» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Krzysztofem Piskorskim

Wywiad z Krzysztofem Piskorskim

Wywiad z Krzysztofem Piskorskim
Bartłomiej Łopatka: Twoje powieści są mocno osadzone w historii, a te najnowsze – Zadra oraz Krawędź czasu – nie dość, że koncentrują się na dziewiętnastym wieku, to dodatkowo mają w sobie sporo z estetyki steampunku, który w naszym kraju nie jest jeszcze zbyt popularny – dlaczego w swych powieściach sięgasz akurat po te dwie stylistyki?

Krzysztof Piskorski: W zasadzie to ani Zadrą, ani Krawędzią Czasu nie celowałem jakoś świadomie w steampunk. W tej drugiej zresztą nie pojawiają się wynalazki parowe, prędzej można ją nazwać clockpunkiem, choć i to w żaden sposób nie opisuje treści. Genetycznie jest zdecydowanie bardziej związana z prozą z początków dwudziestego wieku. Ale tak to już jest, że jeśli w dziewiętnastowieczne dekoracje wpiszemy jakieś dziwne maszyny oraz alternatywną technologię, to od razu zostaniemy zaszufladkowani jako steampunk. Pisząc Krawędź… ani razu nie pomyślałem sobie, że tworzę powieść w tej stylistyce. Cała ta pokręcona technika przychodziła naturalnie, jako rozszerzenie fabuły.

A dlaczego tak mocno wykorzystuję dziewiętnasty wiek? Widzę tam po prostu duży potencjał. U wielu czytelników technologia tamtej epoki budzi nostalgię swoimi wysokimi walorami estetycznymi. Dziewiętnastowieczna nauka jest jeszcze tym punktem, gdzie jeden człowiek mógł ogarnąć praktycznie cały dorobek naukowy świata. Wszystko wydawało się racjonalne i uporządkowane. Na dodatek był to czas łatwych odkryć, pełno białych plam na mapie, w historii, nauce, archeologii... To oczywiście ogromne uproszczenia, ale myślę, że dla tej dbałości o piękno, tajemnicy i odkrywczego potencjału wielu ludzi ma podświadome tęsknoty za tym okresem.

Dlatego właśnie tak mocno wykorzystuję tę epokę, ale – jak ostatnio wspominam w wywiadach – to już koniec. Idę w innym kierunku, co będzie widać w coraz większej liczbie nowych tekstów.

BŁ: W Twoich utworach można także znaleźć pewien powtarzający się model społeczeństwa - mężczyźni są odważni, dzielni, znoszą najcięższe próby, kobiety zaś są dla nich oparciem, wspierają ich, nie wybijając się przy tym na pierwszy plan. Nie kusiło Cię, aby na przykład z Eleny Rostov uczynić protagonistkę opowieści?

KP:Nie jestem przekonany czy jest tak jak mówisz. Przecież w Zadrze to Maurice Dalmont jest słaby, niepewny, naiwny, a jego siostra Natalie to prawdziwy wulkan inwencji, który do tego ratuje brata dwa razy. Podobnie z Eleną Rostov - owszem, nie uczyniłem z niej głównej bohaterki, ale rola głównego czarnego charakteru jest przecież znacznie ciekawsza!

Zresztą Anna Brzezińska napisała mi po przeczytaniu wczesnej wersji powieści, że podobały jej się mocne i fajne postacie kobiece. A gdy mowa o żeńskich bohaterach, to nie ma chyba w Polsce większego autorytetu niż twórczyni Babci Jagódki, Jaśminowej Wiedźmy, Szarki oraz Zarzyczki.

Jeżeli jednak pytasz o to, dlaczego kobiety nie były dotąd u mnie protagonistkami, to odpowiem po prostu, że to pochodna konwencji, którymi się bawiłem. Opowieść Piasków to w zasadzie wariacja na temat klasycznego heroic fantasy, więc bohater mężczyzna był oczywistym wyborem. Podwójnie, biorąc pod uwagę fakt, że całość działa się w świecie podobnym do arabskiego, gdzie kobiecie trudno byłoby grać pierwsze skrzypce. Z kolei Zadra to w dużej mierze historia wojenna - najbardziej realistyczną opcją był męski protagonista. I znów decydowało też tło historyczne, bo choć na początku dziewiętnastego wieku bywały już wyzwolone, pewne siebie kobiety (jak Natalie czy Elena Rostov), to kobieta-naukowiec albo kobieta-oficer byłaby nie do przyjęcia.

