i szkoda by było porzucić taki, chodliwy, moim zdaniem, temat.

Mówisz o Equnculusie? Intuicja Cię nie myli, to fragment większej całości, która nosi tytuł Cabezano, król karłów i opowiada o Karlim Dworze, który z kolei znajduje się na normalnym dworze monarszym. Uciskane przez ludzi karły postanawiają coś z tym zrobić... Chciałbym w przyszłym roku napisać całość. Powstrzymuje mnie jedno: to w założeniu jest sarkastyczny, dosyć okrutny tekst i mogę na niego nie znaleźć wydawcy. A jeśli znajdę, to sprzeda się w stu egzemplarzach.
Miewam czasem paskudne pomysły, zupełnie niehandlowe, za to pokazujące, że nie zawsze trzymam łapki nad kołdrą.

No przestań! Przecież z literaturą to prawie jak z mediami, im więcej krwi i perwersji, tym większa publika. Napisz te okrutne historie, a czytelnicy skierują kciuk w dół, byle mieć rozrywkę... Poza tym mówiąc serio, nie masz się czego obawiać. Na przykład Jacek Piekara ma wydawcę swojego Mordimera...Wiesz, gdyby się jakiś kleryk do tego dobrał, od razu by sporych rozmiarów stosik zrobił...Myślę, że możesz śmiało pisać różne herezje.

Jacek wymyślił, moim skromnym zdaniem, jedną z najciekawszych postaci w polskiej fantastyce ostatnich kilkunastu lat. O ile uznamy, że opowiadania o Mordimerze to fantastyka... bo ja wcale nie jestem tego pewien.

Wiesz, te karły wzięły się stąd, że lubię pewnego hiszpańskiego malarza, który je chętnie portretował, Velazqueza. No i tego, że bywały karły mądrzejsze niż ludzie... skądinąd ów malarz tak właśnie uważał, za co dworzanie szczerze go nienawidzili. No, ale sam król Filip był jego przyjacielem, więc z kolei malarz mógł mieć dworzan w głębokiej pogardzie...

Spróbuję to napisać, a potem zobaczmy, jak to z wydawcą będzie...

"Już nie potrafię żyć bez Fantastów. Próbowałem, ale nie potrafię. Jesteśmy genialnym środowiskiem, gdzie ludzie umieją rozmawiać, znają się na tysiącu rzeczy, i większość z nas nikogo nie usiłuje nawracać, dzięki czemu możliwa jest DYSKUSJA, nie zaś kłótnia." Twoje słowa ze strony internetowej... czy nadal tak uważasz? Wydaje mi się, że właśnie powoli zmierzasz w inne rejony niż fantastyka i raczej to poletko pójdzie w odstawkę na rzecz głównego nurtu...

To są dwie różne sprawy, odpowiedzmy więc po kolei.

Co do środowiska... nadal uważam, że jest w nim wielu fajnych ludzi, z którymi czuję się zaprzyjaźniony. Ale nie jestem ślepy na to, co się w ostatnich latach stało, na te wszystkie obrzydliwe wojny, na panoszenie się zasady "kto nie z nami, ten przeciw nam". Na torpedowanie zmian, szczucie jednych przeciw drugim... Tak postępuje mniejszość tego środowiska, ale bardzo widoczna, krzykliwa czy wręcz agresywna, dorabiająca gębę milczącej mniejszości. Podam Ci jeden przykład: pewna dziennikarka, na co dzień nie zainteresowana fantastyką, chcąc się przygotować do rozmowy ze mną, zajrzała na najbardziej znaną listę dyskusyjną, czyli sf-f. I co tam zobaczyła? Potworne, niewyobrażalne bluzgi. Mało treści, za to żenujące dyskusje o pedofilii i okolicach. Dla niej to była reprezentatywna próbka. To teraz wytłumacz jej, że to parę osób, a nie całe środowisko.

Ja od dawna z żalem myślę, że prywata bierze górę nad rozsądkiem u wielu osób, których nie chciałbym tu wymieniać z nazwiska. Wkurzam się, kiedy myślę, że środowisko poetów może istnieć jako środowisko literackie właśnie, a u nas te wszystkie wojny i podziały sprawiają, że można co najwyżej mówić o paru autorach, paru klubach... Ale może się mylę, nie wiem. Mam wrażenie, że źle się dzieje, i tyle.

Inna sprawa, że może to ja sam się zmieniam, stąd obecny kształt fandomu mniej mi odpowiada niż kiedyś. Zaczynałem od twardej fantastyki i horroru, a teraz silnie ciągnie mnie w stronę historii. Obie moje książki są potyczkami z Matką Historią, choć jest tam trochę fantastyki. Mam dobrego i wyrozumiałego wydawcę, postanowiłem więc zmierzyć się z normalną powieścią historyczną. I mam nadzieję, że w przyszłym roku coś się ukaże, nie kolidując z pisaniem fantastyki.

Ale wcale nie uciekam z fandomu. Wiesz, póki są fajne i "neutralne światopoglądowo" konwenty takie jak krakowskie imprezy czy Falkon, będzie mnie tam można spotkać. Wciąż lubię i fantastykę, i ludzi z nią związanych. Tyle, że dziś już swego szacunku i przyjaźni nie rozciągnąłbym na całe środowisko.

