» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Peterem Wattsem

Wywiad z Peterem Wattsem


wersja do druku

Część pierwsza

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek
Ilustracje: Danielle MacDonald

Marcin 'malakh' Zwierzchowski: Co zainspirowało cię do napisania Ślepowidzenia? Peter Watts: Główne pytanie zawarte w powieści - "Do czego potrzebna jest świadomość?" - siedziało w mojej głowie od wczesnych lat 90., kiedy to zostało ono niemalże wprost postawione w posłowiu, które Richard Dawkins napisał do pewnego zbioru esejów traktujących o ewolucji (nie mogę sobie jednak przypomnieć tytułu tej książki). Poza tym wszystkie inne pomysły, jak biologia wampirów, ewolucja bez udziału genów czy napęd oparty na kwantowej teleportacji materii, pochodzą z najróżniejszych źródeł. Szczerze mówiąc, zaskakującym może być fakt, iż to nie ja wpadłem na wiele z nich – dla tych, którzy chcą konkretów, Ślepowidzenie zawiera dział Przypisy i źródła, w których cytuję ponad sto źródeł. Powiedziałeś kiedyś, że pierwotnie twoja powieść miała nosić tytuł Mlecz. Doskonale rozumiem, w jaki sposób termin "ślepowidzenie" oddaje ducha twojej książki… ale mlecz? Mlecze to generalnie klony rozmnażające się bezpłciowo, z bardzo małą zmiennością genetyczną. Przez jakiś czas sądziłem, że mogłyby być przyzwoitą metaforą dla wężydeł, których nasiona rozprzestrzeniają się w kosmosie i przypadkowo zapuszczają korzenie na naszych podwórkach. Niemożliwe do zabicia, aseksualne chwasty. Oczywiście, myliłem się. Mlecze to raczej kiepska metafora dla wężydeł, a jeszcze gorszy tytuł dla książki. I na tym się zatrzymajmy. Przyznałeś także, że Ślepowidzenie zawiera elementy autobiografii. Jak wszystkie moje powieści, do pewnego stopnia. Jest takie powiedzenie: "Pisz o tym, co znasz", i w myśl tego, wszystkie moje teksty zaludnione są zlepkami prawdziwych, żyjących ludzi. Jednakże w przypadku Ślepowidzenia jedną z tych osób byłem ja; wieloletni związek, w którym byłem, zaczął się rozsypywać w trakcie pisania drugiego szkicu powieści, i wiele z ówczesnej rozpaczy i emocjonalnego rozbicia znalazło swoje odzwierciedlenie w związku Siriego i Chelsea. Nie do tego stopnia, żeby jakiekolwiek sceny można było uznać za autobiograficzne, niemniej niektóre z postaw i samą atmosferę - tak. Poza tym w dużej mierze żyję w myśl zasady Siriego: "Nigdy nie zdradzaj nikomu daty swoich urodzin". Jak wyglądała praca nad Ślepowidzeniem? Jak długo, począwszy do rozpoczęcia gromadzenia materiałów, zajęło ci napisanie tej książki? Samo napisanie powieści zajęło mi niecały rok, ale zbieranie materiałów to niekończący się proces, w którym nie sposób wyróżnić ani faktycznego początku, ani końca. W ramach codziennej rutyny próbuję być na bieżąco z nauką (co stało się zarazem dużo łatwiejsze, jak i o wiele trudniejsze, dzięki rozrostowi społeczności internetowej: nowe informacje są na wyciągnięcie ręki, ale jest ich tak cholernie dużo, że brodzenie w nich zazwyczaj pożera ci cały dzień). Jak wspominałem, centralnym pomysłem w Ślepowidzeniu było coś, na co natknąłem się we wczesnych latach 90.; z kolei wiedzę o sporej części pobocznych elementów przyswoiłem w czasach akademickich. Dodatkowo, rzadko kiedy bywają dni bez jakiś przełomowych odkryć, które mogłyby stanowić podstawę dla powieści czy opowiadania. Dodaję nieco skrawków nowego materiału do każdej swojej powieści, nawet gdy przechodzi ona już ostatnią korektę. Tak więc można powiedzieć, że materiały do Ślepowidzenia zbierałem dziesięcioleciami i nawet teraz gromadzę elementy powieści, której nie napiszę przez następne dziesięć lat. Po prostu nie jestem świadomy, że właśnie to w tej chwili robię. W Ślepowidzeniu aż gęsto jest od oryginalnych pomysłów, jak