» Artykuły » Inne artykuły » Wszystkie książki Abercrombiego (część trzecia)

Wszystkie książki Abercrombiego (część trzecia)


wersja do druku
Wszystkie książki Abercrombiego (część trzecia)
Oto ostatnia część rozmowy o powieściach Joego Abercrombiego (rozpoczęliśmy ją tutaj, a kontynuowaliśmy tu). Dotyczy ona postaci, które wzbudziły naszą niechęć, a następnie – przede wszystkim – ulubionych wątków i pamiętnych scen.

Uwaga: tekst zawiera spoilery. Jeśli nie znacie jeszcze wszystkich książek Abercrombiego, czytacie na własne ryzyko!

Matylda: Czas na pytanie odwrotne niż poprzednio – którzy bohaterowie i dlaczego nie przypadli Wam do gustu, panowie? Jestem ciekawa, czy w opiniach pojawi się jedna persona, czy też będzie ich więcej.

Staszek: Ferro, Ferro, Ferro. To postać, która nie tylko się nie zmienia (choć przez krótki czas taką szansę wydaje się nieść jej relacja z Logenem), lecz także nie przeżywa żadnego wewnętrznego konfliktu. Nie ma również żadnych istotnych fabularnie słabości – niby jest poraniona i nikomu nie ufa, ale dla przebiegu zdarzeń nie ma to większego znaczenia. Szkoda, że w trylogii to właśnie jej przypadła funkcja jedynej ważnej postaci kobiecej; Ardee West, obecnie bohaterka drugoplanowa, znacznie lepiej sprawdziłaby się w tej roli. W Bohaterach jest nieco lepiej, ponieważ mamy Finree dan Brock, ale i tej daleko do pierwszego planu. Była już mowa o niezbyt udanych postaciach kobiecych u Abercrombiego; muszę dołączyć się do tej krytyki.

Piotr: Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko w całej rozciągłości zgodzić się ze Staszkiem. Ferro do pewnego stopnia zaintrygowała mnie, kiedy tylko się pojawiła. Było to dość nieoczekiwane, gdyż wydarzyło się stosunkowo późno, ale na scenę udało jej się wejść z hukiem. Niestety, wraz z rozwojem fabuły w parze nie szedł rozwój głównej heroiny trylogii. Pojawiła się iskierka nadziei, o której wspomniał Staszek, lecz bardzo szybko zgasła. Zapewne Abercrombie chciał uczynić Ferro nieustępliwą, krnąbrną i twardą, ale według mnie była przede wszystkim uparta jak osioł i irytująca do granic przyzwoitości. Nie wiem jakie są wasze odczucia, ale ja nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że bohaterka została poniekąd wciśnięta na siłę do tej historii, zupełnie jakby Abercrombie po napisaniu kilkuset stron doszedł do wniosku, że przydałaby się jednak jakaś kobieca postać (to by wyjaśniało, dlaczego pojawia się tak późno, a jej rola jako "tej niezwykłej" wydaje się tak bardzo naciągana).

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

W ten schemat wpisuje się również Monza. Tak samo jak Ferro owładnięta żądzą zemsty, tak samo jak Ferro szukająca ukojenia w ramionach barbarzyńcy z Północy, tak samo jak Ferro uparta i irytująca.

Tyle jeśli chodzi o postacie, za jakimi nie przepadam, gdyż zostały sknocone przez autora. Jeśli zaś chodzi o te, których nie znoszę, bo taka była ich rola, muszę wymienić Bayaza, bo chyba w całym świecie Pierwszego prawa nie ma drugiego takiego drania jak on; Czarnego Dowa, bo to kawał podłego skurczybyka; i Castor Morveer, ponieważ miał się niemal za boga, a ostatecznie okazał się zwykłym popaprańcem.

