Wywiad z Anną Kańtoch

Na gorąco po debiucie

Autor: Agnieszka Kawula


© Michał Dagajew
Krótko po ukazaniu się debiutanckiej powieści Anny Kańtoch Miasto w zieleni i błękicie poprosiłam o udzielenie odpowiedzi na parę pytań. Oto kilka słów autorki..

Agnieszka Kawula: Przede wszystkim gratuluję debiutu. Jak się czujesz widząc swoją książkę w księgarni?

Anna Kańtoch: Szczerze mówiąc, chyba najbardziej cieszyłam się w momencie, gdy wydawnictwo Fabryka Słów zgodziło się powieść wydać. Wtedy to rzeczywiście był szok, niesamowita radość... A potem? Cóż, stopniowo przyzwyczajałam się do faktu, że książka będzie w księgarniach, więc gdy w końcu ją zobaczyłam, przyjęłam ten fakt dość spokojnie. Owszem, cieszę się, ale nie ma już w tej radości zaskoczenia, żywiołowości reakcji.

Jak długo pracowałaś nad powieścią?

Dwa lata. Przez pierwszy rok tylko myślałam, planowałam i zbierałam materiały. Potem zaczynałam pisać, przerywałam i znów zabierałam się do pisania... Tak naprawdę większość książki powstała przez trzy miesiące, od czerwca do września 2003 roku. Potem pozostały mi już tylko poprawki.

Na Avatarae pisałaś recenzje między innymi kryminałów. Teraz pojawiła się Twoja powieść utrzymana w tej właśnie konwencji. "Miasto..." jest efektem Twoich zainteresowań właśnie kryminałami?

Owszem, lubię ten gatunek. Nie tylko zresztą klasyczne kryminały (takie jak pisała np. Agatha Christie), ale w ogóle powieści "z zagadką". Nic więc dziwnego, że sama postanowiłam taką powieść napisać.

Czytałaś literaturę fachową, zanim sama zaczęłaś pisać?

Czytałam sporo literatury fachowej poświęconej dziewiętnastowiecznym strojom itp. Większości tych informacji i tak nie wykorzystałam.

A skąd tytuł powieści? Jeden z recenzentów nie jest przekonany o trafności tegoż...

***
Cień, który zawisł nad Quinson, dla Melisandry miał kolor morza. Czasem miała wrażenie, że powietrze połyskuje seledynem, jakby spoglądała na miasto przez taflę czystej wody. Zieleń i błękit, kolory niebezpieczeństwa.


Str. 245-246. Proste, prawda? Jest zresztą więcej fragmentów, z których można odgadnąć znaczenie tytułu.

A co zieleń i błękit ma wspólnego z niebezpieczeństwem? Symbolika tych kolorów jest zupełnie inna.

No dobrze, korepetycji z treści powieści ciąg dalszy... Bohaterka Miasta..., Melisandra, utonęła w morzu, a ostatnim, co widziała przed śmiercią, była właśnie zielono-błękitna powierzchnia wody. Dla niej zieleń i błękit to właśnie kolory niebezpieczeństwa. A dziewczyna jest przy tym magiem, potrafi przeczuć zagrożenie. W takich momentach postrzega rzeczywistość właśnie w tych barwach. To naprawdę jest w książce – na życzenie służę odpowiednimi fragmentami.

Czy nie uważasz, że przesadziłaś z ilością opisów? Recenzenci uważają to za wadę, a nie zaletę Twojej prozy.

Tak naprawdę opisy wcale nie są długie, ani nie ma ich zbyt dużo. Takie wrażenie odnoszą czytelnicy, których nie wciągnęła fabuła i którzy wolą szybką akcję. Zgadzam się natomiast ze stwierdzeniem, że książka momentami jest zbyt spokojna. Choć trzeba wziąć pod uwagę i fakt, że ona z takim zamierzeniem była pisana. To miała być książka z pogranicza powieści obyczajowej, kryminału i fantastyki.

A może powieści wiktoriańskiej?

A kogo można zaliczyć do tego gatunku? Bo ja nie jestem pewna, czy kiedykolwiek czytałam powieść wiktoriańską. Czytałam tzw. powieści gotyckie albo dziewiętnastowieczne powieści obyczajowe. Ale to chyba nie jest to samo. Trudno więc przypuszczać, że starałam się stworzyć powieść z gatunku, którego nie znam.

W jaki sposób przebiegały prace nad książką?

