Wywiad z Jackiem Piekarą

100% Piekary

Autor: Ewa 'senmara' Markowska

Wywiad z Jackiem Piekarą
Jacek Piekara jest pisarzem oraz dziennikarzem (m.in. Świat Gier Komputerowych, Secret Service, Gambler, Click!, GameRanking, radio WAWa). Był również redaktorem naczelnym (Click! Fantasy, później Fantasy). Studiował psychologię i prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Obecnie mieszka w Warszawie.


Pisarz, dziennikarz, redaktor.

Ewa 'senmara' Haferkorn: Byłeś dziennikarzem w czasopismach zajmujących się grami komputerowymi. Czy z tego okresu pozostał Ci spory dobytek w postaci kultowych gier i dodatków? Czy uważasz, że gry mają jakieś fajne patenty, które można potem przenosić na karty książek? Jeśli tak, to proszę o przykłady.

Jacek Piekara: Nie byłeś dziennikarzem, a cały czas jesteś! [śmiech] Choć teraz z nieco zmniejszoną aktywnością. Nie przypominam sobie, żeby jakakolwiek gra wpłynęła na moją twórczość, chociaż kilka zrobiło na mnie spore wrażenie.

EH: Czy w tej chwili grasz w coś namiętnie?

JP: Szczerze mówiąc gry coraz częściej mnie nudzą. Mam kilka ulubionych tytułów, takich jak: Wizardry 8, seria Total War, Spellforce, cykl Disciples, ale z ostatnich produkcji nic nie zrobiło na mnie szczególnego wrażenia. Coraz wyraźniej widzę, że życie jest za krótkie, by je marnować na granie. Chociaż ostatnio umilałem sobie kończenie nowej książki kolejnym rozgrywaniem Wizardry 8, traktując to jako odprężający przerywnik. Grę, w której prowadzi się od 6 do 8 bohaterów, przechodzę jednym bohaterem. O, to jest wyzwanie! [śmiech]

EH: Współpracowałeś przy tworzeniu scenariusza gry komputerowej "Książę i Tchórz". Lepiej się bawisz jako gracz czy jako twórca scenariuszy, przygód i opowieści?

JP: Och, zdecydowanie jako twórca! Grając w gry żyjesz światem opisanym przez innych ludzi, a największa radość tkwi przecież w dziele kreacji.


W Feniksie z czerwca 1992 r. zamieszczono dyskusję o splatterpunku. Grupa znawców tematu: Paulina Braitner, Jarosław Grzędowicz, Paweł Ziemkiewicz, Rafał Ziemkiewicz, Dariusz Zientalak jr. oraz Jacek Piekara dyskutowała o literaturze i filmie w klimatach splatterpunka.

EH: Czy sukcesy takich tytułów jak obie części "Piły" lub "Wzgórza mają oczy" są dowodem na zapotrzebowanie i rozwój tego gatunku - nawet wśród osób, które z fantastyką niewiele mają wspólnego?

JP: Twierdzenie, że lubimy się bać jest jak najbardziej prawdziwe. Siedzimy w domu, czy w kinie, w wygodnym fotelu i przenosimy się do świata koszmaru. Ale co ważne, świata, który w każdej chwili można "wyłączyć". A poza tym wyraźnie wtedy widzimy, jak dobre i spokojne jest nasze życie w porównaniu z życiem bohaterów thrillerów lub horrorów. To, jak potrzebujemy zastrzyków adrenaliny widać po ekscentrycznych zabawach, takich jak choćby udawane porwania (ofiara oczywiście nie wie, że porwanie jest tylko "na niby"). Wiadomo, że wiele par zabawia się w "kontrolowane gwałty", że są ludzie nałogowo korzystający z salonów sado-maso itp. itd. Ale zawsze chcemy mieć kontrolę oraz możliwość ucieczki. Wyłącznik w telewizorze, słowo-klucz, które powiemy partnerowi, jeśli zabawa przekroczy pewne granice... Prawdziwa jazda adrenaliny zaczyna się wtedy, kiedy słowo-klucz nie zadziała! [śmiech]

EH: Stephen King w "Grze Geralda" przedstawił sytuację, która może wyniknąć z niewinnych zabaw. Powiem szczerze, po przeczytaniu tej ksiązki raczej nie pozwolę się przykuć kajdankami do łóżka [uśmieszek]. Właśnie takie motywy, nieoczekiwane rozwinięcia pozornie niewinnych sytuacji są świetnym materiałem dla twórców horroru. Ale wciąż autorzy powieści grozy są trochę "z dolnej półki". Dlaczego, Twoim zdaniem, czytelnicy nie lubią horroru, zwłaszcza brutalnego?

