» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Markiem Baranieckim

Wywiad z Markiem Baranieckim

Wywiad z Markiem Baranieckim
Marcin 'malakh' Zwierzchowski: Debiutował pan w latach 80-tych, dokładnie 1983 roku, a w dwa lata później ukazała się Głowa Kasandry, która była ogromnym sukcesem. Po jakimś czasie jednak pan umilkł, by powrócić dopiero po blisko dwóch dekadach. Co takiego się wydarzyło?

Marek Baraniecki: Przede wszystkim przeszkodą, którą okazała się być nie do przejścia, była próba ekranizacji Głowy Kasandry, która mnie wciągnęła. Na pisanie scenariusza straciłem praktycznie dwa lata i nic z tego nie wyszło. Zraziłem się tym. Drugą przyczyną było to, że jak na ówczesne lata, wydawało mi się, że nie mam nic świeżego ani nowego do powiedzenia. Poza tym życie osobiste – trzeba było się zająć pracą w zawodzie.

Co w takim razie zdecydowało o powrocie?

Dojrzewanie pewnych pomysłów, które teraz ułożyły się w kompozycję. Pod koniec lat 80-tych planowałem napisanie powieści Astralis – pojawiły się nawet jej zapowiedzi – ale nie była ona wtedy dojrzała. Dzisiaj wyrosła z niej, jakby z fundamentu myślowego, powieść, którą teraz zacząłem pisać. Po prostu w życiu piszącego bywa tak, że pewne rzeczy dojrzewają. Zaczynam z tego zasobu korzystać.

Jak na kogoś, kto debiutował ponad ćwierć wieku temu, pana bibliografia jest bardzo skromna. To wynika właśnie z tego podejścia do tematu – nie pisania na siłę?

Generalnie uważam, że jeżeli pisarz nie ma nic specjalnego do powiedzenia, to nie powinien pisać. Nie powinien pisać tylko dla samego pisania. Owszem, są ludzie, którzy starają się żyć z tworzenia, ale wtedy to jest zawód. Ale to już inna historia.

Wróćmy do Głowy Kasandry; nie uważa pan, że ogromny sukces tego opowiadania może odwracać uwagę od innych pana tekstów? Kasandra zawsze będzie w tle, będzie się za panem ciągnąć. Czy w pewnym sensie nie jest to dla pana krzywdzące, nie redukuje pana do roli "artysty jednego przeboju"?

Na to jest tylko jedna rada – nowy tytuł, który będzie zauważony i przykryje stary. Nie mam powodu narzekać, że Głowa Kasandry jest tym jednym przebojem. Z tego się cieszę, a teraz czas na coś nowego.

Nawiązując do tego, Jarosław Grzędowicz zapytany o to, jak podziałał na niego Zajdel, powiedział, że trochę demotywująco. Czyli u pana było odwrotnie, ponieważ ogromny sukces Głowy Kasandry nie jest żadnym problemem?

Nie, absolutnie nie. Ona sobie żyje swoim życiem, nie kładzie się w żaden sposób negatywnie cieniem na moje myślenie o dalszych utworach. Ja myślę już i żyję następnymi tematami.

Zakończenie Głowy Kasandry pozostaje otwarte, nie daje jednoznacznej odpowiedzi. W trakcie pisania od początku wiedział pan, że tak to skończy, czy dopiero w trakcie doszedł pan do wniosku, iż będzie to najlepsze rozwiązanie?

Całą fabułę ułożyłem właśnie dla tego zakończenia. Chodziło mi po prostu o problem, przed którym staje człowiek. Nadałem mu odpowiednią skalę i wielkość, dałem mu scenografię, a resztę wypełniłem treścią, która wtedy tak mi się ułożyła.

Przy okazji nowego wydania Głowy Kasandry pojawiły się głosy, iż tekst ten się zdezaktualizował. Czy gdyby miał pan teraz napisać opowiadanie w klimatach post-apokaliptycznych, zmieniłby pan coś, próbował w jakiś sposób uaktualnić?

