Wywiad z Jarosławem Grzędowiczem

Nie chcę ugrzęznąć

Autor: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Wywiad z Jarosławem Grzędowiczem
Tomasz Lisek: I oto wreszcie kończy się nasza, trwająca 7 lat, przygoda z Panem Lodowego Ogrodu. Jak się czujesz po zamknięciu cyklu?
 
Jarosław Grzędowicz: Dziękuję. Czuję się normalnie, bo niby jak mam się czuć? Zmęczony trochę… Tak serio, to cieszę się, że projekt dobiegł końca. Ile w końcu można? Przywykłem do tego świata i bohaterów, ale każda podróż musi kiedyś mieć swój kres. Choćby po to, żeby można było ruszyć w następną.
 
Początkowo miały być trzy tomy, rozrosło się do czterech, z czego ostatni okazał się ładną "cegłą". Masz czasem problem z nadmiarem pomysłów?
 
Nie istnieje coś takiego, jak nadmiar pomysłów. Podobnie jak nie można być zbyt bogatym, albo zbyt chudym. Powieść rozrosła się nie dlatego, że nie wiedziałem co robię, tylko dlatego, że w trakcie okazało się, iż odpowiedni dla niej styl narracji wymaga właśnie tyle przestrzeni, ile mi to zajęło. Istnieje zastanawiające przywiązanie do kwestii podziału tej powieści na tomy. Tymczasem równie dobrze mogłaby się ukazać w trzech, dwóch albo jednym. To kwestia ergonomii, ponieważ mamy do czynienia z jedną historią, a nie z cyklem, bądź serią książek. Po prostu ta opowieść jest długa, więc ukazała się w częściach.
 
Co najbardziej lubisz w stworzonym przez siebie świecie Midgaardu? Jesteś szczególnie zadowolony z pewnych wątków, pomysłów?
 
Z bardzo wielu szczegółów jestem w zasadzie zadowolony. Miałem zamiar opisać świat który będzie barwny, bogaty i wiarygodny, a równocześnie egzotyczny. Z jednej strony nie chciałem zanudzać czytelnika wyświechtanymi toposami typowej fantasy, a z drugiej zaś postanowiłem pokazać tło akcji, które nie będzie przesadnie udziwnione i niezrozumiałe. Mam nadzieję, że mi się to udało, mimo, że wymagało znalezienia równowagi pomiędzy fantastycznością świata, a wiarygodnością oraz pewnym pararealizmem, na którym mi zależało.
 
Co Cię skłoniło do mariażu fantasy z science fiction, zamiast skupienia się na jednym gatunku?
 
Wybacz, ale co mnie obchodzą gatunki i w imię czego miałbym się ich trzymać? Moim zadaniem jest opowiadać historie i to one są najważniejsze. Ta akurat wymagała mariażu elementów kojarzonych z SF i fantasy, taka bowiem była specyfika tej opowieści. Natomiast to, co napiszą na okładce, jest kwestią drugorzędną.
 
Opisując losy którego z bohaterów lepiej się bawiłeś: Vuko czy Filara?
 
Czasem bardziej bawił mnie jeden wątek, czasem drugi, ale zawsze zmiana punktu widzenia była dla mnie miłą odmianą. To dobra strona pisania wielowątkowej powieści. Każdy z tych dwóch wątków oferował inny punkt widzenia i rodzaj narracji. W estetyce fantasy pewną trudność sprawia opis świata za pomocą pojęć, które są dostępne mentalności bohatera. Z punktu widzenia Drakkainena można napisać po prostu, że ktoś tam miał "dwa metry wzrostu i mordę jak buldog" i już. W przypadku Filara trzeba sięgnąć po zupełnie inną frazeologię, bo on nie ma pojęcia ani o systemie metrycznym, ani o tym, co to jest buldog.
 
 
Od początku miałeś w głowie zarys fabuły cyklu z niezmienionymi najważniejszymi wątkami, czy też w miarę pisania odchodziłeś stopniowo od swych wcześniejszych planów? Jeśli to drugie, to zdradzisz, jaki był Twój początkowy plan na serię?
 
Serię czego? To powieść. Jedna. W czterech tomach. I, rzecz jasna, od początku jej fabuła była ustalona. Zmieniały się poszczególne detale, pojawiały się dodatkowe wątki, postaci albo zdarzenia, ale to wszystko działo się na obrzeżach głównej linii fabularnej. Zmiany dotyczyły tego, jak opowiedzieć historię, a nie tego, o czym ma być.
 
 
Co uważasz za istotniejsze: zaskakiwanie czytelnika niespodziewanymi zwrotami akcji czy też umiejętne wykorzystywanie sprawdzonych schematów?
 
Od pewnego typu "schematów" nie da się uciec, ponieważ istnieje skończona ilość ludzkich emocji i typów relacji. Sztuka czy rzemiosło pisarskie polegają na tym, by pomiędzy ową miłością, nienawiścią, poszukiwaniem wiedzy, dążeniem do władzy, ucieczką, zemstą, usiłowaniem odzyskania utraconej pozycji albo obiektu uczuć pozostać nieprzewidywalnym dla intuicji czytelnika. Temu, między innymi, służą zwroty akcji. Są to elementy, które muszą pozostawać w równowadze.
 