JP: Gdybyś dała się przykuć do łóżka facetowi, któremu bezgranicznie ufasz, to nie byłoby prawdziwego wyzwania, bo wiedziałabyś, że to tylko teatrzyk...

Nie zgadzam się ani z opinią, że czytelnicy nie lubią horroru ani z opinią, że nie lubią horroru brutalnego. Popularność Barkera, czy Mastertona przeczy tej tezie. U Koontza - jednego z najlepiej opłacanych pisarzy świata - również pojawiają się fragmenty przekraczające granice dobrego smaku. A Hannibal kanibal? A pewne teksty samego Stephena Kinga? Oczywiście w Polsce horror nie jest tak popularny jak w USA, lecz nie mamy również tradycji thrillera sądowego, czy thrillera medycznego. Co kraj to obyczaj.

EH: Czy horror należy cenzurować? (brutalność, erotyka granicząca z pornografią). Czy ostry, brutalny horror wpływa na zachowanie młodzieży (maltretowanie zwierząt, dewastowanie cmentarzy)?

JP: Pytanie brzmi czy w ogóle cokolwiek należy cenzurować. W tym wypadku byłbym niezwykle ostrożny w szafowaniu wyroków. Bo kto ma cenzurować? Sam autor? Jego wydawca lub dystrybutor? A może rada t.zw. "moralnych autorytetów"? Na pewno jestem za oznaczaniem gier i filmów dla dorosłych, jak to się dzieje w Australii, czy w USA. Niebezpieczne może być jeżeli autorzy filmu, gry lub książki przedstawiają przemoc, zło, okrucieństwo jako coś niezwykle pociągającego i atrakcyjnego. Przypomnę, że kultowa Mechaniczna pomarańcza przez wiele lat nie była w żaden sposób rozpowszechniana, ponieważ tuż po jej ukazaniu się na bohaterach filmu zaczęli się wzorować młodociani gangsterzy.

W opowiadaniu "Zielone pola Avalonu" przedstawiliśmy (z Damianem Kucharskim - przyp. red.) studium tortur psychicznych, jakim pewna kobieta poddawana jest przez swego męża. Ale nie sądzę, by ktokolwiek przy zdrowych zmysłach mógł uznać, że epatujemy okrucieństwem. Pokazane zostaje wielkie zło po to, by sukces jego pokonania był tym słodszy...

EH: Gdybyś miał komuś polecić horrory, jakie tytuły byś wymienił?

JP: Adwokat diabła jest absolutnie wspaniałym filmem z genialnymi rolami aktorskimi (w końcu grają tam Pacino, Reeves oraz Theron). Koneserom mocnych wrażeń poleciłbym Dagona, niemal nieznaną w Polsce hiszpańsko-amerykańską adaptację Lovecrafta. Poza tym jest pewien kanon, którego nie można nie znać: Dziecko Rosemary pierwszy Omen, pierwszy Egzorcysta, pierwszy Hellraiser... Tym, którzy lubią elementy komediowe zaproponowałbym Nieustraszonych pogromców wampirów lub Noc grozy. I jeszcze cudownie zrealizowane Siedem, tyle że to nie horror, a thriller.

EH: Ira Levin przedstawił historię nieco inaczej, niż jest to ukazane w filmie Romana Polańskiego. W książce Szatan i jego wyznawcy są realni. Dramat nie rozgrywa się jedynie na poziomie majaków i wyobrażeń. Polański pozostawił sprawę wiary i władcy podziemia trochę z boku, a całą sytuację Rosemary można odczytać jako lęki niedojrzałej, znerwicowanej kobiety w ciąży. Które podejście bardziej przemawia do Ciebie?

JP: Raczej wolę niedomówienia i pozostawienie czytelnikowi możliwości różnych interpretacji. Lubię kiedy autor rzuca mi na stół klocki lego, a ode mnie tylko zależy, czy ułożę sobie z nich zamek, czy statek kosmiczny. Oczywiście taki zabieg nie zawsze się sprawdza i nie zawsze jest potrzebny.

EH: Straszna scena z filmu, która przychodzi Ci na myśl?