Do połowy wiedziałam "mniej więcej" co się wydarzy. Od połowy miałam gotowy plan, według którego pisałam.

Nie chciałaś napisać powieści bez fantastyki? Na polskim rynku wydawniczym brakuje dobrych kryminałów, czy raczej thrillerów sensacyjnych, a fantastyka już i tak pęka w szwach...

Thrillerów czy powieści sensacyjnych jest na rynku mnóstwo i gatunek ten miewa się świetnie – choć prawda, że uprawiają go głównie zagraniczni, nie polscy autorzy. Natomiast kryminałów "klasycznych" á la wspomniana już Agatha Christie brak, bo nie ma sensu ich pisać. Klasyczny kryminał złoty wiek ma już za sobą, próba stworzenia czegoś takiego w dzisiejszych czasach przypominałaby reanimację trupa. Wyjściem dla wielbicieli kryminałów jest dziś połączenie zagadki z sensacją, powieścią historyczną czy obyczajową. Albo z fantastyką. Ja wybrałam tę ostatnią drogę. Dlaczego? Po prostu pomysł na taką książkę przyszedł mi do głowy.

Jesteś z wykształcenia arabistką. Czy zamierzasz wykorzystać zdobytą wiedzę w dalszej twórczości? W końcu najlepiej korzystać z posiadanych już umiejętności, a temat wydaje się być słabo zagospodarowany w polskiej fantastyce.

Jeśli kiedyś przyjdzie mi do głowy pomysł na wykorzystanie tego typu wątków w powieści to owszem, czemu nie. Rzeczywiście pod wieloma względami ułatwiłoby mi to pracę. Kłopot w tym, że jak dotąd miewam pomysły, do których arabistyka za nic nie pasuje. Sama nie wiem, czemu.

Krytyczne momenty w trakcie tworzenia? Akty desperacji? Euforii? Jak wyglądała Anna Kańtoch przy pracy.

W pisaniu – przynajmniej moim – nie ma desperacji ani euforii. To raczej codzienne zmaganie się z szeregiem drobnych problemów. Praca dla postronnego obserwatora nudna i męcząca. Momenty szczęścia przeżywam natomiast wtedy, gdy komuś spodoba się to, co piszę.

Nie chcesz powiedzieć, że traktujesz pisanie, jak dopust boży. Chyba czerpiesz z tego jakąś przyjemność...

A czy ja powiedziałam, że pisanie traktuję jak dopust boży? Powiedziałam, że dla postronnego obserwatora praca pisarza jest nudna i męcząca – ot, siedzi taki człowiek przy komputerze, klepie w klawiaturę, zmazuje, poprawia... Ale ja to lubię. Lubię nawet poprawiać własne teksty.

Dotychczas ukazały się trzy Twoje opowiadania o Domenicu Jordanie, opowiesz o nim coś więcej?

To zbiór opowiadań dziejących się w tym samym świecie, co Miasto w zieleni i błękicie, ale około sto lat wcześniej. Bohaterem jest Domenic Jordan. To naukowiec, interesujący się demonologią i rozwiązujący zagadki związane właśnie z wpływami ponadnaturalnych sił.

Najdziwniejsze miejsce, kiedy "napadł" Cię "geniusz" twórczy?

Na szczęście nigdy nic mnie nie napadło. A tak na poważnie, to wydaje mi się, że niektórzy ludzie mają trochę dziwne pojęcie o pisaniu. To naprawdę nie jest tak, że na autora spada z nieba Pomysł, przez duże P, autor wyciąga ołówek i na kartce/serwetce/koszuli sąsiada pod dyktando Muzy zapisuje Utwór Genialny. Być może coś takiego zdarza się Wielkim Pisarzom. Ale nie rzemieślnikom, szaraczkom takim, jak ja. Owszem część pomysłów przychodzi do głowy wtedy, gdy człowiek zajęty jest zupełnie czymś innym, ale pomysły te wymagają jeszcze dopracowania, nie jest to żaden błysk geniuszu.

Czytelnicy znają Cię również pod pseudonimem Anneke. Słusznie kojarzę to z imieniem wokalistki The Gathering?

Nawet nie mam pojęcia, co to takiego Gathering. Pseudonim pochodzi od imienia Anna i pierwszej litery nazwiska: Kańtoch. Anna K. po zmianie samogłosek brzmi podobnie do Anneke. Nie ma w tym żadnej tajemnicy.

Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów.