Wspomnienie lodu - Steven Erikson

Wszystkie drogi prowadzą do Pannion Domin

Autor: Maja 'Vanth' Białkowska

Wspomnienie lodu - Steven Erikson
Co odróżnia mistrza pióra od zwykłego wyrobnika? Zapewne można by było w nieskończoność wymieniać owe różnice, ale w moim odczuciu najbardziej charakterystyczną cechę pisarzy-wirtuozów stanowiłoby ustawiczne dążenie do ideału. I co za tym idzie – z każdą kolejną książką podnoszenie poprzeczki coraz wyżej i zaskakiwanie czytelnika, który, przekonany, iż poznał już wszystkie odcienie talentu autora, nagle postawiony zostaje przed wycyzelowaną treścią, obcowanie z którą wywołuje doznania na granicy epifanii. Tę rzadką umiejętność posiadł Steven Erikson, gdy w kolejnej odsłonie Malazańskiej Księgi Poległych zatytułowanej Wspomnienie Lodu udowadnia rzecz, która po przeczytaniu Bram Domu Umarłych wydawała się być niemożliwą – iż potrafi pisać jeszcze lepiej, z większym rozmachem i potężniejszym ładunkiem emocji.
________________________


Po dramatycznym finale drugiej części Malazu Erikson ponownie czyni przeskok w czasie (niezbyt znaczący) i przestrzeni, by przenieść się na kontynent Genabackis szarpany wojenną zawieruchą. W tym tomie powracają znani już z Ogrodów Księżyca bohaterowie, zatem wszyscy, którzy zdążyli zatęsknić za ekipą Podpalaczy Mostów z radością przeczytają o ich dalszych przygodach. A ci najbardziej charakterni spośród wszystkich służących pod rozkazami cesarzowej Lassen wojacy, tym razem wplątani zostaną w wir wydarzeń, który wstrząśnie posadami znanego im świata. I chociaż do takowych konwergencji pisarz zdążył już czytelników przyzwyczaić, jednak tym razem skala jest rzeczywiście apokaliptyczna. Lecz ad rem. Podpalacze, pod rozkazami Dujeka Jednorękiego, sprzymierzeni z Tiste Andii dowodzonymi przez Anomandera Rake, tudzież z armią Caladana Brooda będą musieli stawić czoła hordom krwiożerczych i bezlitosnych najeźdźców z Pannion Domin, teokratycznego imperium rządzonego żelazną ręką, za sprawą magii i strachu, przez Jasnowidza. Staną twarzą w twarz z ożywionymi koszmarami, gdy demony z przeszłości okażą się aż nadto realne, a sojuszników szukać trzeba będzie również pośród tych, którzy zdali się być na zawsze pogrzebani w piaskach czasu. W oblężonym przez Pannionczyków Capustanie oddział Szarych Mieczy, najemników zaprzysiężonych Dzikowi Wojny Fernerowi, dokonywać będzie czynów bezgranicznej odwagi, dzień za dniem zmagając się z nieprzeliczonymi rzeszami ogarniętych krwawym amokiem przeciwników i wypatrując z nadzieją odsieczy. Przeniesiony za sprawą magii grot w starożytne miejsce zwane Morn Toc Młodszy zawiąże alians z tajemniczą panią Zawiść, która ma własne plany, chwilowo zgodne z jego dążeniami. Wreszcie – pojawi się całkiem nowy gracz, który awansuje od razu do rangi głównego szwarccharakteru całego cyklu. To Okaleczony Bóg, przed wiekami ściągnięty do tego świata za sprawą mrocznej magii i przykuty przez sprawców tego wydarzenia. Zdeterminowany, by zerwać swe okowy i nie wahający się w tym celu użyć metod, które gwarantują chaos i zniszczenie.

Tłem wszystkich tych wydarzeń jest wojna w całym jej straszliwym majestacie, którą Erikson przedstawił w sposób wstrząsający i na ogromną skalę. Czytelnik, porażony opisami brutalności wojennej zawieruchy przedstawionymi w Bramach…, nagle przekonuje się, iż był to jedynie przedsmak możliwości kanadyjskiego autora. We Wspomnieniu Lodu wojna nie zna pardonu, nie ma w niej miejsca na litość. Przemarszowi oddziałów Pannion Domin towarzyszą hektolitry przelanej krwi, sceny kanibalizmu i nekrofilii, a także pozostawione stosy ciał i kolejne zniszczone miasta. Lecz, pomimo tak drastycznych opisów, nie odnosi się wrażenia, iż Erikson niepotrzebnie epatuje okrucieństwem. To nie jest mnożenie kolejnych dowodów bestialstwa sług Jasnowidza dla samego jedynie udowodnienia, w jak wielu rozmaitych słowach można pisać o zadawaniu śmierci. Te sceny mają głębokie przesłanie, ponieważ ukazują, że wśród cierpienia rodzi się siła i utwardzają dusze bohaterów, by dokonywali czynów szlachetnych i heroicznych. Na taką niewysłowioną grozę odpowiedzieć można tylko żałobą, z której rodzi się współczucie. I w przejmujący sposób za sprawą Itkoviana, Tarczy Kowadła Szarych Mieczy, człowieka, który bierze na siebie smutek całego świata i prowadzi dusze ku odkupieniu, Erikson te emocje ukazuje.