JP: Kiedy opętana dziewczynka na Egzorcyście obraca głowę o 180 stopni, kiedy dziewczynka z filmu Ring wychodzi z telewizora, kiedy ksiądz w Omenie zostaje przebity krzyżem spadającym z wieży kościoła... To pierwsze trzy skojarzenia.


Autor i jego dzieła.

EH: Mordimer Madderdin - opowieść o inkwizytorze żyjącym w alternatywnym świecie, w którym Jezus zszedł z krzyża jest bardzo kontrowersyjna i odważna w założeniach. Prowokacja była celowa?

JP: Nie zgodzę się ze słowem prowokacja. To naiwny powrót do dziecięcych marzeń. Kiedy chodziłem na lekcje religii, myślałem sobie: dlaczego wielki, potężny Bóg dał się zamęczyć i upokorzyć? Czemu nie udowodnił, że jest Bogiem? Oczywiście dorosły człowiek zna odpowiedź na to pytanie: Chrystus udowodnił, że jest Bogiem właśnie dlatego, iż NIE wykorzystał swojej siły. Można powiedzieć, że jeśli bardziej od czynienia dobra interesuje Cię zwalczanie zła, to już stajesz po Ciemnej Stronie Mocy. Mnie, przyznam bez bicia, jest ona dużo bliższa niż nadstawianie policzka. Podobnie jak Mordimer uważam, że wielkie zło można pokonać tylko wielkim złem. Czasami trzeba poświęcić własne człowieczeństwo, by ocalić człowieka.

EH: Czy po napisaniu książek o inkwizytorze spotkałeś się z protestami wydawcy, sąsiadów, rodziny?

JP: Nie, jeśli chodzi o koncepcję świata. Moja Mama nie mogła przeboleć pewnej sceny, kiedy Mordimer pozwala Kostuchowi zgwałcić kobietę, która chciała się z nim (znaczy z Mordimerem, oczywiście) związać. Wydawca wytrzymuje wszystko dzielnie. Nie wytrzymał tylko raz, w przypadku Przenajświętszej Rzeczpospolitej, kiedy z tekstu musiał zniknąć bardzo dosadny opis marzeń pewnego homoseksualisty o stosunku analnym z zawieszonym na krzyżu Jezusem. Została tylko sugestia, niedopowiedzenie, i z perspektywy czasu przyznaję, że dało to efekt zupełnie wystarczający.

EH: Dlaczego inkwizytor, a nie "łowca czarownic"? Czy popkultura - komiks i film ustanowiły archetyp inkwizytora tak wyrazistym jak wampir czy czarownica?

JP: Inkwizytor to jest po prostu dobre słowo, niosące ze sobą duży ładunek emocji oraz informacji. A łowcy czarownic, owszem, istnieli naprawdę. Na przykład w Anglii był to swego czasu całkiem popłatny fach, związany zresztą z ogromną, choć nieformalną władzą. Tyle, że chciałem stworzyć również cały system urzędowo - biurokratyczny i do tego Święte Oficjum wydawało się idealne. Proponuję tylko nie uczyć się historii na przykładzie moich książek. Ta alternatywna Inkwizycja, którą stworzyłem ma baaardzo mało wspólnego z Inkwizycją znaną z realnego świata.

EH: Czasami zarzucano Ci, że epatujesz okrucieństwem. Co myślisz o takim zarzucie?

JP: Rozmawiałem o tym niedawno z Tomkiem Kołodziejczakiem, który po lekturze moich opowiadań był wręcz zdumiony tym jak są one łagodne i jak łagodny jest główny bohater. Nasza rzeczywista historia jest historią przemocy. Poczytajmy o francuskim powstaniu żakerii, o buntach na Ukrainie, o tym co wyprawiali włoscy książęta, czy Mongołowie. O zmuszaniu do zjadania upieczonego żywcem rodzica, o wypruwaniu płodów, o przybijaniu flaków do drzewa i wsadzaniu w rozcięty brzuch płonących żagwi, o smażeniu na żelaznych fotelach, o okaleczaniu wszystkich mieszkańców miasta, które nie chciało się poddać. Ba, wystarczy przeczytać średniowieczny niemiecki kodeks karny i zobaczyć jaka występuje w nim różnorodność wyrafinowanych kar oraz sposobów zadawania śmierci. Świat Mordimera jawi się przy tym niczym ostoja humanitaryzmu. Gdybym chciał zaledwie opisać rzeczywiste akty okrucieństwa z naszej historii, to laicy uznaliby mnie za psychopatę. Każdemu radzę również przeczytać Stary Testament. To istna lekcja okrucieństwa oraz podłości, gdzie nikczemnicy oraz okrutnicy często są przedstawiani jako bohaterowie.

