» Recenzje » Wszystkie te światy

Wszystkie te światy


wersja do druku

Pewien koniec, a na pewno początek

Redakcja: Tomasz 'Asthariel' Lisek

Wszystkie te światy
Wszechświat wciąż nie jest zbyt bezpiecznym miejscem, o czym przekonali się Bobowie, wciąż próbujący opuścić umierającą Ziemię ludzie oraz jedna, inteligentna, obca rasa w Gdyż jest nas wielu. Innych może i udało się odeprzeć, ale była to jedynie bitwa – co do tego, że wojna dalej trwa, nikt nie ma ani krztyny wątpliwości. Tylko… co dalej? Co przyniosą Wszystkie te światy?

Podczas gdy Pierwszy Bob, wykorzystując najnowszy wynalazek Bobów – androida – zamieszkał wśród Deltan jako Deltanin, jego pozostałe klony uwijają się jak cyfrowe, mechaniczne mrówki, aby dokończyć rozpoczęte projekty i przygotować się na powrót Innych. Co do tego, że ta większa niż homo sapiens sapiens zakała kosmosu powróci, żaden Bob nie ma wątpliwości. Bill, jako koordynator przygotowań, ma pełne ręce roboty z obserwowaniem układów, zbrojeniami i ciągłym przeliczaniem prawdopodobieństw różnych scenariuszy. Ale też nie jest w tym osamotniony, nie on jeden w końcu pragnie nie tyle zemsty, co gwarancji bezpieczeństwa znanego i poznanego życia we wszechświecie. Riker – teraz zwany Willem – wciąż użera się z ludźmi, próbując znaleźć najlepsze, próbując znaleźć rozwiązanie wciąż niemalejących potrzeb ludzkich enklaw powiązaną z drastycznie zmniejszającymi się zasobami. A przecież on również uczestniczy w przygotowaniach do wojny.

W tym czasie Howard, korzystając z dobrodziejstwa posiadania cybernetycznego ciała, coraz bardziej zbliża się do Bridget (nie, nie w taki sposób!), próbując przekonać ją do idei replikacji po śmierci, roztaczając wizję wieczności, którą może poświęcić na badanie ksenobiologii. A inna dwójka Bobów z ósmego pokolenia, eksplorując wraki transportowców Innych być może znaleźli rozwiązanie problemu Rikera. Z kolei Marcus, nadzorujący Posejdona, tak jakby wywołał rewolucję polityczną na Posejdonie. Innymi słowy – Bobowie eksplorują, ratują, nadzorują, zbroją się i pakują w tarapaty. Dzień jak co dzień w Bobiwersum.

Wszystkie te światy to trzeci tom serii poświęconej pewnemu pechowemu inżynierowi, którego życie po śmierci okazało się być nieco inne niż się spodziewał. To również kolejna powieść o bezcielesnym i nieorganicznym bohaterze, przekraczającym granice w więcej niż jednym sensie i jednocześnie niedorastającym do potencjału tego typu postaci zapowiedzianym przez Nasze imię legion, nasze imię Bob. Dennis E. Taylor w otwierającej tę tetralogię książce sporo uwagi poświęcał na to, w jaki sposób funkcjonować mogłaby ludzka jaźń przeniesiona z kanwy biologicznej na cyfrową, aby stopniowo odchodzić od tych zawiłości na rzecz pełnego uczłowieczenia Bobów, włączając w to również wyposażenie ich w człekokształtnego androida – pijącego i jedzącego, acz nie trawiącego. Nawet pod względem charakteru nasi bohaterowie są nad wyraz wręcz ludzcy, a relacje między nimi ocierają się o utopijną, równościową komunę. Bobowie współpracują, nie kłócą się między sobą (ewentualnie lekko pofochają, ale szybko im przechodzi), zakładają wolność w podejmowaniu decyzji oraz celów swojego istnienia. Czy jednak znajdziemy we Wszystkich tych światach jakiekolwiek konsekwencje behawioralne i charakterologiczne wynikające z bycia cyfrowymi bytami? Nie. Bobowie zapisują swoje kopie zapasowe, śmigają po całym wszechświecie, nie ogranicza ich czas czy przestrzeń, mają znacząco zwiększone zdolności przetwarzania informacji i… niewiele z tego wynika w kwestii budowania każdej z tych postaci. Gdyby nie to, że autor przypomina nam o inności jego bohaterów, łatwo byśmy zapomnieli w trakcie lektury, że mamy do czynienia z replikantem, a nie ulepszonym cybernetycznie człowiekiem. Tylor unika zgłębienia tej kwestii, na pierwszy plan wysuwając przygodową fabułę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Co paradoksalne, Bobowie są bohaterami bardziej ludzkimi, niż gros przedstawionych w powieści homo sapiens sapiens z prawdziwego zdarzenia. Jakieś cechy osobowości, jakąś odrębność od tłumu często przywoływanych milionów ludzi, zachowuje właściwie tylko Bridget, przekonywana do pośmiertnej replikacji. Pozostali mają imiona i może dwie-trzy cechy, ale niewiele więcej. A trzecio- i czwartoplanowe postaci stanowią ucieleśnienia najgorszych ludzkich wad – widać to doskonale na przykładzie przedstawicieli ziemskiego ONZ, rządzącej Posejdonem Rady czy dzieciach ukochanej Howarda. I to dość przykra konstatacja dotycząca powieści, której głównym motorem napędowym jest ratowanie ludzkości, nawet jeśli okazała się ona być przyczyną poważnych kłopotów, w jakie kolektywnie wpadł Bob. A także – patrząc od strony warsztatowej, sporym uchybieniem.

