Wywiad z Maciejem Guzkiem. Część 1

Z neverlandu dla Państwa mówił...

Autor: Krzysztof Głuch

Wywiad z Maciejem Guzkiem. Część 1
Krzysztof Głuch: Postanowiłeś napisać reportaż fantasy? Trzeci Świat zaskakuje formą − zlepek opisów dokumentów, nagrań, filmów, fotografii i innych przedmiotów związanych z podróżą dziennikarza.

Maciej Guzek: Jak widzisz. Postanowiłem spróbować narracji, która, przynajmniej na polu fantastyki, jest pewną nowością (przynajmniej na tyle, na ile znam gatunek; zapewne gdyby głębiej poszperać, okazałoby się, że ktoś, o kim nie mam pojęcia, już czegoś podobnego kiedyś spróbował, ale, tak czy siak, nie jest to na pewno rzecz powszechna). Skoro zatem zrzędzę od jakiegoś czasu, że fantastyka jest gatunkiem, jeśli idzie o formę, zbyt konserwatywnym i trochę skostniałym, to głupio byłoby samemu nie spróbować jakiegoś urozmaicenia.

Natomiast nie urozmaicałeś jeżeli chodzi o scenerię, wróciłeś do Królikarni, choć wydaje się, że powieść Trzeci Świat mogłeś napisać jako zupełnie niezależny byt. Co skłoniło Cię do powrotu na stare pielesze?

Trzeci Świat to tak naprawdę niezależny byt; obu książek nie łączą ani wspólni bohaterowie, ani ścieżka fabularna, ani sposób prowadzenia narracji. Owszem, wykorzystałem to, co możemy umownie nazwać "uniwersum Królikarni", ale znajduje to uzasadnienie w wyjściowym pomyśle na Trzeci Świat. A pomysł ów był taki: napisać tekst (pierwotnie myślałem o opowiadaniu, nie powieści), w którym narratorem jest reporter, o umysłowości dzisiejszego dziennikarza, trafiający do świata fantasy. A skoro takie było założenie na starcie, zauważ jakie implikuje to konsekwencje: musimy mieć, po pierwsze, bohatera na skroś współczesnego, po drugie musimy go w jakiś sposób przemieścić do neverlandu. W takich okolicznościach wykorzystanie uniwersum Królikarni wydaje mi się czymś naturalnym. Gdybym odszedł od tego pomysłu i wymyślił sobie inny, całkowicie współczesny świat, w którym bohaterowie mogą przeskakiwać od świata baśni (a gdybym nie wykorzystał uniwersum Królikarni, musiałbym to zrobić, by zrealizować pomysł, jaki pchnął mnie do napisania Trzeciego Świata) – to dopiero byłby autoplagiat.

Jak na reportaż, ta "kolażowa" formuła też nie jest zbyt częsta. Ale dość podobną posługiwał się Ryszard Kapuściński, któremu dedykujesz tą książkę. Czy nawiązujesz do jego stylu?

Wprost (czego nie ukrywam), i to na wielu płaszczyznach. Przede wszystkim kompozycyjnie – jeśli ktoś zna książki Kapuścińskiego to nie sposób przeoczyć, że kompozycja Trzeciego Świata wzorowana jest na Szachinszachu. Poza tym w niektórych partiach starałem się naśladować rytmikę zdań i sposób zawiązywania narracji. Do utworów Kapuścińskiego nawiązują też niektóre sceny w mojej powieści. Wiesz, jeśli masz pomysł, by napisać quasi-reportaż i jesteś Polakiem, to nie możesz zignorować takiej postaci, jak Kapuściński i jego dokonań. Można oczywiście dyskutować, czy ta droga jest słuszna (a czy np. nie byłoby lepiej, gdybym zdecydował się na stworzenie całkowicie własnego sposobu prowadzenia narracji), ale wybrałem ją w pełni świadomie, traktując jako środek prowadzący do określonego celu, nie jako cel sam w sobie (aluzje dla samych aluzji – czyli coś co powszechnie uznaje się w Polsce za "postmodernizm" – przestały mnie bawić jakiś czas temu). A poza tym sprawa nie wygląda tak prosto, jakby się chciało – oprócz Kapuścińskiego, pisząc Trzeci Świat, przekopałem się przez wiele innych reportaży (np. reportaże Jagielskiego, Hugo – Badera, Gomorę Saviano czy jeszcze paru innych autorów) i, mimo wszystko, sądzę, że forma Trzeciego Świata jest jednak moja − przepuściłem te wszystkie doświadczenia czytelnicze przez swój własny filtr.