EH: "Wąż i gołębica" zapowiadany przez Fabrykę Słów ma zawierać opowiadania znane już z wcześniejszych tomów o Mordimerze. Jaki był zamysł, żeby je powtarzać?

JP: Wszelkiego rodzaju "składanki" czy wybory "the best of..." to bardzo popularne przedsięwzięcia na rynku muzycznym oraz filmowym. Nie widzę powodów, by nie popróbować tego samego na rynku książek.

EH: Czego czytelnicy mogą się spodziewać po "Łowcach dusz" (zapowiadany, ostatni tom przygód Mordimera)?

JP: Jedno zdanie tytułem sprostowania: ostatni zbiór opowiadań, a nie ostatni tom przygód! Na gwiazdkę 2007 roku pojawi się pierwsza powieść (Czarna śmierć) znowu z panem M.M. w roli głównej i na pewno nie będzie to powieść ostatnia. Łowcy dusz doprowadzą czytelników do przełomowego momentu w dziejach Europy, a inkwizytor będzie miał nieszczęście znaleźć się w samym centrum dramatycznych zdarzeń. No i zostanie odkryta pewna wielka, największa w tym alternatywnym chrześcijaństwie, tajemnica. Zauważyłaś jak kończą się sezony seriali telewizyjnych? Po drugim sezonie Buffy umiera, po pierwszym sezonie rozwiązują Archiwum X, po trzecim sezonie Angel zostaje zamknięty w trumnie i utopiony w morskich głębinach. Już nie mówię o Zaginionych, gdzie pierwszy sezon kończy się samymi pytaniami. Mam nadzieję, że czytelnik kończący lekturę Łowców dusz wypowie w zamyśleniu jedno magiczne słowo: "o, k...!".

EH: Biorąc pod uwagę inne Twoje projekty, których tytuły lub treść mogą zbulwersować n.p. "Przenajświętsza Rzeczpospolita" czy "Świat jest pełen chętnych suk" zastanawiam się ile jest w Tobie prowokatora i buntownika, a ile odkrywcy nowych dróg?

JP: Zawsze byłem znany z ostrych tekstów publicystycznych (a zajmowałem się nie tylko publicystyką kulturalną, lecz w mniejszym zakresie również społeczną i polityczną). Pamiętam, że dawno, dawno temu jeden z polskich autorów błagał na kolanach (dosłownie!) redaktora naczelnego pewnego pisma, by nie publikować mojej recenzji z jego książki. [śmiech] Dystrybutorzy gier potrafili dostać szału i wydzwaniać po wszelkich możliwych instancjach, że Piekara znowu "zjechał" grę, która jest w ich ofercie, pomimo że wszyscy inni przecież produkt chwalili. Pewien wydawca wycofał reklamy z prowadzonego przez mnie pisma, gdyż publikowaliśmy uczciwe, a nie "cukierkowe' recenzje z jego książek.

Jeżeli więc buntem jest szczere wypowiadanie własnych opinii, to tak: jestem buntownikiem. Z przykrością zresztą obserwuję, że coraz mniej osób stać na komfort samodzielnego myślenia. Bo wolę człowieka, który cholernie się myli, ale mówi to, co solidnie przemyślał, od osła, powtarzającego bezkrytycznie to, co powiedziała pani z telewizji albo powielającego wyświechtane, popularne opinie. Na internetowych forach dyskusyjnych takich osłów widzi się na pęczki, zwłaszcza kiedy chodzi o politykę. Kiedyś zgadzałem się z Wolterem twierdzącym: "nienawidzę tego co mówisz, ale oddam życie, byś miał prawo do głoszenia swych tez". Teraz wolność słowa mocno mnie denerwuje, gdyż tak naprawdę jest wolnością głoszenia bzdur. No cóż, Wolter nie znał Internetu...

EH: W wywiadzie dla Elkandera powiedziałeś, że "Przenajświętsza Rzeczpospolita" jest "wulgarna i okrutna". Czy można tak mówić o książce? Nawiązując do słów Oskara Wilde`a można powiedzieć, ze wulgarne i okrutne są czasy lub wydarzenia, które ta powieść opisuje.