A skoro mowa o bardziej „technicznych” aspektach powieści – podobnie jak poprzednie części, tak i ten tom tworzą perspektywy różnych iteracji Pierwszego Boba, zaangażowanych bardziej bądź mniej w napędzający ten tom problem Innych: przygotowania się na ich zemstę oraz opracowania planu pozbycia się tegoż problemu na zawsze. Tym razem jednak Wszystkie te światy składają się z naprawdę krótkich rozdziałów, przypominających wręcz kartki wyrwane z dzienników – Tylor przestał rozwijać poszczególnych przedstawicieli tego tak-jakby-zbiorowego bohatera, zamiast pokazywać nam różnice między Bobami, po prostu je nazywa, czy wręcz komunikuje. Nie poznajemy ich w tym szczególnym procesie odkrywania kolejnych cech, zachowań czy pragnień literackich postaci wynikającym z kontaktu z ich kolejnymi przygodami, problemami oraz rozterkami. Zamiast tego tworząc wyobrażenia o każdym z Bobów, musimy opierać się na deklaracjach innych – nie wytwarzamy przez to żadnej więzi z nimi. A także nie bardzo ich od siebie na tym etapie odróżniamy. Niby powinni się różnić, ale w zachowaniu i procesach są zaskakująco podobni.

Pomimo swoich wad Wszystkie te światy to całkiem przyjemna lektura – wciąż zabawna (choć mniej niż poprzednie), wartka, dążąca do jasno wytyczonego celu. Nie zatracimy się w trzeciej części Bobiwersum, nie zapomnimy, że trzeba iść spać, co nie oznacza, że to powieść zła, po prostu jest przyzwoitym średniakiem, od którego nie możemy oczekiwać głębokiej refleksji posthumanistycznej, antropologicznej czy ksenobiologicznej. Bliżej jej do popularnego akcyjniaka spod znaku soap opery z niecielesnym bohaterem niż czegokolwiek więcej. Ale to dobrze, takich powieści też nam czasem w końcu trzeba.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
7.0
Ocena recenzenta
7
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Wszystkie te światy (All These Worlds)
Cykl: Bobiverse
Tom: 3
Autor: Dennis E. Taylor
Tłumaczenie: Wojciech Próchniewicz
Wydawca: Mag
Data wydania: 1 lutego 2021
Oprawa: twarda
ISBN-13: 978-83-66712-09-6
Cena: 39,00



Czytaj również

Gdyż jest nas wielu
Mały krok dla ludzkości, wielka plaga dla kosmosu?
- recenzja
Nasze imię Legion, nasze imię Bob
No można i tak w ten kosmos się udać
- recenzja
Syndrom Everetta: Ulysses
Suma wszystkich strachów
- recenzja
Kraniec Nadziei
Bitwy, bitwy i jeszcze więcej bitew
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.