Niemniej jednak, nawet Ryszard Kapuściński nie był tak zaangażowany w akcję swych książek, jak Twój bohater, który z obserwatora coraz bardziej przeradza się w aktywnego aktora zdarzeń.

To prawda, ale to przecież nie jest sensu stricte reportaż, tylko powieść opowiedziana środkami właściwymi dla reportażu. A ja jestem przywiązany do myśli, że powieść opowiada historię bohatera, który coś tam robi, podejmuję jakąś aktywność, jakieś decyzje – i to wszystko coś znaczy, wywiera pewne skutki. Trzeci Świat to historia kogoś, kto coraz głębiej wchodzi w powieściową rzeczywistość – i ta rzeczywistość musi bohatera jakoś przemieniać, jakoś na niego oddziaływać − stąd ta zmiana.

No dobrze, ale czy nie miałeś choćby koncepcji na pociągnięcie "eksperymentu" w tym kierunku, żeby uzyskać fabułę, dla której główny bohater jest jedynie obserwatorem?

Teraz próbujesz pisać powieść za mnie (śmiech). Prawda, rozważałem taką możliwość, ale jedynie na wstępnym etapie, i wydała mi się mniej atrakcyjna.

A dlaczego do świata fantasy? I to tak klasycznego, można rzec RPGowskiego? Czemu, skoro piszesz o skostnieniu fantastyki, wracasz pomiędzy elfy, gobliny, orki? Chyba dobrze się czujesz na starych pieleszach.

Był to zabieg zamierzony, choć rozumiem, że nie wszystkim czytelnikom musi się on podobać (ktoś może preferować inny sztafaż, jego sprawa). Niemniej, takie a nie inne dekoracje niosą ze sobą cały bagaż skojarzeń, wyrytych właśnie poprzez wielokrotne powtarzanie ich w literaturze. Mam na myśli to, że elfy przedstawione są w określony sposób (a jeśli nie ma nawet elfów, jest jakaś im podobna, długowieczna i mądrzejsza od ludzi rasa), że orki są złe, że czarownicy są potężni, że krasnoludy są rubaszne… − można by tę wyliczankę ciągnąć. I jeśli wprowadzasz do takiego świata, w takie dekoracje naszego reportera, wówczas uzyskujesz efekt, o który mi chodziło (czyli pokazanie tych sztampowych konstruktów myślowych z innej strony, a zarazem pokazanie ich sztampowości). Nie bardzo wiem, jak mógłbym coś takiego osiągnąć, gdybym zbudował zupełnie inny, nowy zestaw dekoracji – wtedy to by była całkiem inna książka.

A na marginesie, z biegiem lat dochodzę do przekonania, że dekoracje mają znaczenie drugorzędne, a w literaturze liczy się co innego. Weźmy na przykład New Weird – dla wielu największym atutem tego gatunku jest inny niż sztampowy świat przedstawiony, podczas gdy według mnie nie jest to aż tak istotne. Co za różnica, jak nazwiemy głównego bohatera jeśli będzie zachowywał się jak człowiek? Zresztą – kiedy patrzę na to co pisze Mieville, w sposobie konstruowania świata widzę silny schematyzm – myślę tutaj na przykład o Bliźnie, w której mamy różne gatunki, które powstały w wyobraźni autora poprzez skrzyżowanie ludzi – z komarami, z kaktusami, z rybami i cholera wie z czym jeszcze – ale zawsze stosowany jest ten sam modus operandi. Czy to jest rzeczywiście tak nowatorskie?

