Wschód Lustrosłońca - Sean McMullen

Autor: bjorn

Wschód Lustrosłońca - Sean McMullen
Z ręką na sercu mogę napisać, że nie ma książki, którą męczyłbym dłużej, niż Wschód Lustrosłońca. Najpierw długo nie mogłem się do niej zabrać – skutecznie odstraszyła mnie notka na tyle okładki, kiczowata ilustracja stanowiąca tło tejże, a także.. objętość. Kiedy wreszcie zacząłem czytać, poddałem się po kilkudziesięciu stronach. Przez Wschód Lustrosłońca przebrnąłem ostatecznie w trakcie długiego weekendu, kiedy to nadludzkim wysiłkiem woli odsunąłem od siebie Arystofanesa i Krawczuka, po czym wziąłem się do roboty.

W tym miejscu – tak wskazuje kanon pisania recenzji – wypadałoby przedstawić zaintrygowanemu wstępem Czytelnikowi fabułę . I tu zaczynają się schody – streszczenie tego, co dzieje się w książce McMullena zajęłoby minimum cztery strony maszynopisu. Ilość wątków i postaci jest naprawdę ogromna... Mimo wszystko, postaram się wspiąć na wyżyny mojego wątpliwego talentu i przedstawić w kilku słowach zawartą w Wschodzie... historię.

Miejsce akcji to Australia dalekiej przyszłości. Na niebie oprócz księżyca, gwiazdeczek, itp. widnieje Lustrosłońce – mechanizm obdarzony inteligencją, stworzony, by uchronić ziemię przed efektem cieplarnianym, oraz Wędrowcy – satelity, których zadaniem jest eliminacja wszystkich urządzeń elektrycznych, owoce starożytnych wojen. Przez Australię przetacza się tajemnicza siła zwana wezwaniem, która zmusza wszystkich ludzi do marszu ku południowemu wybrzeżu. W tej niecodziennej scenerii toczy się wojna między Przymierzem Południowo Wschodnim, pod wodzą Hauptliberin Zarvory a nomadami Atamanki Lemorel. Oprócz tego poznajemy wiele innych postaci – Johna Glaskena, kobieciarza i hulakę, Tarrena, zdradzieckiego poplecznika Zarvory, plemiona awiadów (ludzi - ptaków), ketozoidy (nieznane dokładniej istoty zamieszkujące morskie odmęty), etc. etc. etc.

Co do Wschodu... mam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony książka ta zawiera mnóstwo naprawdę ciekawych pomysłów, a wizja przyszłości jest przekonywująca i przedstawiona w wiarygodny sposób. Z drugiej strony zaś... Wschód Lustrosłońca, jak już napisałem na wstępie, czytało mi się bardzo ciężko. Na pewno miał na to wpływ nieszczęśliwy fakt, że recenzowana przeze mnie książka jest drugą częścią dzieła pt. Księga Wielkozimia- a pierwszej, niestety, nie czytałem. W lekturze przeszkadza również oszałamiająca liczba przeplatających się wątków, dużo [i]nowomowy[i] (kalkulory, snopobłyski, etc), kiepskie, sztywne i nieprzekonujące dialogi. Czasem szwankuje również język- ot, np. taki kwiatek, opisujący odpoczynek po miłosnych uniesieniach: "leżeli w spoconej gmatwaninie członków". Romantyczne? Niezbyt.

Jeśli dysponujecie dużą ilością czasu, czytaliście poprzednia część Księgi Wielkozimia i bardziej niż wartość artystyczną cenicie sobie ciekawe pomysły – Wschód Lustrosłońca może się Wam podobać. Ale jeśli poszukujecie szybkiej, wciągającej książki o wartkiej akcji, z dużym ładunkiem humoru – lepiej przeznaczyć te trzydzieści złotych na inną pozycję...