Jeśli natomiast chodzi o Krawędź Czasu, to jej bohater musiał być mężczyzną z ważnych powodów fabularnych, które pozna każdy, kto dotrze do końca książki. Więcej nie mogę zdradzać, żeby nie popsuć zabawy.

Czy zamierzam w przyszłości używać więcej ciekawych postaci żeńskich? Na pewno! Zresztą w bardzo "mocnej" powieści SF, nad którą właśnie pracuję, jedną z głównych bohaterek jest kobieta. I jest to zdecydowanie najbardziej brutalny, szalony i skuteczny bohater, jakiego do tej pory stworzyłem.

BŁ: Nie tyle chodziło mi o ich charaktery czy psychikę, ile o to, że nie one są w centrum akcji: wspomniana Zadra koncentruje się na Dalmoncie i Tycu, kobiety, i owszem, stanowią ważną część ich życia, ale pojawiają się marginalnie – Natalie przeżywa rozterki miłosne, a hrabina Rostov pojawia się i znika kilkukrotnie, by później poważnie zagrozić protagoniście.

KP: Według mnie – jak pisałem – jest to wypadkowa okresu, w którym toczy się akcja oraz wojenno-awanturniczego stylu książki. Oczywiście, autor może silić się na eksperymenty, ale powieść, która na wielu poziomach miała być homagem dla literackiej klasyki nie jest chyba najlepszym miejscem do eksperymentów.

Choć w zasadzie... Próbuję sobie teraz wyobrazić Zadrę z Natalie w roli głównej i to mogłaby być nawet fajna książka, wszystkie wydarzenia z Nowej Europy mógłbym przedstawić za pomocą listów Tyca albo opowiadań Dalmonta. Pewnie dałoby się to w taki sposób napisać, ale nie jestem przekonany, czy w jakikolwiek sposób byłaby to lepsza powieść.

BŁ: Mówisz o całkowitej zmianie frontu pisarskiego, o powieści SF, w której główną bohaterką jest kobieta – możesz powiedzieć coś więcej, nie narażając się na gniew swojego Wydawcy? (śmiech)

KP: Nie ma dużo do powiedzenia, bo książka jest we wczesnym stadium, wiele może się zmienić. Roboczy tytuł to Mleko szarańczy. Akcja toczy się na "zmęczonej ziemi", w przyszłości, w której cywilizacja załamała się nie na skutek katastrofy, czy wojny, ale – jak to częściej bywało w historii – na skutek bardzo wielu współdziałających procesów, zmian społecznych, gospodarczych, klimatycznych, biologicznych, konfliktów, niedoboru surowców. Ot, taka antyteza dla dążących do osobliwości, sterylnych cywilizacji, którymi ostatnio zajmuje się SF. To powieść post-apokaliptyczna bez apokalipsy, nowy ciemny wiek. Wpycham tam bardzo dużo ciekawostek naukowych, a także sporo nowoczesnych militariów.

Kobieta, o której wspomniałem, jest jednym z głównych bohaterów, bo jak zwykle u mnie wątków będzie wiele, i będą się splatać wielokrotnie, na różne sposoby. To dość ponura książka, w której staram się nie oszczędzać bohaterom niczego, bo i przyszłość, o której mówimy, do najweselszych nie należy. Styl będzie inny od moich dziewiętnastowiecznych książek – celuję nim w środek trójkąta wyznaczonego przez Kapuścińskiego, Hemingwaya oraz McCarthy'ego. Ludzie, którzy czytali Jad z ubiegłorocznego SFFiH, wiedzą że w ten sposób również potrafię pisać.