Zwracam tylko uwagę, że do świata fantasy zapraszałeś już, w formie stylu literackiego, Remarque'a (opowiadanie Zmiana) i Kapuścińskiego. Jeżeli zaprosisz tam kogoś jeszcze, to powiem, że jesteś przewidywalny.

Niewykluczone więc, że tak powiesz, bo noszę się z planem napisania jeszcze czegoś, co będzie działo się w realiach przedstawionych w Trzecim Świecie. Ale z tą przewidywalnością przesadzasz, tak naprawdę ja sam nie potrafię przewidzieć, co będę pisał (śmiech).

Próba przełamania konwencji fabularnych mozaikową konstrukcją, to chwyt, który z powodzeniem stosowałeś już w opowiadaniu Adwent. Wydaje się, że zwiększa on namacalność świata. Czy nie wydaje Ci się, że literatura szuka form wyrazu trochę podobnymi ścieżkami, co kino (np. współczesny horror).

Literatura szuka nowych środków wyrazu; czasami ma to zresztą skutek odwrotny od zamierzonego, bo czyni przekaz zbyt hermetycznym, nieprzyswajalnym dla wielu czytelników – i nie mam tu na myśli tylko i wyłącznie tego, co pisze się w głównym nurcie. Spójrz na przykład na opowiadanie Wita Szostaka pod tytułem. Podworzec − tekst ten wywoływał skrajne reakcje właśnie dlatego, że był nietypowy dla fantastyki. Ale czy literatura szuka form wyrazu podobnymi ścieżkami co kino? Hmm, raczej, powiedziałbym, że literatura (zwłaszcza popularna) dąży do maksymalnego (na tyle na ile to możliwe) zbliżenia do kina (w szczególności kina akcji), ograniczając opisy, w podobny sposób konstruując linię fabularną (podług schematu: wprowadzenie, potem pierwsza, "mała kulminacja", zawiązanie akcji właściwej, akcja, finał), ścinając i upraszczając całe "wewnętrzne życie" bohaterów. Natomiast jakimi ścieżkami podąża horror – tutaj jestem bezradny, radziłbym zgłosić się Łukasza Orbitowskiego lub do Kuby Małeckiego, oni znają się na horrorze. Ja sam z horrorem, zwłaszcza literackim (bo w kinie najprostsze motywy wciąż działają), mam taki problem, że żaden nie jest w stanie mnie przestraszyć, więc niewiele tego czytam (Orbitowski, Małecki – nic więcej).

W poprzedniej części minicyklu o Królikarni opisywałeś, że na złoża magiczne odkryte w Wielkopolsce ma chrapkę coraz więcej państw ościennych. Nawet spaliłeś Kreml przy użyciu smoka z rodu wawelskich. Tymczasem w Trzecim Świecie widzimy, jak supremacja Polski jest niezagrożona. Nie chciałeś przypadkiem odreagować tego, że w rzeczywistym świecie cokolwiek się marginalizujemy?

Nie. Jeśli coś kiedyś odreagowywałem, to w Królikarni, nie w Trzecim Świecie. Ja generalnie w Trzecim Świecie nie zajmuję się pozycją Polski, a ta supremacja, o której wspominasz (ograniczająca się zresztą do Trzeciego Świata, zauważ, że o innych, skolonizowanych neverlandach nie ma w książce słowa) była mi po prostu potrzebna jako element świata przedstawionego, w którym porusza się główny bohater. Na marginesie wniosek, że w rzeczywistym świecie cokolwiek się marginalizujemy uważam za nietrafiony. Jeśli spojrzymy na sytuację Polski teraz i przed trzydziestu laty, to nijak mi ten proces marginalizacji się nie ukazuje – wtedy to, co działo się w naszym kraju, zależało od zachcianek włodarzy Kremla, a ja zdecydowanie wolę, że teraz zależy od urzędników brukselskich (z których część jest Polakami). Mnie, widzisz, głosy o tym że Polska traci część suwerenności, przyłączając się do UE, śmieszą i są dla mnie wyrazem megalomanii. Zamiast gadać o marginalizowaniu, spójrzmy na nasz potencjał gospodarczy i ekonomiczny, i zestawmy go z głównymi graczami na świecie. Jakim cudem niespełna czterdziestomilionowy, wcale nie najbogatszy i nie najmądrzejszy naród miałby odgrywać rolę rozgrywającego? Właśnie – cudem. Spoglądając na naszą sytuację z tej perspektywy, nie można traktować głosów o marginalizowaniu pozycji Polski poważnie. Ja bym powiedział, że nasza pozycja wręcz się co nieco poprawiła (dzięki wzrostowi bogactwa kraju). I jedyne, co nam pozostaje, to brać się do roboty i ciągnąć naszą gospodarkę do góry. Ale nie chciałbym kontynuować tego wątku, nie czuję się szczególnie kompetentny do snucia rozważań na tematy polityczne.

