» Artykuły » Wywiady » Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem

Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem


wersja do druku

Jestem raczej pesymistą

Redakcja: lemon

Wywiad z Andrzejem Pilipiukiem
Michał Małysa: Wywiad chciałbym rozpocząć pytaniem nie o książki, a o trochę bardziej prywatną stronę życia. Mianowicie, jak wygląda standardowy dzień jednego z najpłodniejszych polskich pisarzy fantastycznych?

Andrzej Pilipiuk: Zacznijmy od obalenia tych mitów z płodnością. W ciągu dziesięciu lat współpracy z Fabryką wydałem 22 książki. Z tym że przynajmniej dwadzieścia procent zawartego w nich tekstu powstało wcześniej. Patrząc od strony objętości, spokojnie gonią mnie Jacek Komuda, Rafał Kosik, Jakub Ćwiek i paru innych twórców – ja po prostu piszę ksiązki trochę krótsze, a za to więcej. Jacek Dukaj bije mnie objętością o parę długości, tylko wydaje swoje "cegły" co parę lat i trudno to dostrzec.

Standardowy dzień? Budzę się jak mi w telefonie budzik zawyje, zwlekam się z łóżka, budzę córkę i odwożę do przedszkola. Jak wrócę, robię kawę lub herbatę (a czasem jedno i drugie), siadam na fotelu po Dziadku*, na kolana kładę deskę, na deskę laptopa, i próbuję coś napisać. Albo szlifuję to, co już napisałem. Potem jadę po córkę, wieczorem czasem jeszcze siądę do kompa. W wolnych chwilach wyskoczę z żonką na zakupy albo męczę się z nawałem korespondencji. Nie robię nic ciekawego dla dziennikarzy. Nie piję, nie bzykam czytelniczek, nie oddaję się narkomanii, nie terroryzuję sąsiadów. Ubieram się i odżywiam też mało ekstrawagancko. O, momencik – suszone buraczki jem na sucho. Inni, zdaje się, robią z nich zupę.

MM: Twoja książka zostaje wydana. Siadasz w fotelu i czytasz ją? Denerwujesz się, gdy zauważysz literówkę, której nie znalazła korekta?

AP: Czasem sobie "podczytam", zwłaszcza jak piszę ciąg dalszy i muszę sobie to i owo przypomnieć. Jestem dysortografikiem. Podchodzę do literówek zupełnie obojętnie. Gorsze są błędy merytoryczne lub moje przeoczenia.

MM: A co chciałbyś powiedzieć ludziom, którzy na widok literówki dostają palpitacji i uważają, że przeróżne dysfunkcje nie zwalniają z obowiązku korzystania ze słownika (abstrahując oczywiście od treści książek, za których poprawność ortograficzną autor średnio odpowiada)?

AP: A niech się ugryzą. Po prostu. Mają palpitacje, to wio do kardiologa (albo psychiatry skoro to na podłożu nerwicowym), a do czasu ozdrowienia niech przestaną czytać skoro im szkodzi. Jak się jest chorym, trzeba się leczyć, a nie marudzić. Mam dysfunkcje i korzystam ze słownika. W moich książkach nie ma błędów ortograficznych. Czuwa nad tym poza mną sztab ludzi. Poziom korekty i redakcji, także merytorycznej, książek Fabryki Słów jest wzorcowy. Nie wiem, kto puszcza jakieś durne ploty. Ciągle słyszy się o literówkach, a nikt jakoś nie jest w stanie rzucić konkretnym przykładem.

MM: Często określasz siebie jako Wielkiego Grafomana. Nie chciałeś nigdy napisać czegoś innego niż to, co wydawałeś dotychczas, czegoś ambitniejszego?

AP: Wydaje mi się, że osiągnięty poziom w pełni zaspokaja moje ambicje. Co niby ambitniejszego mam napisać? Może wzorem Jacka Dukaja książkę, której nikt nie zrozumie? Już napisałem – Norweski dziennik się nazywa. Coś innego? Po co? Moi czytelnicy chcą fantastyki. Pracą naukową niech się zajmują mądrzejsi ode mnie.

MM: Zawód: pisarz – takie było Twoje marzenie od zawsze, prace nad Norweskim dziennikiem zacząłeś, będąc nastolatkiem. Teraz, kiedy możesz utrzymywać się z pisania, nadal sprawia Ci to przyjemność? Nie myślisz czasami o rzuceniu pióra w kąt?