Oczywiście to nie wszystko, ale celowo nie wspominam konkretnych pomysłów oraz patentów, które chcę w tej książce upchnąć. Muszę mieć asa w rękawie. Jedno wiem na pewno, ta powieść zaskoczy ludzi, którzy zaczęli mnie czytać na etapie Zadry oraz Krawędzi czasu. Myślę, że w pozytywny sposób.

Ale do tego jeszcze długa droga. Postawiłem sobie cele nie mniej ambitne, niż w przypadku Krawędzi Czasu. Trochę mi zajmie, nim będę miał manuskrypt, który je spełni.

BŁ: Skąd więc ta ewolucyjna zmiana, zarówno jeżeli chodzi o scenerię, jak i styl nowego utworu? Poczułeś się znudzony dziewiętnastym wiekiem?

KP: Nie da się ukryć, że po części tak. Lubię wymyślać nowe rzeczy. Układanie tych samych klocków w różne wzory mnie nie cieszy – nawet nie uważam czegoś takiego za fantastykę. Chcę wskoczyć w nowe style, nowe konwencje i światy. Przećwiczyć jakieś ciekawe powieściowe patenty.

BŁ: W swoich powieściach zmieniasz także prawa rządzące rzeczywistością – czy to dzięki odkryciom naukowym (ether w Zadrze), czy poprzez nadnaturalne umiejętności bohaterów (Krawędź czasu) – co chciałeś przez to osiągnąć? Jaki wpływ chciałeś wywrzeć na czytelników zmianą (bądź całkowitym złamaniem) obowiązujących praw fizyki?

KP: Chodzi o to, żeby u czytelnika wywołać szok poznawczy, postawić go w sytuacji niedoboru informacji, kazać mu układać sobie wszystko fragment po fragmencie. Myślę, że w każdym, kto czytuje fantastykę, znajduje się czuła struna "eksploratora obcych światów". Lubimy stawiać się na miejscu kogoś, kto zostaje rzucony w dziwne zdarzenia, w niezrozumiałość. Bardzo dobrze rozgrywa ten aspekt wiele kluczowych dla fantastyki dzieł, należących do przeróżnych podgatunków: od Diuny i Przenicowanego Świata, przez Lód oraz Inne pieśni, po Pana Lodowego Ogrodu.

Po pierwsze więc, rzucenie czytelnika po szyję w taką odmienioną fizykę gra mocno na eksploracyjno-empirycznej strunie. Po drugie, pomaga stworzyć atmosferę niesamowitości, zaniepokoić, przestraszyć. Przecież złamanie reguł naszego świata jest głównym narzędziem horroru! Może to być złamanie prozaiczne, jak samochód pożerający ludzi u Kinga. Może być fundamentalne, jak cały ukryty świat wszechpotężnych, prastarych istot Lovecrafta, albo subtelniej - osiedle w Świętym Wrocławiu Orbitowskiego.

Tak już jesteśmy poskładani, że kiedy wszystko wokół się wypacza, czujemy jakieś iskrzenie w mózgu. Większość pisarzy - świadomie albo podświadomie - chce dobrać się do tego kranu z emocjami i trochę z niego upuścić.

BŁ :Czy korzystając więc z możliwości podatnego na kształtowanie świata, w którymś miejscu przedstawiłeś własne poglądy? Uważasz, że moce nadnaturalne wpływają także na naszą rzeczywistość, czy jest to jedynie czysto autorski wymysł?

KP: Nie uważam prozy fantastycznej za dobre miejsce do wciskania czytelnikowi własnych poglądów. Powstało już zbyt wiele książek, w których autor tak się zapędził w kaznodziejskiej furii, że efekt jest mocno niesmaczny. Na dodatek moje poglądy dla wielu czytelników byłyby po prostu nudne. Nie ma tam żadnych sensacji – jestem twardym realistą, materialistą oraz agnostykiem "szkoły" Hawkinga-Sagana. Mam też dość niemodną już wiarę w naukę. Przez całe życie byłem nią zresztą bardzo mocno zainteresowany, więc siłą rzeczy wiem to i owo. Tropienie różnych klinicznie głupich teorii to dla mnie hobby. Jeśli więc pytasz mnie o duchy, magię, ufo, alupolon, gadoludzi z Agharty, nazistów w kosmosie, Nibiru czy New World Order, mogę z całą pewnością powiedzieć: nie. Mógłbym tu dużo opowiadać o mechanizmach psychologicznych oraz socjologicznych, autosugestiach, masowych histeriach, efektach placebo, pozornie skomplikowanych fenomenach, które mają proste statystyczne lub naukowe wytłumaczenie (np. jak za niegnijące zwłoki świętych odpowiada prosty proces saponifikacji, na poziomie chemii z liceum). Ale to by zajęło całe strony.