chociażby naprawdę obcy Obcy czy kapitan-krwiopijca – Jukka Sarasti. Dlaczego twoi kosmici nie są zieloni i podobni do E.T.'ego? Nie wykluczam zielonych kosmitów (jakkolwiek, gdybym kiedyś stworzył takowego, zapewne byłby fotoautotrofem i miałoby to jakiś wpływ na główny wątek). Nie tworzę obcych w stylu E.T.'ego, bo postać ta była tworem bajkowym, a nie poważną prognozą egzobiologii ekstrapolacyjnej. Nie tworzę także typowych dla Star Treka pomarszczonych humanoidów, ponieważ proza i zawarta w niej wizja nie jest ograniczana ramami żadnego budżetu. Co jest dla ciebie ważniejsze w twoich powieściach: fabuła czy oryginalne pomysły i teorie? To trochę tak, jakbyś pytał, co bardziej cenię: tekst czy melodię piosenki; porażka na którymkolwiek z tych pól potrafi zabić całą przyjemność płynącą ze słuchania. Chronologicznie, pierwsze są pomysły: ciekawe koncepty inspirują mnie do opowiadania historii, w których mógłbym je wykorzystać (nigdy nie zdecydowałem się na opowiedzenie konkretnej historii, w którą dopiero później wplatałbym fajne naukowe pomysły, upychając je na siłę w fabule). Właściwie wiele z moich pomysłów nigdy nie ujrzało światła dziennego, tylko dlatego, że nie byłem w stanie wymyślić żadnej historii, do której by pasowały – a bez przyzwoitej fabuły równie dobrze mógłbym po prostu pisać eseje. (W tym momencie powinienem zrobić pauzę, by dać czytelnikom szanse na wytknięcie mi, że na dobrą sprawę właśnie to robię.) W Polsce Ślepowidzenie zostało wydane w serii Uczta wyobraźni, razem z Accelerando Stross'a, Wiekami światła i Domem burz MacLeoda, Welinem i Atramentem Duncana oraz Akwafortą K. J. Bishop. Znasz którąś z tych powieści? Jak czujesz się w takim towarzystwie? Czytałem (i byłem pod wrażeniem) dzieła Charliego Strossa. Zarówno Duncan, jak i Bishop byli mi polecani, ale do tej pory nie miałem okazji czytać żadnego z ich tekstów. Co do pytania, jak czuję się w tym towarzystwie, mogę powiedzieć tylko jedno: zaszczycony. Z pewnością moja własna renoma blednie w porównaniu z tymi twórcami. Wiem, że nie byłeś szczególnie zadowolony z oryginalnej okładki Ślepowidzenia (dlatego też na twojej stronie znaleźć możemy kilka alternatywnych wersji okładkowej ilustracji). Co takiego ci się w niej nie podobało? Na początku chciałbym zaznaczyć, że prace tego artysty [Thomasa Pringle'a - przyp. red.] w zdecydowanej większości są genialne (to on jest autorem nieautoryzowanych ilustracji okładkowych, które umieściłem na swojej stronie). Dodatkowo, pracownicy działu graficznego Tora [amerykański wydawca książek Petera, przyp. red.], odpowiedzialni za okładki moich poprzednich książek, również spisali się bardzo dobrze: uwielbiam ilustracje autorstwa Bruce'a Jansena do Rifters Trilogy. Tak więc nie zrzucam winy ani na artystę, ani na pracowników Tora – jeżeli jednak musiałbym wybierać, w tym konkretnym przypadku, winą obarczyłbym dział graficzny. A to dlatego, że widziałem oryginalne szkice, które Thomas Pringle przedłożył Torowi. Widziałem także ten, który wydawnictwo wybrało, i wcale nie był on zły – tyle że potem artyście kazano go zmienić. Zmuszono go, aby swoją wizję mrocznego, Nostromo-podobnego Tezeusza zastąpił czymś, co wygląda jak wyposażony w płetwy korkociąg Bucka Rogersa, czymś co miało głębię i szczegółowość ołówkowego szkicu i w jakiś niezrozumiały sposób było jasno oświetlone na tle kosmosu, pół roku świetlnego od najbliższej gwiazdy. Sprawiało to wrażenie, jakby za pomocą Photoshopa wkleili do ilustracji statek kosmiczny autorstwa innego artysty. Następnie dodali ramkę w kolorze krzykliwej czerwieni, a tekstowi na okładce nadali kolor zupy grochowej, przez co wyglądał jakby był zainspirowany tym, co Linda Blair zwymiotowała w Egzorcyście. Na