AP: Nie zawsze nasz zawód odpowiada wyobrażeniom. W moim przypadku w wieku 11 lat założyłem pewien plan, po czym konsekwentnie go realizowałem. Khm... konsekwentnie? Trochę na ślepo się poruszałem, ale przyjmijmy, że pokrętnymi drogami doszedłem jednak tam, gdzie chciałem. Jestem pisarzem, utrzymuję z pisania siebie oraz rodzinę i nawet kredyt jakoś tam spłacam. Nie mam willi ani jachtu, za to mieszkam niedaleko centrum, mam cztery tysiące książek na półkach i kupiłem sobie szabelkę. Przyjemność? Nie zakładałem przyjemności czerpanej z samego pisania, wiec się nie rozczarowałem. Lubię wymyślać, lubię, gdy jest gotowe. Zazwyczaj wymyślam trochę więcej niż jest potem gotowe.

MM: Skończyłeś archeologię, typowo humanistyczne studia. To dość oczywiste, że ich kierunek miał wpływ na Twoją twórczość.

AP: To trochę inaczej. Zawsze interesowałem się archeologią, dlatego wybrałem ten kierunek studiów. W ich trakcie nie tylko pogłębiłem zainteresowania i poznałem nowe ciekawe kierunki natarcia, ale także poznałem metody ułatwiające poszukiwania tekstów źródłowych i informacji przydatnych podczas pisania. Teoretycznie miało mi to pomóc w pisaniu prac naukowych, ale jakoś tak się złożyło, że wykorzystuję je głównie w beletrystyce. Wpływ miało ogólnie zainteresowanie historią i realiami życia w dawnych epokach. Bez studiów archeologicznych pisałbym podobnie – tylko pewnie gorzej.

MM: Nie uciekasz jednak od innych tematów – choćby w cyklu Kuzynki sporo było nawiązań do chemii. Zwykły research i to, co pamiętasz ze szkoły, czy może konsultowałeś się z profesjonalistami?

AP: Trochę interesowałem się alchemią i jej historią. Te pozaszkolne obrzeża chemii też nie są mi obce. Oczywiście wszystko, co się dało, było sprawdzane w literaturze naukowej i konsultowane z grupką czytelników, którzy zajmują się tym zawodowo i w razie czego gotowi są udzielić mi pomocy lub wskazówek. W szkole nas takich rzeczy nie uczyli.

Michał Smętek: Do tekstów przemycasz swoje, często kontrowersyjne, poglądy na temat społeczeństwa, gospodarki czy edukacji. Dlaczego tak chętnie obnażasz się ze swoich poglądów na łamach tekstów? Sądzisz, że są przez to atrakcyjniejsze literacko, wietrzysz "tanią sensację" czy może wierzysz w jakąś misję?

AP: Dla kogo kontrowersyjne, dla tego kontrowersyjne. Bohaterowie myślą podobnie jak ja. Zakładam, że moi czytelnicy te poglądy podzielają albo tolerują. Gdyby im to przeszkadzało, czytaliby co innego.

MM: Nie było nigdy z powyższych powodów problemów z redaktorami?

AP: Życie niesie pewne problemy natury ortograficzno-ideologicznej. Raz się jedna pani redaktor uparła, by słowo Bóg zapisywać małą literą. Zrobiłem awanturę i pomogło. Drażni mnie, że korekta słowo niemiec* uparcie poprawia mi, by było wielką literą, ale podobno tak wymaga słownik. Słownik słownikiem, ale skoro wywołali wojnę...

MM: W jednym z felietonów opublikowanych na Portalu Literackim napisałeś, że pokładasz sporo nadziei w młodzieży z terenów wiejskich. W trzecim tomie cyklu Kuzynki wychwalasz życie bliżej natury, nie wspominając już o całej otoczce niezwykle popularnego Jakuba Wędrowycza. Sam urodziłeś i wychowywałeś się w mieście.

AP: Po prostu ludzie, którzy myślą, a żyją na wsi – będą bardziej zdeterminowani na odniesienie sukcesów. Wieś niestety ogłupia, ale miasto rozleniwia.

MS: W Twoich książkach widoczna jest czarno-biała wizja świata. Czy jest to spowodowane rozrywkowym charakterem tekstów, czy sam tak postrzegasz rzeczywistość?