Pisarz bardzo daleko odszedł od wyraźnego w pierwszym tomie cyklu schematu awanturniczo – przygodowego, kiedy na pierwszym planie zdecydowanie były lawinowo toczące się wydarzenia, natomiast charakterystykom poszczególnych bohaterów poświęcał mniej czasu, choć nawet te migawkowe wizerunki były zadziwiająco wyraziste. W trzeciej odsłonie Malazu uzupełnia już wcześniej nakreślone portrety, tworzy też zupełnie nowe wizerunki, które nie ustępują, a momentami nawet przewyższają, te już znajome. Postać Itkoviana poraża swym dramatyzmem. Opisując bohatera będącego uosobieniem sumienia całego świata, wybrańca Fenera, na którego zostało zrzucone trudne do uniesienia brzemię, Erikson ustrzegł się od, jakże łatwego w takiej sytuacji, popadnięcia w patos. Z podobnie ryzykownej sytuacji – tym razem za sprawą dużej dawki gorzkiej ironii i cynizmu – wybrnął kreując strażnika karawanowego Zrzędę, na którym spoczęła ascendentalna ręka Tygrysa Wojny Trake’a. Znacznie bardziej dopracowane, niźli w poprzednich tomach, jawią się postaci kobiece, przede wszystkim tajemnicza Pani Zawiść – temperamentna i złośliwa, promieniująca erotyzmem, perfekcyjna w każdym calu, która od niechcenia podporządkowuje sobie każdego mężczyznę. Jej słowne przekomarzania się z Tocem Młodszym należą do zabawniejszych momentów powieści.

Poznajemy też znacznie lepiej samych Podpalaczy Mostów, których można określić mianem jednego z najciekawszych bohaterów zbiorowych w historii literatury. Nie są już dość chaotyczną zbieraniną nieco podejrzanych typów, choć charakterystyczne dla nich lekceważące podejście do wszelkich autorytetów i dowódców – kiedy wydaje się, iż najchętniej wraziliby takowym nóż w plecy – pozostaje. W krótkiej retrospekcji dane jest nam zaznajomić się z wycinkiem ich historii (wyjaśniona wreszcie zostaje część zdolności Szybkiego Bena), pojawia się też więcej scen z udziałem szeregowych żołnierzy, podczas których nakreślona zostaje szeroka paleta ich wad i zalet. Owszem, są wredni, przekorni, chwilami egoistyczni i małostkowi, interesowni, ale również, kiedy okoliczności tego wymagają – Podpalacze zdolni są do największego poświęcenia i heroizmu.

W każdej linijce tekstu czuje się, iż autor darzy swych bohaterów sporą sympatią i z trudem zdobywa się na ich uśmiercanie (a trup ściele się w tym tomie cyklu dość gęsto). Zaś jeśli do tego dochodzi, to sceny te zaplanowane są z zegarmistrzowską precyzją, ujmując rzecz w prostych, lakonicznych słowach, niczym szybki, pisany na jednym oddechu reportaż wojenny. Jest tu patos, lecz naturalny i w najmniejszym stopniu nierażący, jest dramat skumulowanych emocji, jest wreszcie – ogromne wzruszenie i poczucie straty. I cień nadziei, iż skoro, co już niejeden raz Erikson udowodnił, w jego świecie nie tak łatwo się umiera, więc może i ci, polegli na kartach Wspomnienia Lodu za jakiś czas powrócą.

Uczucie, jakie towarzyszy lekturze trzeciego tomu Malazu to przede wszystkim przejmujący smutek (choć nie brakuje w nim momentów podszytych dużą dozą humoru – jak chociażby sceny z udziałem pewnych dwóch nekromanckich indywiduów). Erikson pisze o utracie, przeprowadza bolesne z niej ćwiczenia, odzierając swych bohaterów niemalże ze wszystkiego, by na koniec pozostawić ich całkowicie obnażonymi. I w tym nagłym rozbłysku wstrząsającej iluminacji ich wizerunki wypalają niezatarte piętno w umyśle czytelnika. Pisze również o przemijaniu, o tym, jak nieuchronny to proces i jakże ważna jest pamięć o tym, co odeszło. Wspomnienia – one stanowią początek i koniec, tworzą zazębiające się ze sobą kręgi, są nauką i przestrogą. Gdyż tak naprawdę jesteśmy tym, co pamiętamy. Porusza też problem wolnego wyboru, stawiając swych bohaterów w sytuacji, kiedy zdeterminowani są do podjęcia konkretnych decyzji, takich, które zaważyć mogą na losach całego świata (jak ma to miejsce w przypadku Parana) i muszą wybierać – czy postąpią w sposób, do którego zmusza ich presja społeczna, owo "mniejsze zło" łatwe i na pozór bezpieczniejsze, czy też zrobią to, co podpowiada im własne sumienie.