Jak do tej pory było to dla mnie chyba najtrudniejsze pytanie.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Matylda: Ja nie traktuję Bayaza jako postaci, a jako pewien rodzaj ucieleśnionego fatum, które panoszy się w tym świecie, zatem trzeba go przyjąć jakim jest (i liczyć na to, że ktoś zacznie knuć przeciwko niemu). O niedostatkach postaci niewieścich pisałam już wyżej i jak widzę, nie jestem w tym poglądzie odosobniona. Moim zdaniem autor spaprał popisowo Czarnego Dowa – drań, bo drań, ale nic więcej. Każdy bardziej znaczący Północny z "ekipy" Logena otrzymał jakiś pogłębiony rys, chociaż niektórzy pojawili się i dość szybko znikli. A Dow? On jest po prostu taki, jaki jest, i nic więcej z tego nie wynika, poza faktem, że czytelnik go nie lubi, nawet nie wiedząc z jakiego powodu. To postać sprowadzona do jednego wymiaru. Lubię wiedzieć, dlaczego nie mogę obdarzyć bohatera sympatią lub antypatią. Tak jest w przypadku Caldera, którego nie cierpię za bycie małą, śliską i kombinującą mendą. To ten typ bohatera, jakiego wybitnie nie znoszę i gdziekolwiek nań trafię, tam z miejsca życzę takiemu stryczka w finale. Nie można odmówić mu sprytu, a przy kilku scenach z jego udziałem można się nieźle uśmiać, ale to nie wpływa na moją ocenę tego osobnika.

Tomasz: I ja również nie przepadam za Ferro – chyba wszyscy fani książek się zgadzają, że to najsłabsza postać Abercrombiego. Dowa w przeciwieństwie do Was bardzo lubię, a zarzucanie mu braku jakiejkolwiek głębi uważam za duży błąd. Co z jego prawdziwym żalem okazywanym na pogrzebach poległych towarzyszy? Co z jego rozmowami z Gnatem, z których wynika, że nie jest brutalnym rzeźnikiem z powodu samej satysfakcji z tego płynącej, tylko dlatego, że podobnie jak Logen kultywuje swoją reputację, bo poza nią niczego nie ma?

Z innych postaci wybitnie nie pasował mi Tunny z Bohaterów – dałoby się go całkowicie usunąć z książki, a fabuła nic by na tym nie straciła, nie wspominając o tym, że humor z nim związany pasuje bardziej do książek Pratchetta niż do brutalnej północnej wojny...

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Piotr: Skoro wyczerpaliśmy już temat najbardziej lubianych i znienawidzonych bohaterów, chciałbym poznać Wasze ulubione wątki oraz sceny, które najbardziej wryły się Wam w pamięć.

Pozwolę sobie zacząć od swoich typów. Jeśli chodzi o ulubiony wątek, to bez mrugnięcia okiem wskażę związek Jezala i Ardee. Jest to historia tyleż nietypowa, co niespotykana w powieściach spod szyldu fantasy. Już sam początek relacji obojga wykracza poza zwyczajowe ramy konwencji: młody, przystojny próżniak chce przelecieć frapującą piękność o egzotycznej urodzie – kolokwializm jak najbardziej zamierzony, gdyż właśnie w taki, kompletnie odarty z wszelkiego romantyzmu, sposób Abercrombie rozpoczyna ten romans. Romans, gdyż w pierwszym momencie nie może być mowy o jakimkolwiek innym uczuciu niż pożądanie. Lecz i to się zmienia z biegiem czasu. Tu po raz kolejny autor łamie stereotyp: nie ma najmniejszych wątpliwości, że w owej relacji pierwsze skrzypce gra kobieta. Nie tyle Jezal zdobywa Ardee, gdyż w jej obecności zmienia się w jąkającego się półgłówka, co Ardee pozwala się zdobyć. W przeciwieństwie do większości miłostek, jakie można obserwować w powieściach fantasy, mężczyzna nie ma tu wiele do powiedzenia, jest zaledwie marionetką w rękach kobiety, która doskonale wie, jak taką sytuację wykorzystać dla swych korzyści.

Jezal – o czym nieco wcześniej wspominał Tomek – przechodzi metamorfozę; zmieniają się jego priorytety, mężczyzna dojrzewa i staje się bardziej rycerski, a przy tym również bardziej romantyczny. Podczas długiej rozłąki tym, co podtrzymuje go na duchu, jest wspomnienie pięknej ukochanej, która gdzieś tam (chyba) na niego czeka. Nie chodzi już wyłącznie o jej kuszące ciało. Jednak powrót do Ardee nie wygląda tak, jakby tego oczekiwał. Kobieta dalej topi smutki i problemy w alkoholu, pogrąża się w dekadentyzmie, zarzuca Jezala oskarżeniami o domniemane zdrady, o fałszywe wyznania miłości. I w takich warunkach dochodzi do najsmutniejszej sceny miłosnej, o jakiej miałem okazję czytać. Zero magii, zero romantyzmu, zero namiętności. Abercrombie odziera miłość fizyczną z tych wszystkich aspektów, do których czytelnicy zdążyli się przyzwyczaić, tym samym druzgocze oczekiwania i pozostawia z bardzo dziwnym uczuciem, wszak "to nie tak miało wyglądać". Brud, bezkompromisowość i łamanie wszelkich klisz, które wiążą się ze związkami w fantasy, przyczyniły się do tego, że Jezal i Ardee plasują się na samym szczycie fantastycznych par.

