Autorzy zapewne zdecydowali, że PRAWDZIWY KOMIKS O DEMONACH™ nie może się obyć bez należycie mrocznej, zagadkowej i powikłanej linii scenariusza. Niestety, jako że w pierwszych tomach wyraźnie zaniedbywali ten aspekt historii, w pośpiechu stworzyli konstrukcję tak chwiejną, że trzyma się wyłącznie dzięki ich dobrym intencjom.
Przewodnikiem po jej zachwaszczonych zakamarkach staje się Raenef Czwarty; to on, chcąc uniknąć rzuconej nań przez bogów klątwy, wyrwał swojego następcę z dalekiej przyszłości. Młody demon żył nieświadomy swojej potęgi, a teraz, gdy zaledwie zdał sobie z niej sprawę, musi zginąć. Wszystko to zostanie odkryte przy akompaniamencie okrzyków reszty ekipy, nie wznoszących się ponad : Co takiego? Dziecko przyszłości? Raenef? i Oto właśnie klątwa Niebios… Ale to dopiero początek. Dawny Raenef zmusza swojego "potomka" do walki z Krisem, licząc, że w ten sposób dwie natury chłopaka w końcu połączą się w całość. A wtedy Raenef Czwarty odbierze mu duszę i znów będzie jedynym Władcą! Demoniczne, prawda?
Skoro mamy już jak na talerzu dramatyczny wątek opowieści, czas przyozdobić go patetycznym lukrem. Oto rozdzierający serce dylemat Eclipse'a: któremu Raenefowi powinien dochować wierności? Dawnemu, któremu przysiągł wieczystą wierność, czy młodemu, z którym łączy go tyle ciepłych uczuć? Najlepsze, co można powiedzieć o tym wątku to to, że wypełnia sporo stron, które mogłyby zostać przeznaczone na kolejne niezbyt czytelne, ale za to dłuuugie sceny walki. Niestety, niemal cały szósty tom został ogarnięty przez ten jeden epizod, nieznośnie rozepchnięty przez kolejne monologi, ujawnianie sekretów serca i mrocznych planów oraz towarzyszące walkom okrzyki. Prawdopodobnie autorzy uznali, że jakiekolwiek ograniczanie narracji tego kluczowego tomu byłoby niewybaczalną zbrodnią: przeszkodziłoby czytelnikom w rozkoszowaniu się każdą sekundą wewnętrznych walk bohaterów i głębią ich duchowych przemian.
Strona graficzna komiksu w zasadzie pozostała bez zmian. Ten sam wygląd postaci, kadrowanie, sposób kładzenia rastrów. A jednak tomik wygląda inaczej – i to jest "zasługa" zmian w fabule. Walka trwa i trwa, a z nią kadry pełne kreskowania, efektów świetlnych, sfer ochronnych i innych wizualizacji bardzo–potężnych–efektów–magicznych, przy akompaniamencie onomatopei w rodzaju "TRRACH", "SZŁAAT" i "BLAAM". Jak łatwo sobie wyobrazić, historia zdryfowała w kierunku, w którym komiczne scenki są zupełnie nie na miejscu. Kiedy się pojawiają – coraz rzadziej – sprawiają wrażenie doklejonych na siłę. W pierwszych tomach przesądzały o wartości komiksu, teraz lepiej byłoby je usunąć. Równowaga połączenia napięcia i komizmu już dawno została zachwiana.
Z konwencji zarysowanej na początku serii pozostały szczątki. Przemiana ma swoje dobre strony; autorom udało się zaskoczyć odbiorców – nawet jeśli miarą tego zaskoczenia jest pełne niedowierzania: "a jednak to zrobili. Trudno przewidzieć, co przyniesie siódmy tom, ale chyba dramatyzm i patos zadomowiły się w historii na dobre. Wierni czytelnicy z pewnością pozostaną z bohaterami, choćby po to, żeby w końcu dowiedzieć się, jak kończy się historia Raenefa. Nawet jeśli jest to opowieść zupełnie inna niż ta, którą obiecywał pierwszy tom.