» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Anną Brzezińską. Część 2

Wywiad z Anną Brzezińską. Część 2


wersja do druku

Historie się nie kończą

Redakcja: Marcin 'malakh' Zwierzchowski

Wywiad z Anną Brzezińską. Część 2
Skoro jednak pojawił się ten Twardokęsek, to może warto go ugryźć. Czytając Sagę nie miałem chyba nigdy poczucia, by to była opowieść jakoś szczególnie poświęcona temu bohaterowi. Chyba od początku główna oś dramatu przeprowadzona jest pomiędzy Szarką a Koźlarzem. Po co zatem ten zbój, który na dodatek zawłaszczył tytuł?

Epopeja, także ta najbardziej klasyczna, oprócz Achillesów i Odyseuszy, ma również swoich Tersytesów. Wprowadzenie bohatera plebejskiego, bohatera spoza heroicznego etosu, którym rządzi się ogromna część epickiej literatury dawnych epok, ale i przecież wielka część fantastyki, zwłaszcza w odmianie baśniowej, ogromnie zwiększa możliwości fabularne. Przy czym nie chciałam pokazywać tej heroicznej tradycji w krzywym zwierciadle, po prostu odwracając wektory i zamiast bohatera tworząc łajdaka. Chciałam postawić bohatera mocno w gruncie rzeczy nikczemnego w obliczu czegoś, co go przerasta – nie tylko wielkiego zła, ukrytego na końcu świata, ale również wielkiej opowieści, legendy, która staje się na jego oczach, i która nie pozostawia go obojętnym.

Nie jest to jednak historia odkupienia i bardzo się starałam nie ulec w pewnym momencie pokusie i nie uczłowieczyć zbójcy, nie usankcjonować jego przemiany. Do tej przemiany jednak nie dochodzi, bo czasami zdarza się i tak, że czyny dokonywane przez człowieka nie są w stanie go odkupić, a jednocześnie wciąż pozostaje jakaś cząstka wykraczająca poza codzienną nikczemność. Jest coś niezwykłego w historii Gillesa de Rais, arystokraty, który służy wieśniaczce, już za życia przez jednych uważanej za świętą, przez innych za czarownicę, i zostaje marszałkiem Francji, a później ginie jako morderca dzieci, których krwią usiłuje przyzwać demona. Jest niezwykły moment wielkości i niezwykły moment upadku, ale czy natura tego człowieka się zmienia? Wydawało mi się to ciekawe.

Podstawowym problemem zbójcy nie jest, moim zdaniem, nadmiar łajdactwa, jest nim raczej pojawiający się od pewnego momentu zbytek samoświadomości. Dlatego momentem jego największej szlachetności jest właśnie ta chwila, kiedy postanawia odejść z baśni. W tym momencie historia się urywa i możemy także trwać w zawieszeniu, wierząc, że nie wróci, nie zatęskni do zaszczytów, nie zacznie się łapczywie oblizywać na wspomnienie kapłańskiego złota i tłustych kupców na trakcie. Możemy też myśleć inaczej: że za kilka lat czy miesięcy poryw wspaniałomyślności w nim zgaśnie i wróci do Żalników, zacznie się domagać swego, rozpęta jakieś powstanie przeciwko panom, będzie dalej łupić, póki ktoś nie skręci mu karku. Nie jest wcale powiedziane, że bohaterowie odchodzą godnie, przeszłość, podobnie jak współczesność, skąpi nam w tej kwestii złudzeń.

Kilkakrotnie pojawiły się w naszej rozmowie Żalniki. Kraina arcyciekawa, bo jakoś bardzo polska. Ze swoją szlachtą, dworkami, z niemal "maryjnym" kultem Bad Bidmone, z pewnym etosem wolnościowym. Czy tak Ci to wyszło, że kiedy różnicowałaś królestwa między sobą, to jedna z krain musiała być jakimś odbiciem polskiej tradycji, czy też chciałaś jakoś włączyć się w "dyskurs o polskości", który jest obecny nie tylko w fantastyce, ale w ogóle w naszej literaturze?

W swoim czasie Kinga Dunin napisała, że jednym z powodów popularności fantasy może być to, że jej mistrzowie nie mieszkają w niebie. Nie wchodząc w dyskusję o literaturze masowej ani wpływach anglosaskich, całkowicie nie zgadzam się z tym wzorcem. Literatura jest dialogiem, zresztą nie tylko z czytelnikiem, ale również ze wszystkimi istotnymi wcześniejszymi lekturami. I polskość jest tu dla mnie istotnym doświadczeniem, mimo że, nie ukrywajmy, tradycja powieściowa nie jest u nas równie olśniewająca, jak za wschodnią czy zachodnią miedzą. Mamy obecnie eksplozję historii, by nie rzec nowego patriotyzmu – nowego, bo polegającego na zabawie historią, także zabawą tematami, które do niedawna były tabu – w popkulturze. Konstruujemy na nowo swoją przeszłość i wydaje mi się godne namysłu, jakich sobie przodków tworzymy.