szczęście w ostatecznej wersji zrezygnowali z ramki i znacznie poprawili tytułową czcionkę. Jednakże aż do dziś nie mam pojęcia, czym kierowali się pracownicy Tora, gdy podejmowali te decyzje. Wprawdzie próbowałem się tego dowiedzieć, ale nikt w dziale graficznym nie chciał ze mną rozmawiać – powtarzali tylko, że autorom nie wolno porozumiewać się z grafikami (co jest nieprawdą, ponieważ znam kilku twórców, którzy robią to na okrągło). Z drugiej strony, użyłeś określenia: "świetna steampunkowa okładka" i dodałeś: "jedna z lepszych ilustracji, jakie widziałem na okładce tej powieści", opisując polskie wydanie Ślepowidzenia [autorem okładkowej ilustracji jest Irek Konior, przyp. red.]. To znaczy, że podoba ci się ona bardziej, niż ta, którą Tor opatrzył wersję oryginalną? Tak, o wiele bardziej. Nie masz przypadkiem pełnowymiarowej wersji do druku? Mnie udało się znaleźć w sieci tylko kilka małych "jpegów"… Wydanie Ślepowidzenia nie było tak łatwe, jak można by sadzić, biorąc pod uwagę wszystkie pozytywne recenzje i nominacje do wielu nagród, w tym Hugo [powieść odrzuciło siedmiu największych wydawców w Stanach - przyp. red.]. Podobno musiałeś znacznie skrócić swoją powieść, aby być pewnym, że nie zostanie ona opublikowana w dwóch tomach jak twoja poprzednia książka, Behemoth. To prawda. Jeżeli chodzi o czytelników, którzy narzekali na to, że w Ślepowidzeniu zbyt mało uwagi poświęciłem psychologizacji postaci i klarownemu przedstawieniu kwestii technicznych, mogę tylko powiedzieć: czuję wasz ból. Pierwotna wersja, którą dostarczyłem wydawnictwu, była znacznie krótsza od tego, na co opiewał kontrakt, a mimo to i tak uznano, że jest zbyt długa. Dlatego też ucierpiały kreacje postaci. Ucierpiała także sama fabuła, zubożona o pewne elementy "pracy u podstaw", ważnej dla rozwoju wątków. Nie usunięto niczego, co byłoby absolutnie niezbędne – droga wciąż wiedzie z punktu A do punktu B – cięcia sprawiły jednak, że jest zdecydowanie bardziej wyboista. W wywiadzie dla Locusa powiedziałeś, że doszło nawet do tego, że musiałeś zrobić sobie przerwę od pisania. To nie pisanie Ślepowidzenia tak mnie zniechęciło, ale kłopoty wynikające z konieczności współpracowania z kapryśną bestią, czyli moim wydawcą, Torem, a przynajmniej z jedną czy dwoma osobami, z którymi miałem kontakt. Gdy w końcu Ślepowidzenie trafiło do księgarń, byłem na tyle zniechęcony, że chciałem na kilka lat porzucić pisanie. Zresztą, gdyby nie to, że powieść poradziła sobie tak dobrze, nadal byłbym w takim ponurym nastroju. Oczywiście, ironią jest fakt, że teraz, gdy mam siłę i chęć podjęcia mnóstwa nowych projektów, branża przystopowała i nie ma zbytu na moje teksty. Powiedziałeś: "Nawet jeżeli będziemy mieli technologię, by stać się lepszymi ludźmi, aż na poziomie molekularnym, nie zrobimy tego…". Jednakże po lekturze Ślepowidzenia można dojść do przeciwnych wniosków. Interesująca uwaga. Wydaje mi się, że zostaliśmy ukształtowani zgodnie z darwinowskimi prawidłami, nastawiającymi nas na ochronę indywidualnej tożsamości, i jeżeli będziemy ją zmieniać, przestanie ona być tożsamością. Będziemy się więc opierać radykalnym transformacjom, ponieważ gdzieś w środku będziemy odbierać to jako formę samobójstwa. Och, oczywiście z radością przyjmiemy zmiany typu: "więcej tego samego, tyle że ulepszonego" – biotechnologie czy wirtualna rzeczywistość, które zbliżają nas do archetypu idealnego człowieka (silniejszy, szybszy, mądrzejszy), bez zmieniania podstaw naszej tożsamości. Argumenty za radykalnymi zmianami ("Wiesz, bylibyśmy doskonalsi, gdybyśmy zmienili się w purpurowe cefalopody z ośmioma oczami") odrzucane będą ze wstrętem ("Cholera, to nie jest naturalne"). Tak więc, podejrzewam, że nasz instynkt będzie