13-01-2008 10:58
Wstęp krótki do przygody, która była...
W działach: RPG | Odsłony: 0
Do Miasta Świateł zostało kilkanaście kilometrów przez pustynię, kurz i brud Zasranych Stanów. Większość z was gringo powie, że to nic, pestka i przysłowiowa 'śrubka z Molochem' jednak w tym przypadku było inaczej.
Jeśli czegoś brakowało człowiekowi ubranemu w stary pobrudzony tłuszczem prochowiec to była to tequila. Jadą tym starym Dodge Magnum z 1978 już kilka godzin. Swoją drogą 'meksykańce' potrafią umilać taką podróż, swoją drogą świetny wóz...
Razem z naszym kolegą w samochodzie był Julio i jego dwóch braci – nieważne jak się nazywali. Nie jest to istotne. Ważniejsze jest to, że gdy w samochodzie zaczął gasnąć silnik a Julio zatrzymawszy się sprawdzał z braćmi kabelki – nasz bohater poszedł się odlać.
Głośny huk, fala uderzeniowa oraz mijająca go ręka( a raczej strzęp tej części ciała) jednego z braci Julio uświadomiła mu, że podróż z handlarzami Tornado nie jest bezpiecznym przedsięwzięciem. Chociażby dlatego, że bomba w samochodzie pozbawiła ich nadziej na przyszłe dostatnie życie. Ot niespodzianka – takich tysiące w okolicach Vegas.
Czarny dym zasnuwający oczy i piasek w zębach niejako ocuciły lezącego na ziemi Vincenta. Wstał więc, odkleił kawałki mózgu Jorge(pierwszy brat Julia) od swojego płaszcza i nie bez obrzydzenia szedł w stronę płonącego wraku marki Dodge. Za kierownicą wciąż palił się a raczej dogasał sczerniały trup Migeula (drugi brat Julia) Smród był nieznośny a do tego coś paliło mu nostrze...Tornado...skubańcy musieli mieć tego gówna trochę w bagażniku..lepiej spieprzać.
Zabudowania na horyzoncie nie wydawały mu się zbyt oddalone, spiął więc włosy w kitkę, sprawdził czy Desert jest na swoim miejscu po czym łapiąc się w swoim roztargnieniu – schował drugiego ptaszka, zapiął spodnie i ruszył na wschód.
W głowie miał kołatanie jak na imprezie w Hegemonii, brakowało tylko przywiązanych do stołu nagich teksańskich kobiet i tequili. Alkohol jest lepszy, nie marudzi tyle co baby.
Na imię miał Vincent, pochodził z Zasranych Stanów, podobno jego dziadek był kimś ważnym gdzieś tam. Podobno Moloch to bajka...
Tak właśnie zaczął się nowy rozdział w jego pełnym gówna, smrodu i brzydkich kobiet życiu...sądził, że gorzej wdepnąć nie może.
Nigdy nie pomylił się tak mocno jak w tym momencie, gdy zostawiał za sobą płonące auto a zabudowania starego motelu zbliżały się niczym fatamorgana...
*reszta powstanie póżniej
Jeśli czegoś brakowało człowiekowi ubranemu w stary pobrudzony tłuszczem prochowiec to była to tequila. Jadą tym starym Dodge Magnum z 1978 już kilka godzin. Swoją drogą 'meksykańce' potrafią umilać taką podróż, swoją drogą świetny wóz...
Razem z naszym kolegą w samochodzie był Julio i jego dwóch braci – nieważne jak się nazywali. Nie jest to istotne. Ważniejsze jest to, że gdy w samochodzie zaczął gasnąć silnik a Julio zatrzymawszy się sprawdzał z braćmi kabelki – nasz bohater poszedł się odlać.
Głośny huk, fala uderzeniowa oraz mijająca go ręka( a raczej strzęp tej części ciała) jednego z braci Julio uświadomiła mu, że podróż z handlarzami Tornado nie jest bezpiecznym przedsięwzięciem. Chociażby dlatego, że bomba w samochodzie pozbawiła ich nadziej na przyszłe dostatnie życie. Ot niespodzianka – takich tysiące w okolicach Vegas.
Czarny dym zasnuwający oczy i piasek w zębach niejako ocuciły lezącego na ziemi Vincenta. Wstał więc, odkleił kawałki mózgu Jorge(pierwszy brat Julia) od swojego płaszcza i nie bez obrzydzenia szedł w stronę płonącego wraku marki Dodge. Za kierownicą wciąż palił się a raczej dogasał sczerniały trup Migeula (drugi brat Julia) Smród był nieznośny a do tego coś paliło mu nostrze...Tornado...skubańcy musieli mieć tego gówna trochę w bagażniku..lepiej spieprzać.
Zabudowania na horyzoncie nie wydawały mu się zbyt oddalone, spiął więc włosy w kitkę, sprawdził czy Desert jest na swoim miejscu po czym łapiąc się w swoim roztargnieniu – schował drugiego ptaszka, zapiął spodnie i ruszył na wschód.
W głowie miał kołatanie jak na imprezie w Hegemonii, brakowało tylko przywiązanych do stołu nagich teksańskich kobiet i tequili. Alkohol jest lepszy, nie marudzi tyle co baby.
Na imię miał Vincent, pochodził z Zasranych Stanów, podobno jego dziadek był kimś ważnym gdzieś tam. Podobno Moloch to bajka...
Tak właśnie zaczął się nowy rozdział w jego pełnym gówna, smrodu i brzydkich kobiet życiu...sądził, że gorzej wdepnąć nie może.
Nigdy nie pomylił się tak mocno jak w tym momencie, gdy zostawiał za sobą płonące auto a zabudowania starego motelu zbliżały się niczym fatamorgana...
*reszta powstanie póżniej