Co sprawia Ci największą trudność przy pisaniu?
 
Wymyślanie szczegółowych rozwiązań fabularnych. W takiej dużej powieści jest zatrzęsienie zdarzeń, wypełniających luki pomiędzy zasadniczymi etapami fabuły. Struktura samego pomysłu jest miejscami dziurawa. Wiadomo, że bohater musi dojść z punktu A do B i tam się dowiedzieć czegoś ważnego, co pozwoli mu pójść dalej. Wiadomo, czym jest ta tajemnica, ale nie bardzo wiadomo JAK ma tego dokonać. Jeśli to jest tak ważna kwestia, to nie może się tego dowiedzieć spytawszy przechodzącej obok baby z wiadrami. Trzeba znaleźć rozwiązanie, które będzie interesujące a jednocześnie wiarygodne. Dlatego bywa tak, że bohater stoi przed zamkniętymi drzwiami, a ja całymi dniami nie wiem ani jak je otworzyć, ani co jest w środku, bo to nie może być byle co.
 
Poruszmy kwestię tytułu: czemu akurat Pan Lodowego Ogrodu, skoro długo nie wiadomo, co to oznacza, a nie, na przykład, Nocny Wędrowiec lub Saga o Pieśniarzach?
 
Po prostu: bo akurat ta książka tak się właśnie nazywa. Sens tytułu ma być jasny po zakończeniu lektury, a nie przed. Zresztą powieść Wędrowiec napisał już Fritz Leiber, a Saga o Pieśniarzach… wybacz.
 
Śledzisz fantastyczne premiery, czy preferujesz klasykę?
 
Różnie z tym bywa. Czytam nowości, ale nie każdą i uwielbiam też książki, które stały się klasyką. To pewien kanon, który człowiek buduje całe życie.
 
Jaka jest Twoja ogólna opinia na temat stanu dzisiejszej fantastyki?
 
Fantastyka to bogate zjawisko, obejmujące całe spektrum – rzeczy wybitne i marne. Moje ogólne i ostrożne zarazem wrażenie jest takie, że znaczna część fantastyki anglosaskiej bardzo spuściła z tonu. Stało się tak dlatego, że wielu autorów podporządkowało swoją wyobraźnię założeniom ideologii, propagującej między innymi reguły politycznej poprawności. W efekcie wizje fantastyki są ilustracją propagandowych medialnych tez. A propaganda to uwiąd intelektualny, przypominający próby śpiewania w kagańcu. Rzecz jasna, nie dotyczy to wszystkich książek, ale wystarczająco wielu, żeby to zjawisko było niepokojące. W wypadku polskiej fantastyki jest inaczej. Tu nadal są różnorodne wizje i uważam, że jest na fali wznoszącej.
 
Czy do napisania Pana Lodowego Ogrodu zainspirowały Cię jakieś dzieła pozaksiążkowe?
 
Zjawisko inspiracji to nie jest jakaś pojedyncza kryształowa kula trafiająca znienacka w czoło. W jakimś sensie większość otaczających nas bodźców może być inspirująca. Tu fragment muzyki, tam scena z filmu albo też kawałek wiedzy. Nawet rozmowa albo obraz. Z tym, że to się gromadzi nieświadomie. Z drugiej strony jest też tzw. researching. Kiedy opisuje się choćby sceny batalistyczne, trzeba sięgnąć do wiedzy historycznej, żeby przekonać się, jak pewne rzeczy robiono naprawdę i znaleźć sensowną odskocznię. Czwarty tom, na przykład, sprawił, że stałem się specjalistą od machin wojennych.
 
Księga jesiennych demonów została doceniona przez czytelników i recenzentów, czemu więc nie napisałeś więcej w tych klimatach, tylko zacząłeś Pana Lodowego Ogrodu?
 
Nie rozumiem – miałbym pisać w kółko jedną książkę, czy jak? Napisałem jedną, skończyłem i wziąłem się za drugą, zupełnie inną. Nie chcę ugrzęznąć w jednej tematyce, ani nawet w obrębie jednego podgatunku.
 
 
Co będzie dalej? Zapewne zasłużony odpoczynek, ale później – nowy cykl, pojedyncza powieść, czy zbiór opowiadań? Masz już plany na przyszłość?
 
Nie jestem do końca zdecydowany. Czwarty tom był trudny i długi – wyeksploatował mnie. Teraz zbieram siły i chcę zacząć coś nowego. Mam zarysy kilku pomysłów, ale jeszcze nie wybrałem niczego ostatecznie. Jedno jest jasne – potrzebna mi odmiana. Może horror? A może zbiór opowiadań? A może SF? Potrzebuję chwilę, żeby się z tym ogarnąć. Wydaje mi się natomiast, że to będzie coś zwartego, o przeciętnej objętości, a nie rozciągnięty na lata projekt liczący tysiące stron.