Myślę, że podstawowy problem byłby taki sam. Zresztą, jego przygaśnięcie odbywa się bardziej w ludzkich umysłach niż w rzeczywistości. Przecież dzisiaj znacznie więcej jest głowic i coraz więcej krajów nieodpowiedzialnych, które będą miały coraz większe ilości rakiet. Dopiero co powiedział to Obama. Tak naprawdę to, iż niestety problem ten w sposób rzeczywisty narasta i to, że przygasł w świadomości społecznej jest to pewną nierównowagą.

Przyglądając się niedawno pańskiej bibliografii, zauważyłem, że pierwsze opowiadania były bardziej zbliżone do klasycznego science-fiction (w Głowie Kasandry można znaleźć fragmenty należące nawet do hard SF). Natomiast z każdym kolejnym opowiadaniem idzie pan w trochę innym kierunku, skupiając się na człowieku i świadomości. Przypomina to trochę poszukiwanie własnej niszy, jeżeli chodzi o literaturę. Czy znalazł ją pan takimi opowiadaniami, jak Wesele dusz czy Dzień grzechu. Czy to jest to, czego pan szukał, tematy, które pana interesują?

Nie kieruję się szukaniem niszy. Kieruję się tylko tym, co chcę napisać, i tym, czym myślowo żyję. Ponieważ interesuję się człowiekiem, światem, jego konstrukcją i to zainteresowanie w coraz większym stopniu poparte jest życiowym doświadczeniem, ewoluuję właśnie w tę stronę.

We wspomnianym wcześniej opowiadaniu Dzień grzechu mierzy się pan z karkołomnym pomysłem wizji świata, w którym ludzie posiadają zdolność spoglądania w swoją przyszłość. Musiało to być dla pana nie lada wyzwanie. Jak z perspektywy czasu ocenia pan zrealizowanie tego i innych konceptów? Zmieniłby pan coś w swoich tekstach?

Nie zmieniałbym. A świat w Dniu Grzechu tylko na pierwszy rzut oka jest karkołomny. Wystarczy pomyśleć… Przecież Chrystus udowodnił, że przyszłość istnieje, skoro o niej mówił, tylko że ludzie nie mogą jej widzieć. Ale Chrystus mógł wszystko, także otworzyć ten dar ludziom… i to zrobił. Niemożliwe? Możliwe jak najbardziej, tylko że tego nie wykonał w rzeczywistości. Ale to już inny poziom zagadnienia.

Pana teksty utrzymane są w nurcie SF. Czy myślał pan o spróbowaniu swoich sił na innym polu, jak chociażby horrorze?

Nie do końca trzymam się science-fiction. Wesele dusz nie jest opowiadaniem stricte SF. Jest na granicy dwóch albo trzech nurtów, które się łączą i gdyby się mu przyjrzeć, z science-fiction praktycznie na ma nic wspólnego, ponieważ wszystkie elementy są mniej lub bardziej prawdopodobne, ale one naprawdę w rzeczywistości istnieją. Jeśli chodzi o przyszłość, to ten kierunek bardzo mi odpowiada. Nie wykluczam, że w przyszłości, jeżeli będzie mi to dane, napiszę powieść głównego nurtu, natomiast na razie, przynajmniej w stosunku do książki, którą piszę, fantastyka jest jedyną możliwą koszulą, którą można nałożyć na ciało pomysłów. Co do horroru, niespecjalnie go lubię.

Mógłby pan powiedzieć coś więcej o nowym projekcie, powieści, która w tej chwili powstaje?

Będzie obszerna. Nie zdradzę zbyt wiele; powiem tylko, że bohaterów do fabuły wwiezie statek kosmiczny o nazwie Astralis – nawiązuje to do powieści sprzed 15-20 lat, której nie napisałem.