Może kiedyś napiszę o tym popularnonaukową książkę, ale do tego muszę mieć jeszcze z dwadzieścia lat doświadczenia oraz zebranych materiałów.

BŁ: Czyli Twoje prywatne poglądy zupełnie nie mają odbicia w prozie, jaką tworzysz? Nie byłoby Ci łatwiej stworzyć książkę, z której zawartością się zgadzasz, mocno wspierającą się na nauce?

KP :Czy zupełnie nie mają odbicia? Jeśli popatrzysz w moje teksty dokładnie, to pewnie okaże się inaczej. Wiesz, nigdy nie byłem fanem wykładania "co autor miał na myśli", ale zrobię wyjątek. Bo przecież nie da się ukryć, że w Opowieści Piasków racjonalni bohaterowie walczą z irracjonalnym, wspartym na radykalnej religii, systemem. Z kolei Zadra to między innymi oda do dziewiętnastowiecznej nauki, do czasów, kiedy samotny badacz mógł jeszcze dokonać fundamentalnych odkryć.

Nie myślę też, że powinienem pisać tylko o tym "z czym się zgadzam". Tolkien nie wierzył, że elfy istnieją, nie wierzył w bóstwa swojego Śródziemia, co nie przeszkodziło mu o nich pisać. Tak samo moja niewiara w kabałę nie przeszkodziła mi czytać o niej, a potem wpleść ją w powieść.

A następna książka, nad którą pracuję, jest w stu procentach oparta na nauce.

BŁ: Patrząc z boku, wydajesz się być człowiekiem o wielu twarzach – z wykształcenia archeolog oraz informatyk, z zawodu pisarz książek osadzonych w dziewiętnastym wieku oraz inspirowanych kulturą arabską, a także twórca autorskiego systemu RPG – skąd taki rozstrzał zainteresowań i twórczości?

KP: Rozstrzał jest jeszcze większy, bo interesuję się praktycznie wszystkim, każdą dziedziną popularnej nauki. Mam też wiele różnych hobby, między innymi tworzę muzykę. Tylko z wykształceniem nie przesadzajmy, bo nie mam w zasadzie żadnego – nic nie skończyłem, a jeśli będę wybierał jeszcze raz jakiś kierunek, to będzie kompletnie nowy.

Szerokie zainteresowania to u pisarzy raczej reguła, niż wyjątek. Nigdy nie wiadomo co się przyda w naszej pracy. Może monografia o starej Warszawie zainspiruje mnie do napisania kryminału noir? A może artykuł o jakimś dziwnym mikrobie podsunie pomysł na tekst SF? Z antologii dramatów scenicznych może natomiast przyjść pomysł na świetny dialog.

Nigdy nie miałem problemów z pomysłami na teksty. Wymyślam dużo więcej, niż jestem w stanie napisać. I dzieje się tak chyba właśnie dlatego, że staram się utrzymywać na tyle szerokie zainteresowania, na ile tylko pozwala mi czas.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Wywiad z Krzysztofem Piskorskim
Jestem trochę na literackim rozdrożu
Zadra
Piękna oprawa, nijakie sedno
- recenzja
Krawędź czasu - Krzysztof Piskorski
Fantastyczna, czasowa powieść
- recenzja
Zadra. Tom 2 - Krzystof Piskorski
Po drugiej stronie etherowej bramy
- recenzja
Zadra. Tom 1 - Krzysztof Piskorski
Naprzód rodacy, na podbój Nowej Europy!
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.