» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Dominikiem Sokołowskim

Wywiad z Dominikiem Sokołowskim


wersja do druku
Wywiad z Dominikiem Sokołowskim
Piotr Hęćka: Czy oswoił się już Pan z faktem, że Pańską książkę można znaleźć na księgarskich półkach? Czuje się już Pan pisarzem?

Dominik Sokołowski: Czy czuję się pisarzem? Chyba każdy, kto napisał książkę w pewien sposób nim jest. W minionej, zamierzchłej epoce PRL, której zapewne już Pan nie pamięta, a ja tylko trochę, istniało nawet takie określenie "literat". Każdy, kto napisał chociaż jedną książkę musiał należeć do Związku Literatów Polskich. Dzisiaj już nie ma takiego wymogu, więc nie muszę się aż tak jednoznacznie definiować. W jakiś sposób pisarzem jestem, ale nie jest to mój sposób na życie. Mam normalną pracę, a pisanie to wciąż tylko hobby. Natomiast widzieć swoją książkę na półkach w księgarni to z całą pewnością ogromna frajda.
 
Czy, a jeśli tak, to co się zmieniło w Pańskim życiu po wydaniu Kwiatu paproci?

Moje życie zmieniło się o tyle, że teraz dużo czasu spędzam w internecie i na Facebooku, śledząc losy i szum wokół książki. Staram się obserwować, jak sobie radzi z odbiorem przez czytelników. Pozostałe sprawy nie uległy jakiemuś przemeblowaniu. Jednak fakt, że jestem zajęty promowaniem części pierwszej i śledzeniem głosów pojawiających się w debacie wokół powieści, spowodował brak czasu na dokończenie tomu trzeciego. Na szczęście drugi został ukończony i już znajduje się u wydawcy.
 
Kwiat paproci to Pana debiut książkowy, ale czy jest to pierwsze ukończone dzieło? Czy pisał Pan wcześniej do szuflady jakieś opowiadania bądź powieści?

To jest debiut absolutny. Nie było wcześniej żadnych prób literackich, a jedynie przygoda z wykreowaniem i prowadzeniem systemu RPG.
 
Stworzył Pan świat luźno oparty na średniowieczu, w którym łatwo odnaleźć nawiązania do Europy. Niektórym ten zabieg może się wydać "pójściem na skróty", innym może sprawić przyjemność odszukiwanie różnorakich powiązań historycznych i kulturowych. Zastosował Pan ten zabieg, by od razu móc skupić się na postaciach i fabule?

Dokładnie tak. Jeśli zaś chodzi o świat przedstawiony, to pojawiają się zarzuty, że nie jest zbyt oryginalny. Chociaż, jak właśnie pogmatwane losy recenzji dowodzą, pewnych inspiracji, według mnie czytelnych, recenzenci wcale nie zauważają i posądzają mnie o kopiowanie Cesarstwa Rzymskiego, podczas gdy ja wzorowałem się na Cesarstwie Bizantyjskim. Tu znowu nie chcę wchodzić w historyczne dywagacje, że Cesarstwo Bizantyjskie było kontynuacją wschodniej części rzymskiego cesarstwa, bo nie o to tu chodzi. Świat jest oczywiście przetworzony na potrzeby książki, jednak, nie ukrywam, wzorowany na średniowiecznej Europie, powiedzmy – na X-XII wieku. Ale właśnie dzięki temu mogłem skupić się na fabule.
 
Zdarza się Panu jeszcze grywać ze znajomymi w klasyczne RPG, czy to już raczej piosnka przeszłości?

To już zamknięty rozdział i przeszłość. Jak już mówiłem, powieść wykorzystała świat z owego systemu, ale nie jest zapisem przygód z odbytych sesji. To zupełnie nowe dzieło.
 
Tęskni Pan w jakiś sposób za tymi sesjami? Czy dziś mogłyby przynieść nowe inspiracje?

Chyba już po prostu nie mam na to czasu. Mam zbyt wiele innych zajęć i pól aktywności. A czy tęsknię? Zawsze trochę się tęskni, to jednak były piękne czasy. (uśmiech)
 
Jak długo pisał Pan Kwiat paproci? Była to praca systematyczna, czy raczej siadał Pan do komputera, gdy dopadło Pana "natchnienie"?