AP: Jestem raczej pesymistą. Wokół siebie widzę masę świństwa, draństwa i zbydlęcenia. Dlatego sam staram się być w porządku wobec wszystkich i tacy też są moi bohaterowie. Lech Jęczmyk w swojej książce Trzy końce historii czyli Nowe Średniowiecze zauważył, że dawniej film i literatura pokazywały życie elit i prości ludzie do takich zachowań i zwyczajów aspirowali. Potem nastąpiło pęknięcie i sztuki zaczęły na piedestał stawiać rozmaite szumowiny. Jako konserwatysta uważam, że należy wyraźnie rozgraniczać czerń i biel, pokazywać granice między dobrem i złem, unikać relatywizowania win, unikać modnych szarości. Książki przegrywają z telewizją, lepsze wypierane są przez gorsze. Ale ja jednak próbuję. Piszę o bohaterach, o jakich chciałbym przeczytać oraz takich, których chciałbym spotkać. Moje książki pokazują też, że miejsce nierogacizny jest w chlewie.

MM: Z jednej strony narzekasz, że sztuka odeszła od pokazywania elit, a z drugiej – sam opisujesz społeczność degeneratów na czele z imć Wędrowyczem. Trochę daleko mu do archetypu kalos kagathos, człowieka pięknego i dobrego.

AP: Jakub to satyra. Odnoszę wrażenie, że każdy średnio rozgarnięty czytelnik to dostrzega. Po prostu pewne treści trzeba wyrazić w ten, a nie inny sposób. To celowo przerysowany obraz rzeczywistości. Jednocześnie Wędrowycz, przy całej konwencji opartej na głębokiej negacji lub ignorowania rzeczywistości przez bohatera, też zachowuje pewien wewnętrzny spójny kodeks moralny. W wypaczonej rzeczywistości jego wady mogą okazać się zaletami. Reszta bohaterów walczy ze swoimi słabościami, przeciwnościami losu, wrogiem. Czasem przegrywają, czasem się w coś wplączą, czasem ulegną pokusie, albo pozwolą, by emocje wzięły górę. Ale większości z nich spokojnie podałbym rękę.

MS: Rozumiem, że w Twoich utworach króluje taka, a nie inna wizja świata, z czysto estetycznego punktu widzenia? Czy może jednak liczysz na to, że Twoje książki chociaż w minimalnym stopniu zmieniają rzeczywistość na lepsze – lub chociaż takie są w zamierzeniu. Bo niestety nie odpowiedziałeś na jedno z moich poprzednich pytań.

AP: Dużo to one niestety nie zmienią, ale może pokażą komuś alternatywę. Jestem estetą. Lubię drewniane chałupki i niektóre meble z Ikei też mi się podobają. Podoba mi się jak ludzie ładnie się ubiorą, są czyści, grzeczni, a ich obecność nie stanowi obrazy dla nosa.

MS: Przyczepię się też do uwagi, że piszesz o bohaterach czy – to już samodzielnie dopowiem – antybohaterach, jednym słowem: o ludziach. Moim zdaniem raczej operujesz schematami (urzędnik unijny – zły; nauczyciel – zdegenerowany, o ile nie jest spoza systemu; monarchista rosyjski – dobry), z łatwością dzieląc ludzi. Tymczasem, mimo że szczerze nienawidzisz socjalistów, co dzień odprowadzasz córkę do przedszkola (typowo socjalistycznego elementu społeczeństwa), chociaż jako przedstawiciel wolnego zawodu bez problemu mógłbyś zajmować się nią w domu. I chwali Ci się to. Czy nie jest to potwierdzeniem tezy, iż każdy ma coś do powiedzenia i nikt nie ma monopolu na prawdę? Z Twoich książek to nie wynika, więc ciekaw jestem, czym jest to spowodowane.

AP: Zarzuty – dęte! Niemal każdy urzędnik jest zły ad definitione. To chyba oczywiste? Sam fakt pracy w urzędzie powinien stygmatyzować towarzysko. Dziewięćdziesiąt procent urzędników zajmuje się wyłącznie rozwiązywaniem wydumanych problemów, które sami generują. Płacimy sześciuset tysiącom ludzi za przeszkadzanie innym w pracy i kosztowne wytwarzanie metrów sześciennych całkowicie zbędnej makulatury. Szkoła też jest zła. Skąd to wiemy? Bo jest obowiązkowa. Gdyby była dobra i pożyteczna, obowiązek szkolny byłby zbędny. Każdy by chętnie chodził, a jakby nie chciał, to myślący rodzice by go tam za kudły zawlekli. Przymus z reguły oznacza szwindel. Z nauczycielami degeneratami miałem w życiu styczność o wiele za często. Stąd, doceniając pożytki płynące z instytucji przedszkola, jestem zażartym i całkowitym przeciwnikiem obowiązku przedszkolnego, którego pomysł co jakiś czas wraca czkawką.