W tym tomie, bardziej chyba, niż w poprzednich częściach cyklu, widoczne są archeologiczne korzenie Eriksona. Historię swego świata kształtuje wedle reguł, jakimi kierują się naukowcy podczas rekonstruowania przeszłości – zadziwia bogactwem szczegółów, a jednocześnie skalą, na jaką ten proces przeprowadza. Czerpie również z przebogatej skarbnicy klasycznych dla fantasy motywów – każdy z nich interpretując w charakterystyczny dla siebie, nieraz wielce przewrotny sposób (vide motyw magicznego miecza, który w przypadku Dagnipura należącego do Anomandera Rake’a nabiera zupełnie nowego znaczenia). Posługuje się archetypami, które wzbogaca i nadbudowuje tak, iż z trudem można w wersji ostatecznej doszukać się w nich pierwowzorów. Zafascynowany starożytnymi eposami przenosi ich elementy na grunt prozy spod znaku magii i miecza – w scenach oblężenia Capustanu, czy tez finałowej bitwy o Koral można doszukać się bardzo dalekich ech Iliady i Odysei.

Lekturze tego tomu nie towarzyszy poczucie chaosu, jakiego można było doznać po raz pierwszy wkraczając za sprawą Ogrodów Księżyca w wykreowany przez Eriksona świat. Co nie oznacza, iż pisarz teraz odsłonił wszystkie dzierżone przez siebie karty i wyjaśnił każdą, do tej pory zagadkową, kwestię. O nie – daje odpowiedź tylko na część wcześniej postawionych pytań, ale na tyle spójną i sensowną, iż jesteśmy w stanie wybaczyć mu piętrzenie kolejnych zagadnień, na wytłumaczenie których przyjdzie nam zapewne jeszcze długo poczekać. Wreszcie poznajemy w miarę dokładnie reguły rządzące magią Malazu – skomplikowaną, całkowicie odbiegającą od tego, co do tej pory kreowali pisarze fantasy, obwarowaną tak rozlicznymi zasadami, iż łatwo się pogubić w ich gąszczu, jak również w przytłaczającej lawinie obco brzmiących nazw poszczególnych grot. Pozornie efekty rzucania czarów mogą przypominać rezultaty klasycznego czarnoksięstwa, lecz wystarczy bliżej przyjrzeć się zawiłej strukturze, która jest konieczna do stworzenia konkretnych efektów, by zrozumieć, iż pisarz wykreował coś całkowicie oryginalnego. System Grot, z których czerpie się moc, pradawne Twierdze, również będące jej źródłem, Talia Smoków stanowiąca coś znacznie więcej, niż tylko odpowiednik czarodziejskiego tarota, a do tego ponadnaturalne zdolności ujawniane za sprawą boskiego patronatu – to tylko wierzchołek góry lodowej.

Wspomnienie Lodu jest, jak do tej pory, zdecydowanie najciekawszą odsłoną Malazańskiego cyklu. Najbardziej dopracowaną, rzucającą nowe światło na dotychczas opisywane przez Eriksona wydarzenia, a jednocześnie – stawiającą kolejne pytania. O ile Ogrody… można było jeszcze określić mianem "fantasy militarystycznej" – choć mam świadomość, iż owo miano stanowi ogromne uproszczenie – to Bramy… daleko wykroczyły poza ów schemat, zaś ten tom wymyka się wszelkim definicjom. To epicka wizja świata na krawędzi, w przeddzień wydarzeń decydujących o jego "być, albo nie być", w którą wpleceni są nietuzinkowi bohaterowie, stanowiący ogromną siłę prozy Kanadyjczyka. Heroizm i patos równoważy on wisielczym nieraz humorem, więc ani przez moment, pomimo tak wielu dramatycznych scen, nie są one przytłaczające. Ta książka jest niczym narkotyk – ten, kto po nią sięgnie, nie będzie w stanie się oderwać od lektury nawet na krótką chwilę, a biorąc pod uwagę monstrualną wręcz objętość tomu – gwarantuje wiele godzin całkowitego odcięcia się od rzeczywistości. Tudzież wstrząs emocjonalny na skalę literackiego odpowiednika nuklearnej eksplozji. Miłośnikom Malazu nie trzeba jej polecać, zaś każdy wielbiciel nie tylko fantasy, lecz po prostu dobrej prozy powinien po nią koniecznie sięgnąć!