Powrót po tylu latach wiąże się z faktem, iż obecnie odbiorcy to już inne pokolenie. Jak pana powrót został odebrany przez młodych czetników?

Bardzo dobrze. Wesele dusz spotkało się z bardzo dobrym odzewem. Ja czuję to opowiadanie, napisałem je właśnie z myślą o obecnych czytelnikach. Cieszę się, że reakcja na to opowiadanie jest taka. To motywuje mnie do dalszego pisania.

Ponieważ jest pan z wykształcenia inżynierem środowiska – nie humanistą, prosiłbym, żeby odniósł się pan do pewnej teorii, którą niedawno wyczytałem w wywiadzie z Peterem Wattsem, iż niekiedy spojrzenie naukowca może ograniczać pisarza właśnie ze względu na to, że naukowcy mają tendencję do zamykania świata w pewnych ramach, rozbieranie go na kawałki i badania. Czy uważa pan, iż w jakiś sposób pana wykształcenie wpływa na pana twórczość?

Naukowcy mają z natury rzeczy tendencję do pewnego zacieśniania. Ja nie jestem naukowcem. Jestem praktykującym inżynierem, a to rodzi skutki wręcz odwrotne. Inżynier musi na co dzień zderzać się z realiami i musi żyć bardzo praktycznym życiem, ponieważ każdy błąd naukowca nie jest przez nas tak mocno odczuwany, natomiast błąd inżyniera bije bezpośrednio po łapach. Myślę, że mój charakter pracy bardzo dobrze wpływa na poczucie realności tego, co robię.

W notce do swojego opowiadania Dzień grzechu, które ukazało się w Wizjach alternatywnych 6, napisał pan: "Od mojej literackiej przygody w latach 80-tych, m.in. z Głową Kasandry, mój obecny bohater nieco się zmienił. Przeniósł się w świat większy i bardziej zdumiewający niż Ziemia i Kosmos". Czy mógłby pan rozwinąć tę myśl, opowiedzieć coś więcej o tym świecie?

Dla mnie dosłownie rozumiana Ziemia i kosmos są zbyt ciasne. Światem naprawdę wielkim i otwartym jest ludzka psychika, świadomość życia, świat ludzkiego odczuwania. Będę banalny, jeśli powiem, że zasady antropiczne dotyczą właśnie postrzegania świata, przede wszystkim jako dowodu na istnienie myśli, na istnienie człowieka. Najpierw jest człowiek i jego zdolność postrzegania – tylko dlatego świat istnieje. Dlatego uważam, iż świat jest pojęciem fizycznie ciasnym, natomiast głębia człowieka jest obszarem nieskończonym i fascynującym.

Wróćmy jeszcze do Głowy Kasandry, a dokładnie do jej próby ekranizacji (obecnie produkcja jest na etapie zbierania funduszy). Moje pytanie brzmi: w jaki sposób sama historia musiała zostać zmieniona, aby mogła zostać przeniesiona na ekran? Czego czytelnicy mogą spodziewać się po filmie?

Miałem szczęście do bardzo dobrego i wyrozumiałego producenta, Rafała Buksa z Buksfilm, który bardzo ściśle współpracuje z SPI International Polska. Rafał Buks zawarł znakomity kompromis ze mną, mianowicie zostawił to, co jest dla mnie najważniejsze, a więc wymowę i zakończenie. Natomiast ja nie upierałem się przy dokładnym powielaniu fabuły, będąc świadomym, że musi ona być zmieniona, ponieważ film jest obrazem, nie słowem i jest produktem komercyjnym, a więc to, czy w ogóle powstanie, zależy od tego, czy będzie się opłacał. Nie oznacza to jednak, że film musi być źle zrobiony, on po prostu będzie inny, bo zawsze tak jest z przenoszeniem powieści na srebrny ekran. Proszę się nie obawiać zmian.