Rosyjscy monarchiści występujący w Norweskim dzienniku to potwornie cyniczna banda kombinatorów. Trochę się maskują, ale bohater, choć los skazuje go na współpracę, rozgryza ich grę już w drugim tomie – stąd zresztą tytuł Obce ścieżki. Ja osobiście klasyfikuję sobie ludzi oddzielając od razu pewną kategorię typków, z którymi nie przewiduję żadnych kontaktów. Jeśli z jakiegoś powodu im podobni pojawiają się w mojej prozie, to stanowią element tła lub drobny cierń, który wbija się bohaterom w stopę. W naszym świecie też funkcjonują kapusie, ścierwa, pasożyty, dresiarze, etc.

Przedszkola w dzisiejszej formie były znane pod koniec XVIII wieku - zanim komukolwiek zamarzył się socjalizm (wcześniej funkcjonowały ochronki). Pierwsze na ziemiach polskich tworzyli filantropi i kapitaliści w latach 30. XIX wieku! Zresztą prowadzam do przedszkola prywatnego, bo przypomnę, że państwo mimo szumnych deklaracji nawet za najczerwieńszej komuny nie było w stanie zapewnić miejsc wszystkim chętnym w swoich placówkach. I całe szczęście – dzięki temu dziś można wyszukać placówkę o niebo lepszą niż te, do których uczęszczałem przez trzydziestu laty. Gdybym sądził, że przedszkole dziecku szkodzi, to by nie chodziło. Musiałbym się nagimnastykować, ale jakoś by się zapewniło córce opiekę. Oczywiście są ludzie, dla których zajmowanie się dzieckiem to posadzenie go przed TV na osiem godzin, ale mi z nimi nie po drodze.

Co do tego, że bez problemu można się zająć – to jak słyszę takie teksty mam ochotę odwinąć się i dać w japę raz a dobrze. W domu PRACUJĘ. Wolny zawód wbrew temu co sądzi ogół JEST PRACĄ. Co to jest praca? Ano taka czynność, na której trzeba się skupić, by ją wykonać. To nie są wieczne wakacje. Pisanie książek wymaga kilku-, kilkunastogodzinnego skupienia. To nie tylko klepanie w klawisze. To także – a może nawet przede wszystkim – praca koncepcyjna, rysowanie schematów na kartkach, sprawdzanie detali w książkach, lektura artykułów i prac naukowych. Muszę sobie ten czas zapewnić i wygospodarować. Znam dziewczynę, która, by zdobyć czas na pisanie, wstaje o piątej rano.

Każdy ma coś do powiedzenia, problem w tym, że nie wszystkich warto słuchać, bo niestety istnieje odsetek ludzi nawet poczciwych, ale pieprzących głupoty. Ogranicza nas dostęp do informacji, stąd też nie posiadamy prawdy, a jedynie jej przybliżenia. Im głębiej grzebiemy, tym pełniejszy obraz zdobywamy, ale nie każdemu chce się grzebać. Większość zadowala się półprawdami, ćwierćprawdami lub kłamstwami. Niestety liczba nieświadomych kłamców, kłamców i patologicznych kłamców w naszym społeczeństwie jest przerażająca. Co gorsza, społeczeństwo mamy strasznie mało odporne na manipulacje. Efekt niewiedzy połączonej z cyniczną propagandą widać wokoło – nawet Ty byłeś przekonany, że przedszkola to rozwiązanie socjalistyczne.

