» Recenzje » Wyspa Wypacykowanej Kapłanki Miłości - Christopher Moore

Wyspa Wypacykowanej Kapłanki Miłości - Christopher Moore


wersja do druku

Tym razem trochę poważniej

Redakcja: Michał 'M.S.' Smętek

Wyspa Wypacykowanej Kapłanki Miłości - Christopher Moore
Prozę Christophera Moore'a łatwo rozpoznać. Cechuje ją ogromne wręcz nasilenie żartów o tematyce wszelakiej, nade wszystko skłaniającej się jednakowoż ku relacjom damsko-męskim, podczas gdy fabuła jest najczęściej jedynie pretekstem do tego, by zabawić czytelnika. Najprościej mówiąc – liczy się forma. Treść jest na drugim miejscu, choć braku pomysłowości i wyobraźni autorowi Najgłupszego anioła również nie można zarzucić.

Biorąc do rąk Wyspę wypacykowanej kapłanki miłości, spodziewałem się, najprościej mówiąc, powtórki z rozrywki. Nazwisko Moore jest bowiem dla mnie swoistym znakiem jakości, oznaczającym doskonałe czytadło, zawsze kończące się wcześniej niżbym chciał. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po kilkunastu stronach okazało się, że tym razem fabuła nie jest tylko pretekstem, a bardzo ważnym elementem kolejnej powieści tego autora.

Bohaterem Wyspy... jest Tucker Case, znany fanom pisarza z jego prawdopodobnie najpopularniejszej w Polsce powieści, jaką jest Najgłupszy anioł. Znakiem rozpoznawczym Tuckera w przytoczonym dziele był nietoperz owocożerny o wdzięcznym imieniu Roberto. Dzięki Wyspie... dowiemy się między innymi, jak Roberto i Tuck poznali się. Całość zaczyna się od niezwykle widowiskowej i niezwykle głupiej katastrofy lotniczej, w której co prawda nikt nie ginie, ale Tuckerowi i tak nie udaje się uniknąć straty pracy, a także czegoś o wiele dla niego cenniejszego. W wyniku kraksy nasz bohater traci jakikolwiek punkt finansowego zaczepienia, co zmusza go do zainteresowania się podejrzanie atrakcyjną ofertą, która w kilka dni po incydencie trafia do niego z Alualu – małej wysepki gdzieś w Mikronezji. Nie bez wątpliwości Tuck pakuje się do samolotu i wyrusza w podróż, która obróci jego życie o 180 stopni, kopnie je w tyłek i założy mu majtki na głowę.

Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości to pełnoprawna powieść przygodowo-sensacyjna, z nieodzownymi dla Christophera Moore'a elementami humorystycznymi. Tytułowa Kapłanka okazuje się nie być wcale (no dobra – może tylko po części) pomalowaną na dziwny kolor miejscową nimfomanką, a przebiegłą i pragmatyczną kobietą, siedzącą po uszy w biznesie, dla którego odpowiednie określenie to "mroczny". Przylatując na Alualu, Tucker wpada od razu po uszy w gówno, choć początkowo zdaje mu się, że to budyń truskawkowy. Co więcej, nawet czytelnik nie wie dokładnie, co tu jest grane, w odróżnieniu od sytuacji z poprzednich powieści Moore'a, kiedy sytuacja zwykle była jasna jak słońce i tylko bohaterowie nie wiedzieli, że za moment coś bardzo złego wychynie z szafy.

Autor Brudnej roboty nieco przystopował w przypadku Wyspy... z elementami humorystycznymi. Nie wyszło to jednak źle, a wręcz przeciwnie. Poważniejsze fragmenty sprawiają, że sensacyjna część książki wypada naturalniej, choć i w tym wypadku nigdy nie dojdziemy do momentu, w którym napięcie byłoby na tyle krytyczne, że trzeba by uważać na rozruszniki serca. Zawsze na horyzoncie pojawi się gadający nietoperz, gatki w świnki czy wyjątkowo dziwna dewiacja seksualna. Aha – są też ludożercy, młody transwestyta i sporo elementów nadnaturalnych, więc po prostu nie sposób się nudzić i nie śmiać. Oczywiście fabuła nie rzuca na kolana, nie gotuje mózgu i nie rozszczepia atomów, ale na parę godzin rozrywki swobodnie wystarcza, więc fani pisarza po raz kolejni powinni być zadowoleni.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to jedynie do faktu, że powieść momentami dziwnie zwalnia, nierzadko koncentrując się na wątkach, które spokojnie można by pominąć, podczas gdy niektóre inne zostają ucięte tak, jakby zrobiły komuś coś niemiłego. Dobrym przykładem są tu losy pewnego opasłego dziennikarza, który początkowo zdaje się być ważną postacią, po czym nagle Moore pozbywa się jej w niezwykle mało oryginalny i utylitarny sposób.

Wydanie? Tu po raz kolejny nie ma się do czego przyczepić. Twarda okładka, czytelna czcionka, a do tego obwoluta – tym razem w kolorze żółtym. Dzięki niej wszystkie książki Moore'a ustawione jedna obok drugiej będą wyglądały jak kilkutomowe vademecum miłośnika zjawisk optycznych. Jeszcze trochę i będziemy mieli pełne widmo.

Warto przeczytać? Jeśli ktoś jest miłośnikiem autora – jak najbardziej. Podobnie sprawa się ma w przypadku ludzi, którzy lubią od czasu do czasu przeczytać coś śmiesznego i lżejszego (choć przyznam, że Wyspa... oferuje także nieco strawy intelektualnej – może nawet więcej niż kilka ostatnich książek autora). Fani głębokich przemyśleń i tym podobnych mogą sobie Wyspę wypacykowanej kapłanki miłości darować, choć warto pomyśleć – z racji bardzo dobrego wydania - nad jej zakupem w ramach prezentu dla kogoś bliskiego. To ostatnie to standardowa rada odnośnie wszystkich książek Christophera Moore'a
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.5
Ocena recenzenta
6.5
Ocena użytkowników
Średnia z 6 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Wyspa Wypacykowanej Kapłanki Miłości (Island of the Sequined Love Nun)
Autor: Christopher Moore
Tłumaczenie: Jacek Drewnowski
Autor okładki: Irek Konior
Wydawca: Wydawnictwo MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 14 listopada 2008
Liczba stron: 400
Oprawa: twarda
ISBN-13: 978-83-7480-111-9
Cena: 35,00 zł



Czytaj również

Błazen - Christopher Moore
Lear na wesoło
- recenzja
Ssij, mała, ssij - Christopher Moore
Moore w świetnej formie
- recenzja
Ssij, mała, ssij - Christopher Moore
Czyli nawet pastisze horrorów mogą mieć sequel
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.