Jak pan sam zakwalifikowałby swoją prozę?

W tej chwili widzę siebie gdzieś w obszarze, którego brzegami są Lem i Coelho, jako kryteriami brzegowymi. W środku jest fantastyka, duchowość, główny nurt i to co czujemy. Trochę męczy mnie gorset gettowej klasyfikacji literatury, tym bardziej, że coraz trudniej kwalifikować fabuły jedynie do jednego nurtu. To w moim odczuciu dobry trend.

Poza pisarstwem jakim pasjom oddaje się pan? Co pana interesuje, może też inspiruje do pisania?

Wiele opowiadań, pomysłów do Dnia grzechu i Wesela dusz przychodzi mi w czasie chodzenia po górach. Mam z domu półtorej godziny do górskiego schroniska. W drodze do niego oraz w trakcie powrotu wyjątkowo dobrze układają mi się pomysły i wątki. Tam ułożyłem Wesele dusz. Od zawsze zresztą lubiłem góry.

Jaki rodzaj literatury, jako czytelnik, pan lubi?

W ciągu życia bardzo się to zmieniało. Pierwotnie wychowałem się na Lemie, potem następowała ewolucja, to znaczy już jako młody człowiek zauważyłem, że Lem posiada luki jakościowe w swoich tekstach. Brakowało mi w nich elementu wartości wyższych, które u niego praktycznie nie występowały. Moje przygody w ciągu życia z różnymi dziedzinami, między innymi z radiestezją, oraz inne postrzeganie świata spowodowały, że przeszedłem łagodną, ewolucyjną metamorfozę w stronę psychologii, oceny życia i szerszego postrzegania świata również pod tym nowym kątem.

Już na zakończenie: kiedy możemy spodziewać się czegoś nowego? Jakiś orientacyjny termin.

Bardzo chciałbym zakończyć pisanie w tym roku. To jest termin, który – gdyby udało się utrzymać – bardzo by mnie satysfakcjonował.

Czyli jeszcze trochę cierpliwości od tych, którym się spodobała pańska proza?

Jeszcze trochę, proszę. Czas szybko płynie.

Dziękuję bardzo za rozmowę.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Głowa Kasandry - Marek Baraniecki
O tym, co będzie
- recenzja
Głowa Kasandry - Marek Baraniecki
Wypadkowa Księgi Jesiennych Demonów i W kraju niewiernych
- recenzja

Komentarze


E_elear
   
Ocena:
+2
Czekam więc z niecierpliwością na powieść "Astralis" no i na film także.
26-04-2009 19:23
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Troszkę mnie zniechęca powoływanie się na Jezusa Chrystusa w kwestii 'co jest możliwe'.
27-04-2009 16:57
malakh
   
Ocena:
0
Dlaczego? Opowiadanie bezpośrednio dotyczyło Jezusa Chrystusa... a wiara - rzecz osobista; dla mnie ważne, żeby tekst był dobry;]
28-04-2009 13:44
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Jeśli rozpatrywać odpowiedź tylko w kontekście jednego opowiadania to masz rację, malakh. Natomiast pytałeś się zdaje się o ogół twórczości;)
04-05-2009 02:00
~ta sama tylda co powyżej

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Ach jeszcze jedno, co mnie ostudziło w tej wypowiedzi: wypowiadanie się o Chrystusie jakby jego istnienie było naukowym faktem ;) (odniosłem wrażenie, że odwpoiedź nie dotyczyła tylko opowiadania, ale i świata 'w ogóle' ). W każdym razie waira sprawa osobista, jak sam napisałeś, więc już nie ciągnę tematu:)
04-05-2009 02:04
malakh
   
Ocena:
0
Ludzie wierzący przyjmują istnienie Chrystusa, tak jak niewierzący naukowe fakt - takie prawo.
04-05-2009 17:57
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
malakh: lepiej EOT ;)
06-05-2009 14:56

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.