JP: W pełni się zgadzam z podobnym postawieniem sprawy. Chodziło mi jednak o to, że nie stosowałem cenzury obyczajowej lub językowej i wiele wydarzeń ukazałem z okrutną dosłownością. Wiele też razy przekroczyłem granice dobrego smaku, z czego świetnie sobie zdaję sprawę. Zły świat zaludniony złymi ludźmi wymaga, bowiem, określonego typu przekazu, gdyż inaczej wizja przestanie być autentyczna.

EH: Czy Twoje doświadczenie korporacyjne (tak, tak, nawyki też, te rafy koralowe i sporty ekstremalne, w których się lubujesz) rzutuje na kreację bohaterów i środowiska, w którym żyją?

JP: Niestety na razie jeszcze nie lubuję się w sportach ekstremalnych (przynajmniej nie w praktyce, gdyż nurkowanie nie jest przecież żadnym sportem ekstremalnym), ale zamierzam to szybko nadrobić. Bo po prostu uwielbiam strzały adrenaliny! Słyszałem, że totalnie masakrującym doznaniem jest nurkowanie z rekinami i chcę to sprawdzić na własnej skórze. Sądzę, że zobaczenie rozdziawionej paszczy żarłacza ludojada tuż przy twarzy może być czymś wartym zapamiętania! Oczywiście, żebyś nie uznała mnie za zupełnego świra, dopowiem iż nurkuje się w klatce ochronnej, ale i tak wrażenie jest podobno oszałamiające.

A jeśli chodzi o doświadczenia korporacyjne, to mam jak najlepsze, mimo że byłem tylko na t.zw. średnich stanowiskach kierowniczych i nade mną były jeszcze "czapy" w postaci dyrektorów lub prezesów. Czytałem różne dramatyczne opowieści, jak to korporacje zabijają ludzi, odbierają im wolny czas, nicują psychikę itp. Ja zawsze trafiałem na szefów, z którymi dobrze się dogadywałem, niemal zawsze pozwalano mi na realizację projektów, które opracowywałem, zwykle doskonale mi płacono. Generalnie, czułem się w dużej mierze zawodowo spełniony, a przy tym naprawdę nauczyłem się wielu rzeczy.


Świat według Piekary.

EH: Jak bardzo Twoi bohaterowie są emanacją Ciebie samego?

JP: Andrzej Sapkowski naiwnie twierdzi, że bohaterowie jego książek i on sam są odrębnymi bytami. Tak nigdy się nie da! W moich bohaterach jestem zarówno ja sam, jak i marzenia o tym, kim chciałbym być lub obawy przed tym, kim być bym nie chciał. Mordimer odziedziczył między innymi moją miłość do zwierząt i moje pokrętne poczucie moralności, które każe szukać sprawiedliwości poza prawem.

EH: Masz jakiegoś zwierzaka? Kogoś, kto niesamowicie tęskni, gdy wyjeżdżasz i masakruje Twój fotel pazurkami?

JP: Mam dwie kotki. Maine coona (największa rasa kota domowego) oraz siberiana new masquerade (biały kłąb futra z teatralną czarną maseczką na pyszczku). Z tymże moje koty są wychowane jak psy i zachowują się bardzo do psów podobnie. Przybiegają kiedy woła je się po imieniu, aportują zabawki, wybiegają po mnie, kiedy wracam do domu. Zresztą wszystko to przyszło samo, bo w żaden sposób nie starałem się ich tresować.

EH: Nieco rubaszny Arivald, zasadniczy Mordimer czy cyniczny Alex, stworzeni przez Ciebie bohaterowie są mocno zarysowani i kontrowersyjni. A jak Ty traktujesz kobiety?

JP: Wszystko zależy od tego, kogo spotykamy, gdzie oraz w jakim charakterze. Inaczej traktuje się kobietę na oficjalnym spotkaniu zawodowym, inaczej dziewczynę poznaną na imprezie, jeszcze inaczej babcię przyjaciela, prawda? Generalnie uważam, że płeć piękną należy otaczać opieką oraz traktować z rewerencjami (oczywiście te kobiety, które na to zasługują), co w żadnym przypadku nie kłóci się z byciem tzw. "silnym facetem". W typie macho, poniewierającego partnerkami, zwykle znajdzie się wiele kompleksów, fobii oraz lęków. Co nie znaczy, rzecz jasna, że nie ma kobiet, które lubią być poniewierane. Tak jak są mężczyźni, którzy ciągle nadskakują, płaszczą się i na rozkaz stają na łapkach niczym cyrkowe pieski. Księżniczka i giermek jest tak samo złym pomysłem na związek jak książę i pokojówka. Zwłaszcza, że kobiety ZAWSZE pogardzają słabymi facetami. Mogą z nimi być, mogą ich nawet kochać, ale nimi pogardzają. Słyszałem kiedyś zabawne powiedzonko mówiące, że dziewczyny chodzą do łóżka ze złymi, nieodpowiedzialnymi chłopcami, a wychodzą za mąż za facetów solidnych i poczciwych [śmiech]. Pamiętasz pierwszego Hellraisera? Dokładnie ten schemat.

