Wyturlajmy rasizm z fandomu, albo Obcy zaatakują najdalej w listopadzie.
Odsłony: 21Jakiś czas temu jechałam do miasta stołecznego z moim kumplem, który pasjami śledzi doniesienia o robakach lęgnących się ludziom w mózgach. Na przykład o morgellonach. Morgellony to takie pasożyty, które biorą się ze spożywania żywności modyfikowanej genetycznie. Na szczęście, jak każdą parazytozę urojoną, leczy się je szybko i skutecznie lekami antypsychotycznymi.
Mniej więcej tak należy potraktować akcję wyturliwania rasizmu z fandomu.
Nie zrozumcie mnie źle. Sama idea uświadamiania ludziom, że stereotypy, na których opierają się rasistowskie ideologie (i wszelkie inne ideologie, zakładające nierówność między ludźmi z powodu jakichś wrodzonych cech, na które nie ma się wpływu) i akcje z tym uświadamianiem związane są jak najbardziej OK. Zwłaszcza, że Polska, która przez 50 lat była krajem zamkniętym i na siłę monokulturowym, monorasowym i monoreligijnym, a potem wkroczyła z impetem w świat, który zdążył odrobić różne lekcje tolerancji (zniesienie segregacji rasowej na Południu USA, ruch hipisowski, ruchy studenckie we Francji, rewolucja feministyczna,że wymienię pierwsze z brzegu) potrzebuje gwałtownie przewartościowania tych stereotypów. Bo bez nich żyje się łatwiej. Ale szukanie rasistów w fandomie polskim przypomina strzelanie do wróbla z haubicy, albo Tomahawka.
Nie twierdzę, że fandom gromadzi wokół siebie tylko i wyłącznie istoty miłujące pokój i bliźniego swego, które na dźwięk słowa "czarnuch" padają trupem z konfuzji. Nie - jesteśmy tylko ludźmi, i jak w każdej większej społeczności, która jest w miarę egalitarna, czyli dostępna dla wszystkich, którzy jarają się różnymi formami fantastyki, tak i w fandomie znajdą się tacy, którzy uważają, że Polska dla Polaków, cytryny powinny wisieć na drzewach a asfalt leżeć na ulicach. Ich prawo - należy wziąć piwo i przenieść się do innego stolika, tudzież utworzyć wokół nich próżnię społeczną. Wystarczy.
Jakakolwiek agresywna kampania prowadzi bowiem do zjawiska, które przepięknie podsumowuje ten rysunek: http://boli.blog.pl/znajd-rnic,15132168,n (Niestety, skrypt bloga na polterze nie chce współpracować z moją przeglądarką).
Inną kwestią jest też to, że podejrzewam, że gdyby przeprowadzić odpowiednie badania statystyczne, wyszłoby, że przeciętny fandomiarz to istotka mniej uprzedzona i skłonna do zachowań i przekonań rasistowskich, niż jego rówieśnik, hobbystycznie zajmujący się hmm... kibicowaniem Lechowi Poznań (akurat wyjrzałam przez okno i wzrok mój padł na moich meneli pod blokiem). Fandomiarz ma - choćby w teorii - kontakt z literaturą, filmami i systemami RPG, w których ważną rolę odgrywają tarcia na linii my-obcy, albo się tymi obcymi nawet gra. Albo gra się w uniwersum, w którym wiele ras żyje obok siebie. W teorii więc fandom polski ma lepszy start do wielokulturowości, niż inni. Sądzę, że w praktyce również, zwłaszcza, kiedy rozejrzę się wśród znajomych z fandomu i przypomnę sobie, co robią.
Aby inicjować kampanię społeczną, trzeba mieć na nią pomysł, wiarygodne dane statystyczne i sztab ludzi, którzy się tym zajmują. Inicjator wyturliwania rasizmu z fandomu usłyszał skype'ową rozmowę dwóch kolesi, która okazała się po prostu ostrym absurdem i uznał ich za szurniętych nazistowskich rasistów, którzy nienawidzą czarnych, żółtych, zielonych, pomarańczowych oraz ksenomorfów (jeśli ksenofobia to niechęć do ksenomorfów, jak chciał Gruszczy w Zaginionych Komentarzach, to jestem straszliwą ksenofobką). To nie jest diagnoza zjawiska społecznego, to zwyczajne popłynięcie na swoich wyobrażeniach i złudzeniach.
Morgellony, panie. Nic, tylko morgellony.