Praca przebiegała systematycznie, a całość napisałem w jakiś rok. Z tym, że ze względu na obowiązki zawodowe i rodzinne było to raczej pisanie weekendowe.
 
Jak wygląda proces twórczy w Pańskim przypadku? Stworzył Pan jakiś szkic fabuły, którego ściśle się Pan trzymał, czy raczej poszedł na żywioł?

I tak, i tak. Był pewien ogólny zarys – co chcę napisać i gdzie chcę doprowadzić moich bohaterów, jak ma wyglądać główna oś intrygi i pewna siła sprawcza, która targa losami postaci. Natomiast szczegóły często rodziły się już w trakcie pisania. Do głowy przychodziły mi nowe pomysły, a inne koncepcje nagle ulegały zmianie, w stosunku do tego, co sobie pierwotnie wyobrażałem czy zakładałem. Pewne ramy były zaplanowane z góry, jednak to wszystko pozostawało elastyczne – niektóre wątki poprowadziłem inaczej, niż to sobie zaplanowałem na początku.
 
Co wymusiło te zmiany? Bohaterowie zaczęli żyć własnym życiem i postępować inaczej, niż przewidział to Pan jeszcze podczas planowania, czy też była to ogólna zmiana koncepcji?

Ogólna zmiana koncepcji to za dużo powiedziane. Manipulując losami moich bohaterów zaczynałem dostrzegać pewne nowe fabularne zależności i pomyślałem sobie, że fajnie byłoby, gdyby to wszystko potoczyło się właśnie tak, a nie inaczej. Przyjmując więc takie założenia w końcu dochodziłem do wniosku, że, na przykład, trzeba kogoś uśmiercić.
 
Ja już czytałem Kwiat paproci i wiem, kto przeżyje, a kogo czeka śmierć. Czy mógłby Pan zdradzić, czy w kolejnych częściach możemy oczekiwać rozstań z głównymi bohaterami, bądź jakiś niespodziewanych powrotów?

Nie mogę powiedzieć, czy ktoś powróci, żeby nie psuć przyjemności z czytania kolejnych tomów Kronik Arkadyjskich. Natomiast zdradzę tylko tyle, że w drugim tomie czytelnicy mogą oczekiwać dalszych zgonów (śmiech).
 
Ważną kwestią, na którą od razu zwróciłem uwagę biorąc Pańską książkę do ręki, jest narracja. W Kwiecie paproci mamy do czynienia z narratorem wszechwiedzącym, który w danym rozdziale nie jest na stałe związany z konkretnym bohaterem, a krąży pomiędzy nimi. Już dawno nie spotkałem się z takim typem narracji. Stąd ciekawi mnie, co skłoniło Pana do zastosowania właśnie takiego zabiegu. Chciał Pan w ten sposób pokazać daną scenę jakby z szerszej perspektywy? Czy może chodziło o coś innego?

Nie, Pan idzie w dobrym kierunku. Zaś ten narrator nie jest tak do końca wszechwiedzący – on też jest taki postmodernistyczny (śmiech). Nie można go w jakiś prosty sposób zaszufladkować. Mój narrator wie wszystko o świecie, jest encyklopedią tego świata – udziela wyjaśnień, powiedzmy, historyczno-opisowych – natomiast nie wie wszystkiego o bohaterach. Rejestruje ich uczucia czy też emocje, ale w większości wypadków tylko te, które w jakiś sposób objawiają się na zewnątrz. Czasami zagląda im do głów – nie da się bowiem uniknąć przedstawiania życia wewnętrznego bohaterów, gdyż autor w takim wypadku naraża się na zarzut, że nie mają oni pogłębionej psychiki itd. Nie jestem natomiast zwolennikiem jakiejś głęboko psychologizującej fantasy. Wydaje mi się, że średnio wyrobiony czytelnik jest w stanie osądzić tych ludzi po ich czynach, nie musi zaś mieć na tacy podane, co owy bohater w danej chwili myślał – taką mniej więcej miałem koncepcję narracji.
 