Kiedyś ukułem aforyzm mówiący, że "Kobieta jest jak bulterier. Źle wytresowana staje się niebezpieczna nawet dla własnego pana.", ale był to tylko żart mający prowokować feministki. Zawsze się udawało!

EH: Czy potrafiłbyś opisać typ kobiety, którego nie lubisz?

JP: Bohater opowiadania "Świat jest pełen chętnych suk" mówi w pewnym momencie pogardliwie o "blacharach". Pod tym słowem wyobrażam sobie wyzywająco ubraną tlenioną blondynkę po ostrym solarium, najlepiej noszącą sztuczne cycki, mającą wrzaskliwy głos, durny śmiech oraz charakteryzującą się głupotą emanującą z każdego wypowiadanego zdania. Ot, archetypiczna tu będzie Doda Elektroda. Tego typu kobiety działają na mnie jak worek lodu przyłożony do podbrzusza.

EH: Blachara z definicji leci na blachy. Czym jeździsz po Marszałkowskiej?

JP: Wstyd się przyznać, ale taksówkami. Z własnym samochodem więcej jest kłopotów niż pożytku z niego. Ale uwielbiam jeździć na quadach (czyli inaczej mówiąc ATV). Oczywiście nie po mieście, bo to nie są pojazdy na miasto tylko na bezdroża... No i prawa jazdy nie trzeba mieć [śmiech].

EH: Twój ideał kobiety?

JP: Żeby potrafiła mnie rozbawić, zaintrygować, żeby jej inteligencja była ostra jak dobrze wyostrzona brzytwa. Oczywiście musi być bardzo piękna, tak bym budząc się rano wiedział, że obcuję z dziełem sztuki. Wiem, że to ostatnie zdanie jest trywialne, ale ja po prostu jestem takim prostym, trywialnym facetem, który woli Afrodytę od Gorgony Meduzy. Pierwsi rzućcie we mnie kamieniem miłośnicy Gorgon!

EH: Bohater opowiadania "Mądrość głupców" kupuje spełnienie marzenia za część swojego życia. Pozostaje mu tylko 14 dni życia i spełnione życzenie. Pomijając fakt intrygi i przechytrzenia losu, czy jest marzenie, za które byłbyś gotów zapłacić tak wiele? Czy są marzenia, dla których warto poświęcić życie?

JP: Wśród znanych sportowców przeprowadzono anonimową ankietę dotyczącą tego, czy w zamian za złoty medal olimpijski zdecydowaliby się na skrócenie reszty życia do roku. No i wyniki były szokujące, gdyż okazało się, że wiele osób poszłoby na taki "pakt z diabłem". Generalnie uważam, że nie ma idei, dla których warto umrzeć, natomiast jest wiele idei, dla których warto żyć. Z drugiej strony długość życia jest sprawą względną. Co pijaczkowi, spędzającemu czas pod murem sklepu, przyjdzie nawet z 60 lat życia, skoro każdy jego dzień wygląda tak samo? A człowiek pełen pomysłów, otwarty na nowe doznania, będzie potrafił przez kilka lat zaznać więcej niż inni przez całe życie. Zawsze powtarzam, że ludzie, którzy chcą zdobyć Himalaje mają szansę, by chociaż dotrzeć w Alpy. Lecz ci, którzy zapatrzyli się na górkę przed domem, prawdopodobnie nie wyjdą nawet z mieszkania. Ktoś powiedział kiedyś: "żyj tak, by każdy dzień był inny od poprzedniego". Ja dodałbym jeszcze: "żyj tak, by każdy dzień był wart tego, by po latach go wspominać". To, oczywiście, niedościgniony ideał, do którego niestety jeszcze mi daleko. Zresztą pewnie nam wszystkim...