hamował nas na drodze do prawdziwego posthumanizmu. Ludzka natura lubi samą siebie taką, jaka jest. Ślepowidzenie z kolei to zupełnie inna sprawa, ponieważ w centrum tej powieści znajduje się inteligentny gatunek, pozbawiony samoświadomości – brak jest poczucia własnego "ja", które oparłoby się gwałtownym zmianom i rozróżniałoby pojęcia "dobra" i "zła". I do tego w zasadzie spuszczają nam niezłe manto. Jeden z ludzkich bohaterów sugeruje wręcz, że moglibyśmy wyrównać szanse, pozbawiając się samoświadomości, ale nawet wtedy – gdy śmierć zdaje się nieuchronna – jest to tylko retoryczna sugestia, której nie powinno się traktować poważnie. Amanda Bates, jedna z bohaterek powieści, mówi: "Jaka jest różnica między śmiercią a brakiem świadomości, że się żyje?". Na swojej stronie zamieściłeś mnóstwo dodatkowych informacji na temat światów opisywanych w twoich powieściach. Dlaczego zdecydowałeś się na wzięcie na swoje barki takiej ilości dodatkowej pracy. Co tobą powoduje? Pasja, do pewnego stopnia: zagłębiam się w te światy, lubię rozwijać pewne ich elementy, które wykraczają poza czystą prozę. Ale istnieje także czysto autopromocyjny aspekt tej pracy. Większość stron autorów fantastyki pełna jest samouwielbienia, bezwstydnego nawoływania w stylu sprzedawcy używanych samochodów: "KUPCIE MOJĄ KSIĄŻKĘ!!!"; ledwie mogę na nie patrzeć bez skręcania się z obrzydzenia. A przecież ja też pragnę uwagi. Łaknę sławy i pieniędzy. Po prostu nie jestem w stanie zmusić samego siebie, by być tak nachalnym. Tak więc mam stronę internetową, która jest na takim poziomie, na jaki pozwalają moje prymitywne, amatorskie umiejętności kodowania – ale zamiast skupiać się na Peterze Wattsie, pisarzu SF, kładę nacisk na treść moich powieści. Staram się, aby wszystko sprawiało wrażenie autentycznego; chcę, aby użytkownik miał poczucie, że oto natknął się na relacje z prawdziwej przyszłości: techniczne instrukcje, notatki firmowe, mapy epidemiologiczne, prezentacje i konferencje. Wszystko to łączy się, tworząc układankę elementów tła dla moich książek, a ja mam nadzieję, że skłoni to kogoś do kupienia moich dzieł – tak więc, mimo iż zawiera dużą dawkę promocji, nie jest to taka oczywista autopromocja. Dzięki temu mogę spać w nocy i nie czuję się jak ten wstrętny facet, który na wszelkich przyjęciach nigdy nie przestaje się przechwalać. Nie da się nie zauważyć, że nie jesteś wielkim fanem szczęśliwych zakończeń. Dotyczy to nie tylko wszystkich (bez wyjątku) twoich opowiadań, ale także i Ślepowidzenia. Czytałem, że musiałeś nawet zmienić zakończenie swojej pierwszej powieści, Starfish, bo twój agent uznał, że byłoby ono zbyt negatywne dla amerykańskich czytelników. Owe ponure zakończenia były powodem, dla którego żadne z twoich opowiadań nie trafiło do pisma Analog. Robisz to specjalnie czy tak po prostu wychodzi? Tak wychodzi, najczęściej. Raz zmusiłem się, by napisać historię ze szczęśliwym zakończeniem, ale sprawiało ono wrażenie nienaturalnego, zgranego i doczepionego na siłę. Szczęśliwe czy nie, to po prostu nie było dobre zakończenie. Naprawdę, to nie jest tak, że rozmyślnie na starcie zakładam sobie, że dane opowiadanie opatrzę przygnębiającym finałem; zaczynam od opartego na nauce pomysłu, pytania: "co by było, gdyby…", a następnie podążam za danymi źródłowymi, gdziekolwiek mnie one zaprowadzą: do szczęśliwego czy też ponurego zakończenia. Po prostu, z nieznanych mi powodów, dane zawsze zdają się wskazywać w dół. Zobacz również:
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Część druga
Rozgwiazda
Podwodne tu i teraz
- recenzja
Poklatkowa rewolucja
Sztuczna inteligencja czy nie sztuczna inteligencja?
- recenzja
Echopraksja
- fragment
Ślepowidzenie
Inteligentny kontakt
- recenzja