No właśnie: ci żalniccy Sarmaci są na przykład całkiem mili. Ja bym był z takich przodków całkiem zadowolony: rodzinni, gościnni, miłujący wolność, szanujący kobiety; choć z drugiej strony nieobce im jest pieniactwo i warcholstwo. W polskiej fantastyce ostatnich lat monopol na przedstawianie szlachty miał Jacek Komuda. Mam wrażenie, że nie starasz się z nim konkurować, ale jednocześnie pokazujesz obraz pełniejszy, bardziej złożony. Nie boisz się, że w tym wyścigu narodowych archetypów Twoja wizja może się wydać zbyt uładzona? Nawet nie tyle względem jakiejś prawdy historycznej, co raczej dość czarno-białych oczekiwań mitotwórczych popkultury.

Nie zastanawiałam się nad tym przesadnie. Nie mam rozwiniętego popkulturowego nerwu, nie tworzę też bohaterów, z którymi łatwo się utożsamiać. Piszę dużo o wojnie, ale jestem historykiem społecznym, nie militarystą i moje spojrzenie jest szczególne. Częściej przyjmuję spojrzenie, że tak to anachronicznie nazwę, ludności cywilnej, plebsu, kobiet, dzieci, ale też statecznych ojców rodzin, którzy ruszali się ze swojego folwarku z największą niechęcią. Sarmatyzm jest niezwykle żywotną formacją kulturową, jedyną oryginalną na naszych ziemiach. Jest też formacją złożoną, wykraczającą poza bijatyki, warcholstwo, pijaństwo, popisy hippiczne i batożenie chamów. A z szacunkiem dla kobiet toś mnie zdziwił mocno. Owszem, kobiety szanowano, co zresztą starałam się opisać w sarmackich Wilczych Jarach, ale pod warunkiem, że były to szlachcianki o nienagannej reputacji i cieszące się poparciem swojego rodu.

Zapewne na moją opinię wpłynęła postać Oczarzyny, matki podkomorzego: nie dość, że kobieta, to jeszcze staruszka, co za szablę chwyta…

W tamtych czasach kobieta z rzadka miewała osobisty honor, była raczej naczyniem – ta metafora jest bardzo częsta i wielopoziomowa – w którym hołubiono honor rodu. Jeśli kobieta okazała się niegodna, jak na przykład Kalina, która została zbójecką kochanką, nie bardzo mogła liczyć na pomoc, bo też zbity garnek rzadko da się zdrutować bez śladu. Wina spadała tutaj na kobietę. O rozmaitych posługaczkach, dziewkach folwarcznych czy młynarzównach, które stanowiły dla panów braci dobro wspólne, nie chce mi się rozpisywać. Pamiętam natomiast, jak pewien z recenzentów, zupełnie niezwiązany z fantastyką, zarzucał mi kiedyś, że epatuję brutalną erotyką, bo opisałam scenę, kiedy folwarczny pisarz bez powodu, niemal towarzysko, niewoli przy beczce z kiszonymi ogórkami posługaczkę. Scena nie ma związku z akcją, mówił, można ją było swobodnie pominąć, po co się lubować w opisach gwałtów. Mogę odpowiedzieć tylko tyle, że przeszłość wcale nie jest cokolwiek czy nawet o wiorstę dalej. Przeszłość jest bardzo odległą, obcą krainą, o tyle złudną, że wydaje się nam, że znamy w niej ścieżki i trakty, a one wiodą na manowce. Przeszłość to takie miejsce, w którym brat mówi o małoletniej siostrze, zniewolonej przez ich ojca, że nie jest mu już siostrą, tylko kurwą, bo urodziła bękarta.

Rzeczywiście, sytuacja Kaliny nie jest godna pozazdroszczenia. Świetne pokazujesz, jak byle nastrój mężczyzny – w tym wypadku Twardokęska – może w tamtej rzeczywistości diametralnie odmienić losy kobiety. Ale w Sadze pełno jest kobiet, które biorą stery w swoje ręce. Jest Szarka, jest Złociszka. Sądzisz, że w tak ponurym dla kobiet świecie mogłaby się wydarzyć taka Złociszka?