A jeśli chodzi o poświęcenie życia, to nie zgadzam się na poświęcanie go dla idei. Żadnej, nawet idei patriotyzmu. Wolałbym żyć bez Polski niż gdyby Polska miała żyć beze mnie [śmiech]. Sądzę jednak, że można poświęcić, czy zaryzykować życie, by ratować człowieka, którego się kocha.

EH: Współtworzyłeś z innymi autorami, np. Damianem Kucharskim ("Świat jest pełen chętnych suk", "Zielone pola Avalonu", "Necrosis"), zazwyczaj starcie się dwóch osobowości nad dziełem tak delikatnym jak wspólna książka może skończyć się wybuchem. Jak sobie radziliście?

JP: Ponieważ kontakt twórczy był tylko mailowy, więc nie mieliśmy okazji pobić się z Damianem... Współpracowałem też z Adrianem Chmielarzem nad scenariuszami gier i trzeba przyznać, że w owocnych dyskusjach wykuwała się zawsze najlepsza wizja, chociaż momentami nasza przyjaźń stawała się trochę "szorstka" [śmiech].

EH: Gdzie jeździsz na wakacje? Szukasz mocnych doznań, bodźców kulturowych czy raczej spokoju?

JP: W tym roku nie byłem w ogóle na wakacjach i jestem z tego powodu wściekły jak osa. Generalnie wygląda to tak, że lubię aktywnie spędzać czas, ale potem wrócić do komfortowego hotelu oraz bezszelestnej obsługi, wpatrzonej w każde moje skinienie [śmiech]. Nie za bardzo pociągają mnie wyprawy trekkingowe, chociaż na pewno skusiłbym się na safari po Tanzanii, rejs po Bajkale, czy wyprawę na Spitsbergen i Grenlandię. Nienawidzę zorganizowanych, standardowych wycieczek, gdzie w szalonym pośpiechu "połyka" się wszelkie atrakcje. Wiesz, takie jak Meksyk w czternaście dni, czy Oceania w trzy tygodnie. Kraj, do którego się przyjeżdża należy traktować z szacunkiem i starać się go "wchłonąć", a nie przemknąć po nim jak w szybkobieżnej kolejce. Znam ludzi, którzy wyjeżdżają na wakacje i potrafią przez dwa tygodnie nie ruszać się znad przyhotelowego basenu. Mnie by szlag trafił, jakbym taki był lub jakbym, nie daj Boże, trafił na taką partnerkę! Utopiłbym ją w tym basenie!

EH: Talent, czy doświadczenie (albo rutyna), co lepiej sprawdza się przy pracy nad tekstem?

JP: Witek Kres wypowiedział kiedyś niesłychanie mądre zdanie. A mianowicie, że "literacki sukces to 95 procent pracy i 5 procent talentu. Tyle, że bez tych 5 procent, reszta nic nie znaczy". Bo przecież są tysiące, setki tysięcy ludzi na całym świecie, którzy z mozołem i w pocie czoła zapełniają co dzień stronice tekstami tak samo istotnymi, jak "work and no fun makes Jack a dull boy" (powiedz, koteczku, skąd pochodzi ten cytat?). Inna sprawa, że pisarz niestety jest zawodem wymagającym dyscypliny oraz ciężkiej harówy. No chociażby dlatego, że fizyczne napisanie 300-400 stron to już jest konkretny wysiłek. A jeśli jeszcze mają być z sensem! To nie to co nowoczesny pseudoartysta, który przypnie zdjęcie z kutasem do krzyża i już uważa, że w trzy minuty stworzył kultowe dzieło. Albo jak ten włoski performancer, który sprzedawał własny kał w zapieczętowanych puszkach. Co zabawne jego "dzieła" były sprzedawane po kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Ja jeszcze nie dziwię się jemu, bo "pecunia non olet", ale że jacyś idioci to kupowali???

EH: Widzisz siebie w czasach Polski Szlacheckiej? Szabelka, sejmiki, szlachcic na zagrodzie? A może Polak-kosmopolita przyszłości?