Przez książkę przewija się cała plejada postaci. Wśród nich wyróżniłbym trzech głównych bohaterów – Isaakiosa, Iliasa i Michelle. Która z tych postaci jest najbliższa Pańskiemu sercu? Rozdziały dotyczące której z postaci pisało się Panu najłatwiej, tudzież najprzyjemniej, a z którymi musiał się Pan męczyć?

Moją faworytką stała się Michelle, ale to dopiero podczas pisania. Pierwotnie tym, który miał mieć najbardziej rozbudowany wątek i napędzać fabułę, był Isaakios. Do pewnego stopnia to właśnie z jego osobą związanych jest najwięcej wydarzeń politycznych, ponieważ ma największy wpływ na "losy świata". Ale moją ulubioną postacią jest Michelle.
 
Jak już wspomniałem, akcja w Pańskiej książce została przedstawiona także z perspektywy innych, bardziej drugoplanowych postaci. Czy wśród nich ma Pan jakiegoś ulubieńca lub ulubienicę? A może żałował Pan, iż nie może więcej miejsca poświęcić którejś z takich postaci?

Gdybym miał myśleć w takich kategoriach, to stałbym się gorszy od Martina, mnożąc postacie i wątki do jakiejś horrendalnej liczby. Ale jak najbardziej, są takie postacie – drugoplanowe, ale istotne. Po pierwsze, trzeba powiedzieć skąd wzięło się tak wielu bohaterów, bo niektórzy czytelnicy mogą odnieść wrażenie, że jest pewien natłok postaci. Ja zaś starałem się oddać pewną realność kreowanego świata. W prawdziwym życiu człowiek nie jest w stanie zrobić wiele w pojedynkę, nawet najpotężniejszy polityk musi być otoczony sztabem ludzi. Oni mogą być do pewnego stopnia anonimowi, ale gdzieś tam muszą się przewijać. W fantasy najczęściej irytuje mnie właśnie to, że świat kręci się tylko wokół bohaterów. Na ogół wszystko jest zamarłe, jakby skamieniałe, a ożywa w chwili, gdy oni się pojawiają. Jak tylko znikną, wszystko znów zamiera, czekając na moment, w którym może wrócą, aby po raz kolejny ożywić otoczenie. Ja zaś chciałem stworzyć wrażenie, że świat przedstawiony żyje własnym życiem, nawet jeśli bohaterów nie ma w pobliżu. Oni zaś muszą radzić sobie z sytuacjami, które mają miejsce przypadkowo, zupełnie bez ich wpływu.

Jeśli zaś chodzi o moich ulubieńców, to ciężko mi wyróżnić którąś z postaci drugoplanowych. Jest Wielki Inkwizytor – o nim lubię tam coś od czasu do czasu napisać (śmiech). To zależy też od tego, kogo zaliczmy do postaci drugoplanowych. Dla niektórych takim bohaterem może być Łamignat, którego jednak ja traktuję niemal na równi z Isaakiosem, ale gdyby uznać go za postać drugoplanową, to z całą pewnością wybrałbym jego. Coraz większe prawo uczestnictwa na pierwszym planie zyskuje sobie także Rosomak, ale nie powiedziałbym, że to jakiś mój ulubieniec (uśmiech).
 
Były takie rozdziały, które pisało się Panu trudniej, tudzież trafiał Pan na tak zwaną "ścianę"?

Tak, sytuacje, w których miałem jakieś zastoje lub musiałem sobie przemyśleć pewne sprawy zdarzały się wielokrotnie. Czasami, żeby się z nimi uporać, dawałem kawałki tekstu mojemu beta czytelnikowi, aby udzielił mi jakiejś rady oraz aby skonfrontować się z jakąś opinią z zewnątrz.
 
Jak to jest z magią, która wypełnia stworzone przez Pana uniwersum? Może Pan wyjaśnić skąd owa moc się w ogóle bierze i jak działa. Człowiek rodzi się z darem magicznym, czy raczej nabywa go poprzez jakieś rytuały lub studia starych ksiąg?