Wobec tego zajmijmy się polityką, ale nie naszego świata. Trzeci Świat to miejsce podzielone na dwa obszary – dobrą północ i złe południe. Z tego wyłania się dualizm stanowiący główny element świata. Cóż to za eksperyment etyczny? Czy tym tekstem próbowałeś sobie wyobrazić koegzystencję ludzi całkowicie dobrych i całkowicie złych?

Niebezpiecznie wkraczamy w obszar, który obejmuje egzegezę własnego tekstu – a mam wątpliwości, czy autor powinien coś takiego robić, Dlatego pozwól, że odpowiem skrótowo: Trzeci Świat to, owszem, eksperyment etyczny, niemniej, przynajmniej w zamierzeniach autorskich, eksperyment, dokonywany przede wszystkim na jednostce, nie na zbiorowości.

Wiem, wiem, szlachetni autorzy bronią się przed wyjaśnianiem własnej twórczości, ale czy jest jakiś detal, jakaś myśl, inspiracja, które pchnęły Cię na tropy takiej konstrukcji świata, z którego nagrałeś reportaż.

Do takiej a nie innej konstrukcji świata pchnęła mnie lektura Hebanu – z dziesięć lat temu. Już od wtedy nękała mnie myśl, że to znakomita inspiracja. Chodzi mi o klimat niektórych fragmentów – taki, że przebiegały człowieka ciarki, o wrażliwość na niesamowitość, o sposób opisania magii, traktowanej – jeśli wierzyć Kapuścińskiemu – jako niemal namacalne doświadczenie. To wrażenie wryło się w moją pamięć bardzo mocno, długo szukałem właściwego sposobu by je przerobić na jakiś tekst – ale wszystkie wcześniejsze pomysły były słabe, nie zasługiwały na uwagę.

Czy da się rozszczepić dobro na różnych ludzi, zamiast zmieszać dobro i zło w każdym człowieku, czy da się uczynić jednych dobrymi, a pozostałych złymi. Czy to nie prowadzi do absurdów i logicznych łamańców?

W świecie rzeczywistym – nie sądzę aby było można, zresztą ja w tym względzie jestem gorącym zwolennikiem podejścia, aby nie potępiać grzesznika, a co najwyżej grzech. W literaturze natomiast – owszem (literatura może wszystko, co jest do pomyślenia).

Inna rzecz, że trzeba mieć odpowiednie zdolności, by zrobić to dobrze; konsekwentnie. Mam zresztą wrażenie, że tej konsekwencji przydałoby mi się w Trzecim Świecie więcej, ale widzisz, ja nie jestem typem world-buildera, kogoś kto (wzorem Tolkiena lub rozlicznych mistrzów gry w RPGach) konstruuje swoje światy z pieczołowitością i skrupulatnością (nawiasem mówiąc, choć to temat na osobną dyskusję, nie traktuję owej kompletności świata jako szczególnie cenne kryterium oceny wartości literackiej) – więc pewnie, jeśli poszperać znajdziesz w Trzecim Świecie jakieś niekonsekwencje, które nie będą odpowiadały założeniu początkowemu.