JP: Może raczej rzymski arystokrata na spokojnej prowincji? Chociaż jednocześnie z ogromnym podziwem patrzę na dokonania wielkich odkrywców. Wyprawy po nieznanych morzach, penetrowanie nowo poznanych lądów, spotykanie nigdy przedtem nie widzianych cywilizacji. Świat kiedyś stawiał niezwykłe wyzwania i pełen był niezwykłych osób.
Są ludzie, którzy reprezentują psychiczny typ osadników i są tacy, którzy reprezentują psychiczny typ konkwistadorów. Mnie zawsze było dużo bliżej do tego drugiego. W pewnym momencie pytałem: "hej, a co jest za tym wzgórzem na horyzoncie? Może trawa jest tam zieleńsza, woda bardziej błękitna, a kobiety słodsze?". A za tamtym wzgórzem było kolejne wzgórze...

Polska Szlachecka jest oczywiście tematem wdzięcznym, lecz w opowiadaniu o niej często dużo jest ciepłego sentymentu, wyobrażeń oraz pobożnych życzeń. Tak naprawdę był to niezwykle okrutny, bezwzględny i niebezpieczny świat. Jasne też, że istnieje różnica, czy ktoś żył pod Krakowem, czy pod Kijowem...

Kosmopolita - nie. Obywatel świata - tak. Bo Polska nie leży pomiędzy Bugiem a Odrą. Polska będzie tam, gdzie ja będę mieszkał. Jeśli ma się ten kraj w sercu, to Polska jest nawet na Spitsbergenie. Polacy wychowujący na obczyźnie dzieci w oderwaniu od kultury przodków są dla mnie renegatami. Bardzo słusznie Adolf Hitler powiedział: "zabierzcie narodowi pamięć o historii, a w drugim pokoleniu przestanie istnieć".

EH: Czy darzysz szczególną sympatią jakieś postaci historyczne?

JP: Zostałem wychowany w kulcie Piłsudskiego. Natomiast z polityków niepolskich niezwykle cenię hiszpańskiego generała Franco oraz chilijskiego generała Pinocheta. Ze smutkiem patrzę jak poprawność polityczna każe ich teraz opluwać, a byli to ludzie, którzy uratowali swoje kraje przed losem "drugiej Kuby", czyli de facto przed zagładą. Z postaci mniej kontrowersyjnych zawsze budzili moją sympatię Ronald Reagan i Margaret Thatcher.

EH: I ostatnie pytanie: wyobraź sobie, że masz przygotować kolację przy świecach. Chcesz olśnić gości swoją kolekcją/książkami albo zdjęciami z dalekich wojaży, więc rezygnujesz z wyjścia do restauracji. Co im przygotujesz?

JP: Pamiętasz jak wygląda Piekło w jednej z powieści Pratchetta? Demon siedzi przed dręczonym nieszczęśnikiem i mówi mu mniej więcej coś takiego: "patrz, to ja z ciocią Hanią na wakacjach. A tu jedziemy na wycieczkę z małżeństwem z pokoju obok...". Rzeczywiście na dłuższą metę można tak storturować człowieka! Więc pokazywanie zdjęć: nie! Ale, wracając do konkretnego przypadku. Jeśli byliby miłośnikami kina (a moi znajomi zwykle są) to mam kolekcję kilkuset filmów oraz kino domowe z wielkim ekranem. Myślę więc, że urządzilibyśmy sobie seansik kinomaniaków.

Ale Twoje pytanie można rozumieć na dwa sposoby i nie wiem, czy przypadkiem nie chodziło Ci o kulinaria? Jednak i na to mam odpowiedź! Ponieważ jestem wytrawnym kucharzem (a przynajmniej chcę w to wierzyć!), więc przygotowałbym danie, które pozwoliłem sobie kiedyś nazwać: "łosoś w ananasowej kamizelce przechadza się po pomarańczowym gaju". Zapewniam, że pyszne!

EH: Pyszna kolacja, kieliszek aromatycznego trunku i dobry film. Może właśnie Lśnienie z Jackiem Nicholsonem ("All work and no play makes Jack a dull boy"). Brzmi smakowicie.

JP: No to mnie pani zagięła, droga pani Ewo! Głowę bym sobie dał uciąć, że jest w tym cytacie słówko "fun", a nie "play", ale natychmiast sprawdziłem na Google i niestety okazało się, że moja pamięć zawiodła. Lecz ponieważ lubisz horrory, więc niniejszym ośmielam się wyzwać Cię na filmoznawczy pojedynek! Dziesięć pytań z mojej strony i dziesięć pytań z Twojej. Jeden dzień na odpowiedzi, a potem zaprezentujemy wyniki Czytelnikom. Are you ready to rrrrumble???

Dzięki za wywiad!