Z niezapomnianych scen warta wymienienia jest wyżej wspomniana sekwencja łóżkowa, gdyż w tak cudowny sposób wyszydziła moje oczekiwania. Podobnie fragmenty, w których Logen tracił nad sobą kontrolę: Abercrombie porzuca tam dokładność opisu i działań podejmowanych przez bohaterów na rzecz onirycznych majaków złaknionego krwi mordercy.

Specjalne wyróżnienia przypadają także wspominanym już próbom samobójczym Gorsta. Ile w nich złości, desperacji, ale i pasji! Zesłany niejako na banicję, piszący jak kobieta, zakompleksiony wojownik odnajduje spokój i prawdziwe spełnienie tylko w walce z przeważającymi siłami wroga. W jednej z bitew Abercrombie sięga także po ciekawy zabieg, mianowicie opisuje wydarzenia oczami wielu postaci, a "przeskoki" między nimi dokonują się w momencie, w którym dany bohater ginie z rąk innego, przejmującego rolę martwego już adwersarza. W ten sposób cała scena nabiera niesamowitej dynamiki, a czytelnik ma szansę poznać nie tyle racje ścierających się ze sobą stron, co ostatnie myśli padających jak muchy wojowników.

A jakie są Wasze typy?

Matylda: Co do mojego ulubionego wątku – jest nim rozpad "ekipy" Logena i to, jak jej członkowie zmieniają stopniowo zdanie o świecie, o sobie nawzajem. Jak, przestając być grupą, stają się bardziej świadomymi, niezależnymi jednostkami. Jedni – jak Wilczarz – rozwijają się, inni upadają lub giną. Finalnie zaś z dawnego braterstwa wojowników zostaje rozczarowanie, zawód, nienawiść. Zwykle w literaturze fantasy buduje się drużynę, Abercrombie wykorzystał odwrotną strategię.

Najbardziej natomiast utkwiły mi w pamięci sceny pobudek Glokty, będące kwintesencją życia osoby chorej, bezradnej, bezbronnej. Są tym mocniejsze, że czytelnik zna intelekt i charakter inkwizytora, jakby niezależne od jego chorego ciała w chwilach, gdy Glokta zajmuje się pracą. Kiedy jest sam i ciało go zwycięża, wszystko się zmienia. Żaden opis bitwy, pojedynku, okrucieństwa nie został mi w głowie tak, jak walka Glokty ze schodami czy jego wypełnione bólem, wstrętem do samego siebie i do swego losu, poranki.

Staszek: Na poziomie emocjonalnym – poziomie osobistego odbioru – moim ulubionym wątkiem była historia Collema Westa (swoją drogą wyobrażałem go sobie jako brzydszego niż tutaj). To bohater, który przez całe życie musiał mozolnie wspinać się pod górę, a i tak wiele osiągnął pomimo niskiego urodzenia – zupełne przeciwieństwo Jezala. Za kogoś takiego nietrudno trzymać kciuki, tym bardziej, że jego problemy (wybuchy gniewu) mają naturę psychologiczną, nie moralną, a jako żołnierz i później dowódca West okazuje się nad wyraz kompetentny. Równocześnie kolejne awanse wcale nie sprawiają, że Collem przestaje mieć problemy z wyżej urodzonymi wojskowymi. No i bardziej poruszającego zakończenia wątku Westa chyba nie można było wymyślić (a mój wewnętrzny literaturoznawca podpowiada mi, że ten finał jest również uzasadniony konstrukcyjnie – skutki działań Bayaza trzeba było pokazać nie tylko na abstrakcyjnych mieszkańcach miasta, lecz także na kimś, na kim czytelnikowi zależy).