Generalnie jest to magia oparta na żywiołach: cztery podstawowe plus psyche, która w filozofii greckiej pojawia się też jako niezależny żywioł, innymi słowy – jest to magia umysłu, magia psychiczna. Natomiast jak przebiega proces magiczny czy też skąd postacie biorą tę moc, to sprawa drugorzędna. Ważniejsze jest, że dana postać potrafi ciskać w przeciwników ognistymi kulami, a nie w jaki sposób to robi. Staram się jednak pokazać, że nie jest to proces bezwysiłkowy a magowie też mają pewne ograniczenia. Taka postać nie wyjdzie sama przeciwko całemu oddziałowi, by go zniszczyć ognistymi kulami, wystrzelonymi jak z karabinu maszynowego. Chciałem pokazać, że mag może wykonywać takie sztuczki, ale to go wyczerpuje fizycznie. Po kilku czarach taki osobnik jest kompletnie wypompowany, a każdy kolejny grozi przedwczesnym zgonem. Magia jest więc przyrodzona, ale posługiwanie się nią i przekucie tej mocy na zaklęcia wymaga już studiów.
 
Czy stan rycerski, do którego należy chociażby Ilias, różni się w jakiś aspektach od rycerzy znanych nam z kart podręczników historii, czy też nie ma większych różnic między nimi?

Ilias pochodzi z Cesarstwa Arkadyjskiego, które jest wzorowane na Cesarstwie Bizantyjskim, więc nie jest on do końca rycerzem w rozumieniu zachodnioeuropejskim. Jest jakby bizantyjskim odpowiednikiem tego stanu społecznego, przy czym trzeba pamiętać o różnicach pomiędzy oboma kręgami kulturowymi. Jednak dla uproszczenia całości, aby czytelnik mógł sobie łatwiej wyobrazić z jaką postacią ma do czynienia, stosuję wobec niego takie określenie. Ilias to wolny człowiek, posiadający kawałek ziemi i mający prawo do noszenia broni – tak najprościej go scharakteryzować. Co najważniejsze, nie podpada on pod drabinkowy system lenny znany z Europy zachodniej – nad nim jest tylko cesarz i jemu jest winien wierność. Poza tym musi też okazywać lojalność wobec własnego rodu.
 
Czytając Kwiat paproci natknąłem się na wyraźne odwołania do pewnych dobrze znanych baśni, legend tudzież innych utworów literackich.

Oczywiście, nie ukrywam tego, że w mojej powieści znajdują się odniesienia do powszechnie funkcjonujących mitów, czy też wyobrażeń. Jednym z nich jest ukłon w stronę Boskiej komedii Dantego, innym natomiast postać Królowej Śniegu, którą pożyczyłem od Andersena. Zaś tytułowy Kwiat paproci to inspiracja zaczerpnięta z jednej z naszych rodzimych, ludowych legend – zresztą w tym wypadku nie można mówić o jednej konkretnej wersji, gdyż tych było kilka (uśmiech).
 
Jak to się stało, że Pańską książkę wydał Rebis, wydawnictwo, które raczej nie jest kojarzone z polską fantastyką? Próbował Pan swoich szans w innych wydawnictwach?

Oczywiście, kontaktowałem się ze wszystkimi polskimi wydawnictwami, które interesują się gatunkiem fantasy. Natomiast Rebis odpowiedział pozytywnie i podpisaliśmy umowę. Jako debiutant nie wybrzydzam, nie grymaszę, a Rebis jest jak najbardziej poważnym wydawnictwem, ogromnie zasłużonym, jeśli chodzi o wydawanie fantasy, może nie polskiego, ale zagranicznego.

Jeśli zaś chodzi o fakt podpisania umowy, poczytuję to jako wyróżniający czynnik dla mnie, a także okazane zaufanie – wszak czytali moją powieść przed podpisaniem umowy i musieli uznać, że warto w nią zainwestować. Rebis to marka o uznanej renomie, ponadto, jak na polskie warunki, jest to duże wydawnictwo – jak dla mnie same plusy. Możliwe, że w ten sposób chcą zgarnąć dla siebie część polskiego rynku i powalczyć z Fabryką Słów, która od dawna dominuje na tym polu.
 
Mógłby Pan zdradzić, jakie książki czyta Pan w wolnej chwili? Domyślam się, że lubi Pan fantasy, może wymieniłby Pan swoich ulubionych autorów lub cykle, które wywarły na Panu wrażenie?