Ależ Złociszka wydarzyła się naprawdę, jest ohydnie kradziona ze źródeł. W istocie nie była córką lichwiarza, jej pierwowzór stanowi jedna z najsłynniejszych kobiet włoskiego renesansu, Caterina Sforza, nieślubna córka księcia Galeazza Sforzy, wychowana na grząskim, pełnym intryg mediolańskim dworze. Parała się alchemią, uwielbiała dworskie rozrywki, taniec, polowanie, miłostki. To właśnie ją oblegał Cezar Borgia, syn papieski, a kiedy wziął do niewoli jej dzieci i wzywał ją do poddania, Caterina wdrapała się na mury, zadarła spódnicę i wykrzyczała, że urodzi sobie następne. Ostatecznie musiała poddać miasto i podobno miała z Cezarem romans. Najwybitniejszym z jej dzieci był Giovanni dalle Bande Nere, którego nie wpisałam w historię Krain Wewnętrznego Morza, ale gdybym miała pisać ją dalej, to pewnie by się w niej pojawił.

To kolejny przykład, że przeszłość nie daje się mierzyć naszą miarą, pozostaje w niej miejsce na błyskotliwy gest. Ludzie tamtych czasów łatwiej ulegali zachwytowi i w ogóle mocnym emocjom, wiktoriańskie umiarkowanie nie było jeszcze w cenie. Jeśli kobieta była urodzona, piękna, budziła emocje i potrafiła świadomie grać stereotypami epoki, granice jej swobody poszerzały się.

I tak, gwarząc o polskości i kobietach, niespodziewanie wylądowaliśmy w renesansowej Italii. A stąd już niezwykle blisko do świata ze zbioru Wód głębokich jak nieboSaga i Wody to dla mnie przede wszystkim dwa sposoby pokazywania świata przez opowieść. Pierwszy z nich to szerokoekranowa epika, rozpisana na wielu bohaterów, pokazana mozaikowo i precyzyjnie, można śledzić losy bohaterów dzień po dniu. Z kolei świat magów budowany był zupełnie inaczej: na przestrzeni nawet jednego opowiadania przemijały nie tylko całe lata, ale nawet pokolenia i epoki. To dwie zupełnie różne perspektywy narracyjne. Który z tych sposobów kreacji literackiej jest Ci bliższy?

Istnieje niewątpliwie płaszczyzna wspólna, którą stanowi przeświadczenie o niemożliwości otworzenia rzeczywistości takiej, "jaka jest ona naprawdę". W tym względzie XIX-wieczne postulaty powieści realistycznej są moim zdaniem niemożliwe, zresztą i o przeszłości myślimy teraz w zupełnie innych kategoriach, odległych od von Ranke'owskiego wie es eigentlich gewesen ist. Dlatego nieustająco splatają się w tych opowieściach różne punkty widzenia – chcę uniknąć brzydkiego słowa "dyskursy" – rozpisane wszakże w różnej perspektywie czasowej, czy to niemal zupełnie współczesne (acz w Sadze pewne wydarzenia są również reinterpretowane przez ich uczestników), czy rozpięte na kolejnych pokoleniach. Jednakże obsesje ciężko wykorzenić, a jedną z nich jest dla mnie niewątpliwie relacja opowieść vs rzeczywistość.

Jeśli zaś chodzi o rozwiązania formalne, nie wydaje mi się, żeby któreś z nich było łatwiejsze albo specjalnie mi bliższe, raczej dopasowywałam je do innych celów. Najcięższą pracę wykonuję, zanim usiądę do pisania, bo zwykle najpierw wymyślam świat, jego historię oraz prawa organizujące tę rzeczywistość. W kreacjach, powiedzmy, wąskopasmowych mniejsza część tego wszystkiego wchodzi do tekstu, bo wciśnięcie do niego na siłę wszystkich szczegółów i didaskaliów wydaje mi się błędem i ogranicza czytelnika. Wymyślony świat jest jednak niewątpliwie bogatszy niż jego skrawek pokazany w opowiadaniu. W panoramicznej epice przekrój przez świat wymyślony jest szerszy.

Technicznie Saga była dla mnie o tyle trudniejsza, że na Zbójeckim gościńcu dopiero uczyłam się pisać, a jednoczesne prowadzenie wielu postaci wymaga precyzji.

Aniu, dziękuję Ci za rozmowę; choć mam wrażenie, że ona – podobnie jak opowieści – nigdy się nie kończy.

Z Anna Brzezińską rozmawiał Wit Szostak



Część pierwsza
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Wywiad z Anną Brzezińską. Część 1
Historie się nie kończą
Pod dobrą gwiazdą. Opowiadania - antologia
Ponad gatunkowymi podziałami
- recenzja
Letni deszcz. Sztylet
Rozdział pierwszy
Dumanowski
Rozbiorowa Polska alternatywna
- recenzja

Komentarze


~Hebius

Użytkownik niezarejestrowany
    Errata
Ocena:
0
Oczarzyna to teściowa podkomorzego (patrz - Letni deszcz. Sztylet, str. 436).
Chyba, że autorka w poprzednich tomach napisała coś innego, wtedy liczyłaby się pierwsza wersja, a w/w fragment trzeba by przeredagować.
18-01-2010 16:10

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.