Wrota - Milena Wójtowicz

Zmarnowana druga szansa

Autor: Piotr 'Rebound' Brewczyński

Wrota - Milena Wójtowicz
Kiedy pojawiła się okazja do zrecenzowania Wrót autorstwa Mileny Wójtowicz, postanowiłem, że dam tej autorce drugą szansę i puszczę w niepamięć jej słabiutki debiut, jakim był Podatek. Do książki podchodziłem jak najbardziej neutralnie, a nawet z pewną dozą odczuć pozytywnych, jako że powieść była chwalona przez ludzi, którym - podobnie jak mnie - pierwsze dzieło Wójtowicz się nie podobało. Miałem nadzieję na powieść wciągającą, napisaną z humorem i obfitującą w dobrze zarysowanych bohaterów. Niestety - to, co dostałem bardzo, ale to bardzo odbiegało od moich oczekiwań.

Otóż wydaje mi się, że Podatek był od Wrót lepszy. Czemu? Bo był znacznie krótszy. Wrota natomiast to ponad 500-stronicowe tomiszcze, na które nie mogłem patrzeć już po drugim dniu lektury. W niczym nie pomaga fakt, że - jak to bywa w książkach wydanych przez Fabrykę Słów - użyta czcionka jest duża, a marginesy szerokie.

Druga książka Mileny Wójtowicz przedstawia nam losy Salinki - królewny niewielkiego kraiku, która ma w głowie tytułowe wierzeje, będące przejściem do piekieł. Autorka nie zawraca sobie głowy tłumaczeniem, w jaki dokładnie sposób Wrota się tam znalazły, dlaczego mają świadomość (bo mają) i czemu nie mogą egzystować samodzielnie. Miast tego skupia się na opisywaniu kolejnych przygód przeklętej księżniczki i otaczającej ją hordy bohaterów drugoplanowych.

Największą wadą książki jest całkowity brak jakiegokolwiek wątku wiodącego. Wydarzenia następują po sobie w kolejności z grubsza losowej, a większość z nich splata się ze sobą tylko i wyłącznie dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności. Sprawia to, że Wrota czyta się jak serię opowiadań napisanych przez ucznia szkoły podstawowej, który naczytał się za dużo fantastyki. Sytuacji nie poprawia fakt, że humor - określany z tyłu okładki jako podobny do tego, który serwuje nam twórczość Terry'ego Pratchetta czy Douglasa Adamsa - jest w rzeczywistości zbieraniną żartów na żenująco niskim poziomie. Wychwalanej pod niebiosa ironii nie zauważyłem i na pewno nie było to spowodowane częstymi wybuchami śmiechu, bo tych również nie było. Przeciwnie – Wrota czytałem z kamienną twarzą, na którą w trakcie lektury powoli wpływał grymas zniechęcenia.

Bohaterowie - podobno jakże zróżnicowani - to w istocie zbieranina lepszych i gorszych pomysłów, opakowanych w ludzkie lub nieludzkie ciało. Nie można wszakże zarzucić im zbytniej oryginalności, nie mówiąc już o jakiejkolwiek głębi. Poznając postacie występujące we Wrotach, nieodmiennie miałem wrażenie, że ich ogromną ilością autorka pragnie "zagłuszyć" fakt nieposiadania przez powieść fabuły, dla której owa ilość rzeczywiście miałaby znaczenie.

We Wrotach niemal wszystkiego jest za dużo - stron, bohaterów, niezbyt śmiesznych żartów... Za mało jest natomiast prawdziwej akcji, która nie wypływałaby z przypadkowych zdarzeń czy działań postaci, których za żadne skarby nie można by uznać za konsekwentne. Wizerunku Wrót z moich oczach nie poprawiło nawet zakończenie, które jako jedyne nosi pewne znamiona oryginalności.

Milena Wójtowicz zmarnowała swoją szansę. Spod jej pióra ponownie wyszła książka nijaka i po prostu nudna. Tym razem nie zasugeruję się powiedzeniem "do trzech razy sztuka" i poprzestanę na dwóch książkach tej autorki. Czytelnikom natomiast nie radzę sięgać po żadną z nich.