Komentarze


Deckard
   
Ocena:
0
Wywiad miła rzecz, dzięki.

Czytałem (i byłem pod wrażeniem) dzieła Charliego Strossa; jedna z powieści MacLeoda (Dywizja Cassini) stoi na mojej półce, ale jeszcze jej nawet nie otworzyłem. Zarówno Duncan, jak i Bishop byli mi polecani, ale do tej pory nie miałem okazji czytać żadnego z ich tekstów.

Piękny cytat podkreślający co wśród uważanych przez polskich czytelników za dobre powieści rzeczywiście zasługuje na uwagę.
21-05-2009 12:08
Ysabell
   
Ocena:
0
Dobry wywiad, dzięki i gratulacje malakh.

Dodatkowe punkciki za kota a zdjęciu. :-)
21-05-2009 12:26
arakin
   
Ocena:
0
Świetne :)
21-05-2009 14:31
malakh
   
Ocena:
0
To dopiero pierwsza część;D Będzie więcej...

A kot rzeczywiście bombastyczny... nazywa się Banana xD
21-05-2009 16:49
~Antavos

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Wywiad ok, ale jest mały problem. Ian R. MacLeod NIE napisał Dywizji, panie redaktorze...
21-05-2009 18:33
malakh
    @ Antavos
Ocena:
0
O kurde... xD Rzeczywiście. W pytaniu użyłem tylko nazwiska "MacLeod", a Peterowi Ian musiał pomylić się z Kenem...

Dzięki za cynk - się poprawi;]
21-05-2009 19:49
assarhadon
   
Ocena:
+1
Wywiad gra:)
Pomysły w Ślepowidzeniu i owszem, ciekawe. ale cała książka, moim skromnym zdaniem, słaba.
Kot dopełnił całości:)
22-05-2009 07:13
malakh
   
Ocena:
+1
ale cała książka, moim skromnym zdaniem, słaba.

Heretyk;p A tak na serio, różnimy się gustem, bo dla mnie "Ślepowidzenie" to, obok "Drogi", najlepsza książka ostatnich lat.
22-05-2009 15:28
assarhadon
    Otóż to
Ocena:
0
De gustibus - nasze święte prawo.
Oczywiście nie umniejszam zalet ksiązki, po prostu chyba zbyt wiele od niej oczekiwałem a.... dostałem do ręki coś całkiem "innego" :p niemniej jednak wywiad ok!
25-05-2009 06:28

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.