Wyprawa Kotołaka - Konrad T. Lewandowski

Całkiem nowe cudo

Autor: Michał 'ShpaQ' Laszuk

Wyprawa Kotołaka - Konrad T. Lewandowski
"Najnowsze przygody Ksina" – tak wydawnictwo Copernicus reklamuje drugi tom Sagi o Kotołaku. Trochę to dziwne, skoro cały cykl liczy tych tomów cztery. Na szczęście biogram autora, umieszczony na pierwszej stronie, wszystko ładnie wyjaśnia. Konrad T. Lewandowski napisał ją bowiem najpóźniej ze wszystkich, co oznacza, że nie mamy do czynienia z kolejnym reprintem, ale ze świeżo wydaną powieścią, uzupełniającą dotychczasowe dokonania. Dla tych, którzy czytali Ksina przed laty, może być to wada, ale dla całej rzeszy nowych czytelników niewątpliwie jest zaletą.

Autorzy piszący powieści z gatunku fantasy przyzwyczaili nas do tego, że cykle należy czytać całe. Za każdym razem wątki z poprzednich tomów są rozwijane, co sprawia, że kompletnie nie nadają się do czytania bez znajomości części poprzednich. Całe szczęście, Lewandowski nie poddał się temu trendowi i dzięki temu Wyprawę Kotołaka z powodzeniem można traktować jako samodzielną książkę.

Tradycyjnie już zacznę od okładki. W odróżnieniu od Ksina Drapieżcy, redaktor serii postanowił umieścić na niej nie zdjęcie, wzorem tomu poprzedniego, ale zwyczajny rysunek autorstwa Przemysława Szymczaka. Niestety decyzja była chyba zbyt pochopna, bo w efekcie okładka jest po prostu brzydka i kompletnie nie przemawia do wyobraźni. Jeśli zwraca uwagę, to raczej nie w sposób pozytywny. Szkoda. Jedynym plusem jest fakt, że ilustracja rzeczywiście oddaje fabułę i bynajmniej nie chodzi tu o brzydotę.

Warstwa narracyjna książki jest kompletnie odmienna od poprzedniczki. Fabuła nie tylko nie kontynuuje wątków rozpoczętych w części poprzedniej – no, może trochę - ale stanowi jeszcze jakby całkiem osobny rozdział, połączony z resztą jedynie osobą głównego bohatera – Ksina.

Tym razem zadanie Kotołaka nie jest już tak banalne, jak powstrzymanie wrogich wojsk przed zniszczeniem Suminoru – krainy będącej jego domem - ani nawet niszczenie zastępów tworów Onego. O nie, tym razem musi uratować swój świat przed zniszczeniem. Dosłownie. Brzmi znajomo? Chyba nikt nie jest niewyczerpaną kopalnią pomysłów, więc na razie wybaczam autorowi. Po dalszej lekturze okazuje się, że dobrze zrobiłem nie porzucając lektury. Akcja rozwija się w szaleńczym tempie i... wciąga całkowicie. Przez jakiegoś niedouczonego maga, magia spowijająca rzeczywistość została poważnie uszkodzona. W wyniku tego nasz dzielny Ksin musi udać się do innych światów, by odszukać zaginionych mieszkańców wymiaru, do którego przynależy. Na szczęście fabuła nie jest już uzależniona od przypadkowych zbiegów okoliczności, a jedynie od świadomych poczynań występujących w niej postaci.

Dzięki temu zabiegowi autor mógł wprowadzić nowych bohaterów, co okazało się posunięciem wręcz doskonałym. Poznajemy więc drobnego złodziejaszka Saro, wykazującego pewne magiczne uzdolnienia, niezbędne do wykonania misji; prostytutkę – strzygę Bertię i najemnego kusznika Hamnisza, będącego jednocześnie kucharzem z zamiłowania. Wszystkie te postaci są świetnie dopracowane i mają własny styl, co sprawia, że dodają kolorytu powieści. Z przyjemnością zaczytywałem się w drobnych utarczkach słownych prowadzonych niemal na okrągło w tej dziwacznej drużynie. Przyznam, że naprawdę się z nią zżyłem. Słowem, Lewandowski odwalił kawał dobrej roboty.

Na osobny akapit zasłużył niewątpliwie sam Ksin. Od razu da się zauważyć, że postać ta się rozwija, a autor skwapliwie dodaje do niej nowe elementy. Bardzo podoba mi się pomysł z wewnętrzną walką człowieka z demonem, czy raczej zwierzęciem. Jest to świetnie opisane i stanowi o pewnej uniwersalności przesłania.

Język, jakim napisana jest ta książka, nie różni się zbytnio od Ksina Drapieżcy. W dalszym ciągu jest on lekki i przystępny. Brak w nim jakichkolwiek udziwnień, w których autorzy tak się lubują. Czyta się więc dobrze, w miarę szybko i, co najważniejsze, przyjemnie. Jeden zimowy wieczór w zupełności wystarczy by pochłonąć całość.

W podsumowaniu mogę napisać tylko jedno. Polecam tę książkę każdemu. Jest to fantastyka na najwyższym poziomie, nie tylko polskim, ale i światowym. Autorowi należą się słowa uznania. Jedyna rzecz, do której można się "przyczepić", to zbyt duża ilość seksu na jej kartach. Nie każdemu się to podoba. Druga sprawa, że praktycznie dyskwalifikuje to Wyprawę Kotołaka jako powieść dla młodych fanów. Co do reszty nie mam zastrzeżeń. Po lekturze całości nawet banalny pomysł z ratowaniem świata przestaje uwierać i szybko zapominamy o drobnych potknięciach.