Ostatnio czytałem Pieśń Lodu i Ognia Georga R.R. Martina, o czym zresztą słyszał już Pan na mojej prelekcji – problem w tym, że gość wydaje jedną książkę na pięć lat, co strasznie irytuje (śmiech). Z Polaków niedawno czytałem Piekarę i jego cykl inkwizytorski, z tym, że są to raczej opowiadania, a z jedyną powieścią, która ukazała się o Madderdinie, jeszcze nie miałem okazji się zapoznać. Wcześniej moim ulubionym autorem, ale to z półki science fiction, był Stanisław Lem – mój bożyszcze. Uwielbiam tego pisarza. Poza tym dużo czytam książek historycznych.
 
Co jest dla Pana najważniejsze podczas pisania? Skupia się Pan na jakimś aspekcie w szczególny sposób?

Różnie z tym bywa, to w sumie zależy od mojego nastroju. Raz mam potrzebę napisania czegoś szybkiego, jakiegoś pościgu lub walki, a innym razem spowalniam i pozwalam moim bohaterom na pewne mętne dywagacje lub rozmowy o polityce (śmiech).
 
Pisze Pan po kolei, jakby jednym ciągiem, czy w zależności od nastroju przeskakuje Pan do rozdziału, w którym, na przykład, rozgrywać się ma jakaś scena akcji?

Tak, czasami robię takie skoki. O ile staram się pisać po kolei, to jednak zdarza się, że nachodzą mnie pomysły na jakieś wątki poboczne lub jakaś konkretna scena tak głęboko we mnie siedzi i mam ją tak dokładnie wyobrażoną przed oczami, że gdybym mógł nimi ją wyświetlić, to miałbym gotowy filmik. W takich momentach staram się wykorzystać natchnienie i taką scenę spisać, zanim zapomnę, co też przyszło mi do głowy.
 
Mógłby Pan zdradzić jakieś szczegóły dotyczące Adamantowego miecza, kontynuacji Kwiatu paproci? Na kiedy planowana jest premiera? Na jakim etapie prac nad kontynuacjami znajduje się Pan obecnie?

Z informacji od wydawcy, ale jeszcze nie w pełni zobowiązujących, mogę zdradzić, że premiera drugiego tomu planowana jest na przyszły rok. Jeszcze nie wiem, kiedy dokładnie, ale będzie to raczej połowa roku, niż styczeń. Ale to wszystko zależy od wydawnictwa. Podejrzewam, że w tym wypadku jakiś wpływ mają wyniki sprzedaży pierwszej części – prawdopodobnie im lepiej sprzeda się Kwiat paproci, tym szybciej na rynku ukaże się Adamantowy miecz.

Jeśli zaś chodzi o tom trzeci, zatytułowany Słowo stworzenia, prace nad nim są ukończone mniej więcej w 70%. W tym wypadku będę się jednak jeszcze cofał i przerabiał pewne fragmenty – na razie przypomina on bardziej brudnopis, niż skończone dzieło. Koniec trylogii tudzież serii musi posiadać godne zakończenie. Chcę napisać je w taki sposób, aby stanowiło dla czytelników zaskoczenie i nie ziewali z nudów zbliżając się ku finałowi. Do jakiegoś stopnia nie da się uniknąć tego, że czytelnicy przewidzą niektóre wydarzenia, kluczowe konfrontacje itd. Ale chcę jeszcze dopracować zakończenie, aby po odłożeniu ostatniego tomu na półkę, coś zostało w pamięci czytelników.
 
Myśli Pan już o dalszej przyszłości? Snuje Pan jakieś literackie plany o następnym projekcie? Kolejne opowieści również będą się rozgrywały w Cesarstwie Arkadyjskim, czy też w zupełnie innym, nowym miejscu?


Na pewno odejdę od Kronik Arkadyjskich. Podejrzewam, że gdyby było zapotrzebowanie, to dałoby się ciągnąć cykl dalej, ale z drugiej strony nie chcę robić z tego telenoweli. To coś jak w przypadku trójpolówki – gleba nie może się wyjałowić (śmiech). Następne dzieło na pewno będzie krótsze – być może jakaś powieść, taka "jednostrzałówka". Czy będzie to powieść fantasy? Tego jeszcze nie wiem. Chodzą mi po głowie pewne pomysły, ale jeszcze nie zastanawiałem się głębiej nad tym, który z nich byłby wart realizacji. Poza tym nie wiadomo, czy będą chętni, żeby to wydać (śmiech).