Pomówmy trochę o Tobie. Wiem, że oprócz całej masy różnych rzeczy interesujesz się także nauką. Masz jakąś swoją teorię spiskową dotyczącą życia na Marsie, mając na uwadze ostatnie doniesienia badaczy?

Ładnych kilka lat temu, zaraz po odkryciu tego meteorytu z hipotetycznymi śladami życia, napisałem dla śp. Fenixa artykulik z tezą, że naukowcy odkryli to, co nam, ludziom jakoś tam związanym z fantastyką, od dawna wydawało się prawdopodobne. Dziś myślę, że ostatnie doniesienia naukowe, jak chociażby to o odkryciu śladów metanu w atmosferze marsjańskiej, dają szansę na ujawnienie czegoś więcej niż tylko skamieliny. Oczywiście, żadnych stworzeń większych niż bakterie nie należy się spodziewać. Ale... nigdy nie wiadomo.

Ja w ogóle uważam, że życie jest dosyć powszechnym zjawiskiem w kosmosie. Dla mnie wstrząsem, pokazującym możliwości życia, była historia któregoś lądowania Amerykanów na Księżycu. Astronauci zabrali wtedy z powrotem na Ziemię części sondy "Survoyer". I okazało się, że w jej wnętrzu trzy lata na Księżycu przeżyły ziemskie bakterie, albo raczej ich przetrwalniki. W próżni! To pokazuje, że nasze ziemskie życie duuużo jest w stanie wytrzymać. Myślę, że podobnie będzie z życiem na innych planetach.

Nie miałbyś ochoty pokusić się o jakiś tekst SF?

Mam nawet zarys takiego tekstu. Na razie przegrywa z powieścią historyczną, ale kto wie? Tylko czy nie jest tak, że od SF trochę odwrócili się czytelnicy? Dziś chyba dominuje fantasy.

Nie wydaje mi się, patrząc na różne portale poświęcone fantastyce, SF ma swoich wiernych czytelników. Poza tym mam wrażenie, że właśnie dobrego SF nam trochę brakuje... Więc rynek czeka, tylko jeszcze trzeba namówić czas, żeby trochę przystanął, żebyś mógł coś takiego spokojnie napisać.

Prawda z tym brakiem czasu, powstaje także problem, że pod jednym nazwiskiem nie można wydać rocznie więcej niż, powiedzmy, dwie książki, no a poza wszystkim, choć pomysłów mi nie brakuje, wybieram do pisania te dla mnie najciekawsze, bo przecież jak piszesz to, co Cię bawi czy podnieca, sprawia to prawdziwą frajdę - a pisanie z czystej kalkulacji, w myśl zasady, że to się dobrze sprzeda... nie, to nie dla mnie...

Zauważam jednak lukę na rynku wydawniczym, więc kto wie? Nauką nie przestałem się interesować, wciąż śledzę jej rozwój w miarę swoich skromnych możliwości. Może pora wrócić jakimś tekstem...

Na koniec luźniejsze pytanie. Wiesz jaki jest odzew fanów na Twoją twórczość?

Bardzo różny. Jedni chwalą, inni wyzywają od grafomanów. Ale jest jeden pomiar obiektywny - i bardzo mnie cieszący. W głosowaniu na "Nautilusa" fragmenty pierwszego tomu Kronik Fillegana, publikowane jako pojedyncze opowiadania, zajęły 21 i bodaj 26 miejsce na prawie 240 tekstów. Powieść z kolei wypadła blado. Więc - powiedzmy, że mogłoby być lepiej, ale nie jest źle.

Z drugiej strony, po wydaniu dwóch książek mój wydawca chce wydać kolejną, więc zgrzeszyłbym twierdząc, że jest tak sobie. Całkiem serio mówiąc, myślę, że nie należę do tych autorów, którzy są bardzo utalentowani oraz błyskotliwi. Ale jestem pracowity i mam poczucie, że się wciąż rozwijam. Chciałbym wierzyć, że kiedyś napiszę książkę, która będzie długo pamiętana jako coś dobrego... i ponieważ szukam, to i paru czytelników życzliwie przygląda się moim eksperymentom.

I tego życzę, bo sama łaknę dobrej literatury. Mam nadzieję, że niebawem pojawi się na rynku powieść historyczna opatrzona Twoim nazwiskiem.

Oby...

Dziękuję za rozmowę. Szkoda, że tylko mailową. Za to będę ją długo pamiętała, nie tylko ze względu na burzliwe momenty, ale też dzięki złośliwej naturze losu. Muszę Ci powiedzieć, że kiedy układałam cały wywiad w sensowną całość, wszystko mi przepadło magicznie. Nie ma jak genialny wynalazek wujcia Gatesa...

Sam cierpię, więc łączę się w bólu... chociaż jako były użytkownik elektrycznej maszyny do pisania marki "Marica", bodaj rumuńskiej, takiego 17-kilogramowego słonia, powiem Ci, że na komputerze mimo wszystko pisze się fajniej.

Na szczęście autor zeznał wszystko dobrowolnie, więc drastyczne metody przesłuchania nie były konieczne.

Dziękuję Godrykowi za udostępnienie zdjęcia.