Co do systemu – dobre lub pozornie dobre rozwiązania pojawiają się w różnych dziwnych miejscach. Na przykład sowieci i naziści wprowadzili wczasy pracownicze. Biedni (ale koniecznie prawomyślni!) robole mogli dzięki temu zawieźć swoje anemiczne żony i skrofuliczne dzieci nad morze czy w góry. Z pozoru pomysł cool, choć autorzy trochę nie tego. Możemy sobie powiedzieć: pal diabli niemców*, nie ma co wybielać, ale przyznajemy: sowieci wymyślili coś dobrego i pożytecznego. A potem rzut oka do statystyki i okazuje się, że w krajach wolnego świata więcej ludzi miało własne dacze, niż sowieci stworzyli miejsc w ośrodkach wczasowych, a więcej Anglików i Szwedów pływało latem własnymi żaglówkami, niż było miejsc w kajutach nazistowskiego Steubena! Możemy powiedzieć, że Gierek wprawdzie zadłużył Polskę, ale ile bloków mieszkalnych za tę kasę zbudował! A potem się okazuje, że przedwojenne "zasoby substancji mieszkaniowej" nadal biją gierkowskie dokonania o kilka długości, a gdy u nas powstawały blokowiska, w RFN budowano rocznie więcej domków jednorodzinnych. I tak jest na każdym kroku.

MS: Jak przedstawiają się Twoje przyszłe plany wydawnicze?

AP: W tej chwili pracuję nad zakończeniem cyklu Oko Jelenia. Mam gotowy spory kawałek kolejnego zbioru opowiadań "bezjakubowych". W planach jest siódmy tom przygód Wędrowycza i drugi tom opowieści o warszawskich wampirach. Przez najbliższy rok będę pisał w wariackim tempie.

MS: Dlaczego zarzuciłeś pisanie kontynuacji serii Pan Samochodzik i ...?

AP: To była bardzo dobra fucha. Przez kilka lat, dzięki pisaniu tej kontynuacji, mogłem przeżyć, miałem za co dokończyć studia, pojechałem z Ojcem* do Norwegii. Miałem dochody, mogłem w wolnych chwilach pracować nad swoimi tekstami. Jednak zdecydowanie wolę tworzyć własne fabuły, wysyłać na "questy" własnych bohaterów. Poza tym napisałem 19 tomów kontynuacji. Jak na jednego człowieka to dużo.

MS: Wspominałeś przy jakiejś okazji, że zamierzasz stworzyć polską odmianę steampunku. Czy mógłbyś przybliżyć zamysł i zdradzić, czy powstaje już jakaś książka w tej konwencji?

AP: To na razie plany. Przeczytałem już sporo literatury historycznej, ale ciągle jeszcze długa półka przede mną. Parę lat minie, nim będę gotów.



*Zachowano oryginalną pisownię autora wypowiedzi
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Upiór w ruderze
O duchach nieco zabawniej
- recenzja
Wilcze leże
O przewadze zwykłego nad niezwykłym
- recenzja
Operacja Dzień Wskrzeszenia
W pogoni za przodkiem prezydenta
- recenzja
Na nocnej zmianie
Fantastyka fandomowa
- recenzja
Trucizna
Wysokooktanowa Trucizna Jakuba W.
- recenzja
Szewc z Lichtenrade - Andrzej Pilipiuk
Historyczne historyjki
- recenzja

Komentarze


beacon
   
Ocena:
+1
Ale z tym, że nikt Dukaja nie rozumie, to się Pan Pilipiuk zapędził, zaufajmy w inteligencję czytelnika.

A reszta wywiadu spoko.
13-03-2011 18:01
ori
   
Ocena:
0
Ogólnie ciekawy wywiad. Jedno tylko pytanie do Michała Smęteka.
"Tymczasem, mimo że szczerze nienawidzisz socjalistów, co dzień odprowadzasz córkę do przedszkola (typowo socjalistycznego elementu społeczeństwa), chociaż jako przedstawiciel wolnego zawodu bez problemu mógłbyś zajmować się nią w domu."
Czy to pytanie miało sprowokować rozmówcę czy naprawdę tak uważasz? Bo jeżeli jest wyrażeniem własnego zdania to jest największą głupotą jaką czytałem:).
13-03-2011 18:46
earl
   
Ocena:
0
A mnie zastanawia jedno - dlaczego wśród rozmówców mamy 2 Michałów a jako autor występuje tylko jeden?
13-03-2011 18:54
M.S.
    Trochę prowokacja, przyznam ;).
Ocena:
0
Niemniej obecnie przedszkola i żłobki rzeczywiście kojarzone są raczej z lewą stroną sceny politycznej. Prawicowi działacze chętnie uderzają w projekty mające cel zwiększenia ich znaczenia, ponieważ widzą w nich zamach na "podstawową komórkę społeczną", jaką jest rodzina.