W takim razie koniec Kronik Arkadyjskich równoznaczny byłby z rozstaniem z uniwersum, w których są one osadzone? Nie zamierza Pan już nigdy do niego wracać?

Nie, tego nie wykluczam. Ale wiem też, że czasami czytelników może coś takiego denerwować i myślą sobie: "O Jezu! Gość wydaje już dwunasty tom! Kiedy to się skończy?!". Na razie więc to będzie koniec, ale nie obiecuję, że ostateczny i definitywny. Wszyscy bohaterowie nie zginą, więc będę miał jakieś pole manewru (śmiech).
 
Czy ma Pan jakieś rady dla młodych pisarzy marzących o debiucie?

Nie mam takich rad, bo sam wciąż jestem początkującym pisarzem, toteż nie mnie pouczać innych. Choć może udzielę jednej – kto nie próbuje, ten nie wygrywa (śmiech).
 
Istnieje jakiś sposób, w który fan powieści może się z Panem skontaktować? Można gdzieś odnaleźć Pańskiego maila? A może istnieje już strona internetowa poświęcona Kronikom Arkadyjskim?

Najprostszym sposobem jest odnalezienie facebookowego fan page mojej powieści i wysłanie wiadomości. Jestem jednym z administratorów, więc każda wiadomość z pewnością do mnie dotrze. Strony internetowej jeszcze nie ma – osobiście się na tym nie znam, ale jeśli któryś z fanów zaoferowałby swoją pomoc, to jestem otwarty na propozycje.
 
Chciałby Pan w kilku słowach zwrócić się do czytelników?

Tym, którzy już przeczytali Kwiat paproci dziękuję za okazane zainteresowanie i mam nadzieję, że książka przypadła im do gustu. Pozostałych zachęcam do lektury. Myślę, że za cenę biletu do kina zyskają kilka godzin rozrywki na dobrym poziomie. Jak napisał w swojej recenzji Pana redakcyjny kolega, to solidna powieść fantasy.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Kwiat paproci - Dominik Sokołowski
Typowe fantasy
- recenzja
Kwiat paproci - Dominik Sokołowski
Solidność ponad wszystko
- recenzja

Komentarze


~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Raz: wywiadu pisanego NIE kończy się podziękowaniami.
Dwa: per Pan? Kogo wy do redakcji wzięliście...
26-10-2012 21:30
Asthariel
   
Ocena:
+3
O mój Boże, Clod okazał uprzejmość podczas rozmowy. Musimy go natychmiast wyrzucić z redakcji, takich rzeczy nie powinno się tolerować.
26-10-2012 21:40
malakh
   
Ocena:
+2
A te "raz-dwa" zasady to skąd?
26-10-2012 22:05
Clod
   
Ocena:
+2
Raz: A jeśli "wywiad pisany" to zapis rozmowy przezprowadzonej na żywo? ;)
Dwa: Pan Dominiki proponował przejście z formy grzecznościowej"per pan" na "ty", ale mi bardziej odpowiadała ta pierwsza - trudno zmienić nawyki głęboko zakorzenione przez wychowanie.
Trzy: przyłączam się do pytania malakha - wielce to intrygujące.
26-10-2012 22:49
earl
   
Ocena:
+2
Wg tyldy kultura, grzeczność i szacunek dla innych nie powinny być tolerowane w redakcji. Wywalić Cloda.
26-10-2012 22:57
~balbinka

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
tylda zagiął parol na tego Sokołowskiego, bo pod recenzją Cloda też się niemiło wypowiedział. Jakiś frustrat, o ile to ten sam tylda
26-10-2012 23:30
Scobin
   
Ocena:
0
@Anonim, @balbinka

[Uwaga moderatora]. Prosiłbym o powstrzymanie się od argumentów personalnych – jeśli krytykujemy, to piszmy o działaniach i efektach, nie o osobach.
27-10-2012 13:12

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.