Dobro nie cofa się przed okrucieństwem (na przykład zrzuceniem atomówki). Czy okrucieństwo wyklucza dobro?

Nie wiem. Instynktownie chciałoby się powiedzieć, że tak, ale jeśli doprowadzimy to rozumowanie dalej i wyobrazimy sobie na przykład, że ktoś mógłby w 1941 roku zrzucić bombę atomową, która zabiłaby Hitlera i, przy okazji, sto tysięcy innych Niemców, to już zaczynają się wątpliwości, nieprawdaż? Wydaje mi się, że okrucieństwo wyklucza dobro, jeśli nic za nim nie stoi – prócz samej chęci dokonywania okrucieństw, czynienia zła; ale zostawmy to, bo są to rozważania domorosłego filozofa bez przygotowania, które zapewne już zostały przez jakiegoś filozofa czy etyka rozstrzygnięte i omówione (a osoby po filozofii, czytające ten wywiad – o ile się takie znajdą – zaśmiewają się właśnie, jaki ten Guzek naiwny [śmiech]).

Czym jest Zło? Mieszkańcy Południa czasem rzeczywiście są pełni przywar, zawiści, egoizmu, kłótliwości. A czasem zachowują się jak zwykli ludzie. Czy nie zapędzasz się w ścieżkę bez wyjścia, próbując pokazać laboratoryjne zło? Wszak sługa zła powinien w każdym być motywowany dążeniem do zła.

Czym jest zło − to pytanie do osób znacznie mądrzejszych niż ja i nie oczekuj, że udzielę ci odpowiedzi w formie zwartego i kompletnego wykładu. Nie, nie podam dokładnej definicji − bo jej nie mam. Owszem, zło jest tematem, który mnie jakoś literacko intryguje, ale jeśli chcesz poszukiwać próby odpowiedzi z mojej strony, to zachęcam do lektury prozy – tam podejmuję (ułomne) próby dyskusji o tym zagadnieniu. Bo widzisz, zło łatwiej określać poprzez przykłady: Stalin czy inny szalony, krwiożerczy władca, mąż bijący żonę, żona zdradzająca męża, pedofil napastujący dzieci, chory z ambicji naukowiec, nie liczący się z życiem osób na których prowadzi swoje eksperymenty, etc., etc. – mógłbym tę wyliczankę ciągnąć jeszcze długo, ale nie wiem, czy przybliżyłoby nas to do definicji. Więc od odpowiedzi na pytanie, czym jest zło, muszę się uchylić.

A wracając do Trzeciego Świata...

A wracając do samej powieści: czy zapędzam się w ścieżkę bez wyjścia? – cóż, wyznam, że stosuję pewien unik, bo zadanie pokazania laboratoryjnego zła jest faktycznie trudne. Otóż do tego między innymi potrzebna mi była perspektywa reportera; w Trzecim Świecie narracja jest subiektywna, nie ma tam wszystkowiedzącego narratora, są odczucia głównego bohatera, jego zapiski, poprzez które czytelnik widzi świat przedstawiony, jego rozumienie sytuacji, które, w miarę wędrówki, ulega zmianie – i znów na tym poprzestanę, bo inaczej egzegeza własnego tekstu zabrnęłaby zbyt daleko. Zwrócę jeszcze tylko Twoją uwagę na fakt, że zło w Trzecim Świecie jest narzucone, więc nie do końca można je identyfikować z ziemskim rozumieniem tego słowa; bo przecież na Ziemi masz wybór.

A może da się pokazać człowieka całkowicie złego (dobrego również), ale musiałbyś pójść znacznie dalej, w znacznie śmielszy eksperyment, w rozważania maksymalnie odczłowieczające? Pokazać istoty które już nie przypominają swym zachowaniem ludzi.

Gdyby narracja była prowadzona przez narratora wszechwiedzącego, tak właśnie należałoby zrobić i mówiąc szczerze nie wiem, czy na tym etapie moich umiejętności pisarskich sprostałbym temu zadaniu.

Z Maciejem Guzkiem o reportażu ze świata fantasy rozmawiał Krzysztof Głuch.