Do dziejów opieki nad dziećmi nie zamierzam się odnosić, bo nie o to tu chodzi.
13-03-2011 19:00
Nadiv
   
Ocena:
+1
No, odnośnie Jacka Dukaja i jemu podobnych, Pan Andrzej nieco przesadził. Fantastka to nie tylko masówka i istnieją ludzie, którzy wolą w jej ramach czytać bardziej ambitne rzeczy.
13-03-2011 19:23
ori
   
Ocena:
0
M.S. chodziło mi raczej o część z wolnym zawodem i czasem na opiekę nad dzieckiem. Bo to trochę jakby stwierdzić że pisanie to żadne tam zajęcie i można to zrobić w pięciominutowej przerwie między robieniem kaszki, a zabawą w koło młyńskie:).
Jeżeli miała to być prowokacja to udana, bo Pilipiuk dosyć fajnie wybrnął.
13-03-2011 19:33
M.S.
   
Ocena:
0
A, o to Ci chodziło.

Nie znam się na wychowywaniu dzieci, ale nie wydaje mi się, żeby były one na tyle absorbujące, żeby trzeba było się nimi zajmować 24/h.

Rozumowałem, że jako przedstawiciel wolnego zawodu mógłby sobie tak zorganizować czas, żeby starczyło i na dziecko, i na pisanie, co jest niemożliwe w przypadku "normalnej" pracy na etat. I o to mi chodziło. Jestem pewien, że jakby ktoś się uparł, mógłby połączyć oba zajęcia.

Ale najwyraźniej nie było takiej konieczności.
13-03-2011 19:48
~Bimber

Użytkownik niezarejestrowany
    Wędrowycz
Ocena:
0
13-03-2011 20:39
~Bimber

Użytkownik niezarejestrowany
    Taki jak wyżej.
Ocena:
+1
Siódmy Wędrowycz!
Nie spodziewałem się tego!
13-03-2011 20:40
SkeezaPhrenyak
   
Ocena:
+1
@ M.S.
"Nie znam się na wychowywaniu dzieci, ale nie wydaje mi się, żeby były one na tyle absorbujące, żeby trzeba było się nimi zajmować 24/h.

Rozumowałem, że jako przedstawiciel wolnego zawodu mógłby sobie tak zorganizować czas, żeby starczyło i na dziecko, i na pisanie"

Powiem tak - BŁAHŁAHŁAHŁAHŁA!!!! :))))
13-03-2011 20:52
Repek
   
Ocena:
0
Nie jestem fanem twórczości AP, ale wywiad bardzo ciekawy - także za sprawą rozmówcy. :) Czytało się bardzo przyjemnie.

MS - z tymi dziećmi to pojechałeś. :) Ale przynajmniej była prowokacja do mocnej odpowiedzi autora. :D

Pozdro
13-03-2011 22:02
~bzyk

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+6
"Nie znam się na wychowywaniu dzieci, ale nie wydaje mi się, żeby były one na tyle absorbujące, żeby trzeba było się nimi zajmować 24/h. "


Masz rację.
Nie znasz się na wychowywaniu dzieci.
14-03-2011 08:47
Vermin
   
Ocena:
0
Wywiad zajebisty, a pana Pilipiuka popieram w jego kwestiach :)
14-03-2011 17:12
27383
   
Ocena:
0
Ja za to zdecydowanie bardziej mniej :)
14-03-2011 18:35
~Nimsarn

Użytkownik niezarejestrowany
    A ja...
Ocena:
0
... przez ten wywiad zacząłem go lubić. Szczególnie ujął mnie fragment o dysfunkcji ortograficznej. Sam mam ponad trzy kreski na karku i nadal wrze, gdy spotykam ludzi uważających że każdy musi umieć tak samo. Ciekawi mnie czy kadłubkowi też by nakazali drapać się po głowie...
Panie Andrzeju wielkie piwo za upór i za to że ci się udało!!!
14-03-2011 21:19
Qball
   
Ocena:
0
Jeśli chodzi o Dukaja to poleciał po bandzie i wypadł z toru. Jesli chodzi o wychowywanie dzieci to wcale ne jest to takie absorbujące, co zresztą widać po knajpach i imprezowaniach obleganych zazwyczaj przez tabuny rodziców kilkuletnich dzieci.
Jesli chodzi o wywiad - słabo.
14-03-2011 23:25
~Andrzej Pilipiuk