Co się tyczy ulubionych scen, to mógłbym ułatwić sobie zadanie, przytaczając ostatnią rozmowę Collema Westa z Sandem dan Gloktą. Ale to byłoby za proste. Nie wydaje mi się zresztą, żeby jakakolwiek scena z mojego punktu widzenia bardzo wyraźnie wybijała się ponad pozostałe (choć wspomniana przez Piotra bitwa została bardzo pomysłowo ukazana). Na pewno natomiast nie brakuje fragmentów pamiętnych. Jako pierwsza przyszła mi na myśl brutalna, lecz poruszająca i wymowna scena seksu, w której Bremen dan Gorst wmawia sobie, że jego obecna partnerka jest tak naprawdę kimś całkiem innym. Kolejny taki fragment to chwila, gdy Sand dan Glokta zdaje sobie sprawę, iż pokładał nadmierne zaufanie w obu swoich pomocnikach. Można by wskazać sporo momentów, w których Abercrombie rozwiewa złudzenia swoich bohaterów, czyniąc to w sposób zarówno sensowny fabularnie, jak i zgodny z ogólnym obrazem świata. Ale nie umiem wybrać i wyróżnić jednego z nich.

Tomasz: Jak już wspomniałem, moim ulubionym wątkiem był rozwój Jezala, więc nie ma potrzeby żebym dalej o nim pisał. W sześciu wydanych dotychczas książkach było wiele pamiętnych scen – moją ulubioną jest chyba jednak ostatnia rozmowa między Westem a Gloktą, a drugie miejsce ma spotkanie między Jezalem a Logenem na pobojowisku po bitwie o Aduę. Spore wrażenie zrobiło na mnie również użycie Nasienia przez Bayaza – coś takiego aż chciałoby się zobaczyć na kinowym ekranie.

Jeśli możemy wierzyć słowom autora, powinny się ukazać jeszcze co najmniej trzy książki osadzone w tym świecie – są jakieś wątki lub miejsca, o których chcielibyście poczytać? Pomijając nieuniknioną wojnę między Bayazem i Khalulem i wejście do gry trzeciej strony, jaką jest Styria, mam nadzieję, że w nadchodzącej trylogii dowiemy się więcej o Starym Imperium; zarówno w Nim zawisną…, jak i Czerwonej krainie słyszymy pogłoski z drugiej ręki o tym, co się w nim dzieje, ale nigdy nie obserwujemy rozgrywających się tam wydarzeń na własne oczy. Wątek musi mieć jakieś znaczenie – w końcu po co o tym kilkakrotnie wspominać?

Matylda: Pisałam już wyżej, że chciałabym zobaczyć, jak potoczą się losy Ardee West oraz jak Monza odnajdzie się w roli, która jej przypadła. Interesowałoby mnie również spotkanie Caldera i Jezala, a także to, czy wykombinowaliby razem coś przeciwko Bayazowi (ten pierwszy, choć go nie znoszę, ma w tym względzie pewien potencjał). To, że ciekawi mnie rozwój perspektywy otwartej przez zakończenie Czerwonej Krainy, rozumie się samo przez się.

Popatrzyłabym też na wydarzenia od strony Gurkhulczyków przez pryzmat jakiegoś istotnego bohatera z tamtych stron.

A na kinowym ekranie to bardzo, bardzo chętnie zobaczyłabym całość pisarstwa Abercrombiego, dobrze przemyślany serial też mógłby być ciekawy.

Piotr: Nie pozostaje mi chyba nic innego, jak tylko podłączyć się pod wasze słowa, bo ujęliście wszystko to, o czym i ja myślałem. Od siebie dodam tylko, że wspomnianej przez Tomka trylogii wyczekuję z utęsknieniem i żywię szczerą nadzieję, iż co najmniej dorówna sześciu dotychczas wydanym książkom, o ile ich nie przewyższy. Liczę też na to, że Abercrombie dalej będzie rozwijał się literacko, szlifował styl, który jest dla niego tak charakterystyczny, i zamiast osiąść na laurach wciąż będzie zaskakiwał, łamiąc utarte schematy. Z pewnością ma szansę na stałe zapisać się w historii gatunku i tego mu z całego serca życzę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Zemsta najlepiej smakuje na zimno
Każdy ma się za co mścić
- recenzja
Nim zawisną na szubienicy - Joe Abercrombie
Od śniegu i mrozu po krańce lądu
- recenzja
Samo ostrze - Joe Abercrombie
Barbarzyńca, szlachcic i inkwizytor wchodzą do baru...
- recenzja
Pierwsze prawo Abercrombiego - przekrojowo
Świat bez bohaterów
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.