Użytkownik niezarejestrowany
    drodzy i zacni...
Ocena:
+3
DOROBITA SIĘ WŁASNYCH DZECIAKÓW TO POGADAMY O TYM ILE TO CZASU ZAJMUJE!
15-03-2011 09:58
~Nimsarn

Użytkownik niezarejestrowany
    Hahaha...
Ocena:
0
Święte słowa!!!
15-03-2011 21:35
SkeezaPhrenyak
   
Ocena:
0
Bezdzietny na etacie - wraca sobie po pracy do domu i może pisać ile wlezie; nikt nie ma prawa mu przeszkodzić.
Człowiek dzieciaty - w pracy jest 24h/dobę, bo dziecku nie może powiedzieć: "odwal się, mały, na jakieś dziesięć godzin, bo tatuś jest zajęty..."

@Qball
Rozumiem, że te tabuny rodziców to chleją po knajpach dzień w dzień? Z moich doświadczeń wynika, że normalny rodzic wybiera się do knajpy najwyżej raz w miesiącu, albo i jeszcze rzadziej. Spróbuj uprawiać wolny zawód siadając do niego raz w miesiącu.
I jeszcze jedno - rodzice chadzają do knajp, żeby wyluzować się trochę po dniu/tygodniu/miesiącu zajmowania się dziećmi, a więc dla relaksu. Uważasz, że zamiast pójść do knajpy, mogliby po prostu siąść sobie wieczorkiem i machnąć książeczkę albo dwie?
"Ot, tak dla relaksu napiszę sobie sagę fantasy, wyluzuje mnie to lepiej niż piwko z przyjaciółmi" ;)

Wyłożę to dla jasności - nic, absolutnie nic, nie jest tak absorbujące jak wychowywanie dzieci. Jest to praca na trzy etaty. W dodatku generuje taką ilość różnych trosk i zmartwień, że całkiem skutecznie wysysa siły twórcze z człowieka.
Serio, jak wyobrażacie sobie taki scenariusz - zawodowy pisarz nie posyła dziecka do przedszkola, tylko zajmuje się nim cały dzień. A kto za niego pisze książki? A może paroletnie dziecko, z wyrozumiałością i cierpliwością godną buddysty, po prostu siądzie sobie w kąciku na osiem godzin, nie jedząc, nie pijąc i dzień w dzień cichuteńko się bawiąc? :D
No bo szczerze - co to znaczy, "zorganizować sobie czas"? Przywiązać małe dziecko do krzesła? Bo w przypadku Andrzeja nie mówimy przecież o pisarzu-hobbyście, ale o pisarzu-zawodowcu, który dzień w dzień musi być zwarty, gotowy i wypoczęty, żeby przez te kilka(naście) godzin wytężać umysł, grzbiet i tyłek, a do tego potrzeba świętego spokoju i jakichś sił witalnych, czyli zabawa w niańkę odpada, niestety.
16-03-2011 00:40
Qball
   
Ocena:
0
@Skeeza - Jezus Marian, Ty naprawdę nie zauważyłeś tego sarkazmu? Sam jestem ojcem dwuletniego Szymka i z moich doświadczeń wynika że normalny rodzic w postaci Qballa wybiera się do knajpy raz na pół roku. I tak, ja dla relaksu wieczorkiem - późnym, bo Szymek chodzi spać około godziny 22:00 - czytam sobie książki - tak od trzech do pięciu w miesiącu (zalezy od tego jak jestem zmachany po pracy i zajmowaniu się dzieckiem i jak ciężką literaturę sobie akurat wybrałem).

Ot, tak dla relaksu napiszę sobie sagę fantasy, wyluzuje mnie to lepiej niż piwko z przyjaciółmi" ;)

Aaaa, chodzi Ci o pisanie ksiązek. No to pewnie raczej nie przejdzie jako forma relaksu. Sam tylko czasem coś wieczorami piszę, a nie sa to ksiązki tylko jakies scenariusze do erpegów, ewentualnie zarysy lokacji.

Wyłożę to dla jasności - nic, absolutnie nic, nie jest tak absorbujące jak wychowywanie dzieci. Jest to praca na trzy etaty. W dodatku generuje taką ilość różnych trosk i zmartwień, że całkiem skutecznie wysysa siły twórcze z człowieka.

Się zgodzę z tymi trzema etatami i zmartwieniami. Z wysysaniem sił twórczych nie do końca.

Pozdrawiam
Qball
16-03-2011 08:50

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.