14-02-2008 11:20
Wpis bardzo walentynkowy
W działach: Straszne historie | Odsłony: 14
W nocy obudziło mnie dziwaczne, ledwo słyszalne chrobotanie. Oczywiście dopiero po chwili zorientowałam się, że to kot przepełza z półki na półkę w naszej szafie. Brzmi to niesamowicie, szuranie pazurków o drzwi i szelest sierści w środku nocy mogą przyprawić o zawał serca mniej zorientowaną osobę.
Do tego dygot drzwi, jakby od wewnatrz napierały jakieś nieznane siły i stwory, które nie chcą być zauważone i dzięki obustronnemu zachowaniu dyskrecji mamy szansę ujść z życiem.
Ten chrobot nasunął mi na myśl jakieś na wpół zapomniane wspomnienie, które powróciło dopiero przy porannej kawie z ciastkiem. Być może nie powinnam o tym pisać na blogu, gdzie tą historię może przeczytać Pan Mego Serca i dowiedzieć sie o mnie rzeczy, których być może nie powinien wiedzieć. O tym...
Jak chrabąszcze majowe pożarły mojego wujka
Wychowałam się w domu pod lasem, typowym gospodarstwie z końmi, krowami, mnóstwem kur. Od wsi dzielił nas spory obszar pól, pojedynczych gospodarstw, kościół i dwa cmentarze, które mijałam w czasie codziennej wędrówki do szkoły. Na nasze podwórko często zagladały lisy, w kopcach ziemniaków mieszkały kolonie myszy (okrutne historie o zabijaniu myszy widłami opowiem innym razem), a ja popołudnia spedzałam w lesie z psami, jaszczurkami, łowiąc pijawki w rzece i ulegając pokusom różnych zabaw, na myśl o których teaver dostałaby pewnie ataku paniki, ze Lonka mogłaby się tak bawić.
W zimie ślizgałam sie na ledwo zamarznietych stawach rybnych, wiosną, gdy rzeka wylewała bawiłam się w rozbitków na tratwie, a wiosną budziły sie różnego rodzaju robale, żaby i jaszczurki dostarczając mi materiału na eksperymenty.
Działo się to w czasach, gdy środki owadobójcze nie zniszczyły jeszcze populacji chrząszczy majowych i te były dosyć popularne. Zwłaszcza wśród moich kolegów, którzy uwielbiali straszyć nimi dziewczyny. Nauczycielka pierwszych klas, pani Rubacha, na widok chrząszcza też wykazywała właściwą kobietom nerwowość i rekwirowała wszystkie chwytając je przez bawełnianą chusteczkę i wyrzucając razem z nią. Nic nie wzbudzało takiej paniki jak otępiały chrząszcz wędrujący po dziewczęcym ramieniu obleczonym w granatowy fartuszek szkolny. W podstawówce byłam mała i chuda, ale żadne dżdżownice, myszy czy chrząszcze nie wzbudzały we mnie paniki, więc nie nadawałam sie na ofiarę łagodnego dręczenia tymi metodami.
Historia sie wydarzyła gdy miałam pięć, sześć lub siedem lat, nie pamiętam dokładnie kiedy. W czasie jednej z popołudniowych zabaw zebrałam całe pudło chrząszczy. Tu muszę nadmienic o etologii tego gatunku. Dorosłe chrząszcze najłatwiej zobaczyć w okolicach maja, wieczorami można zobaczyć takiego "bombowca" lecącego na randkę. Skojarzenie z bombowcem jest naturalne, chrząszcz w locie buczy i jest dość duży, by wprawić w panikę długowłosą osobę. Wielki owad z chropowatymi nóżkami zaplątany we włosy może dokopać sie do złóż pierwotnych lęków. W czerwcu zaczynają latać gunie czerwczyki, nieco mniejsze i mniej efektowne, bo "czerwcują" się na wysokości ok. 9 piętra.
Chrząszcze majowe w ciągu dnia odsypiają nocne harce, żerują na przykład na dębach i są dość niemrawe. Wtedy to najłatwiej je spotkać i złapać. W pobliżu naszego domu był dąb rebularnie objadany przez chrząszcze, na polnej drodze pod gałęziami tego drzewa łaziły osobniki, które spadły. Było to jedno z moich ulubionych miejsc zabaw i dąb był niejednokrotnym świadniem moich wprawek w rzucanie zaklęć i takie tam.
Któregos dnia przyszłam do domu z pudełkiem chtrząszczy. Było to spore pudło z pokrywką, wypełnione po brzegi stworami w pancerzykach. Chrobotały i chrzęściły. Trzymając je oburącz i przyciskając do brzucha czułam przez tekturę niemrawe ruchy stworzonek, jakby coś na wpół żywego mościło się w pudełku. Byłam niezwykle dumna z siebie - to pudło to był owoc kilku godzin cierpliwego zbierania i nie chciałam się z nimi rozstawać, ale podejrzewałam, że domownicy nie będą zachwyceni. Kobiety, czyli mama i babcia wykazywały płochliwość właściwą moim koleżankom i kazałyby to wyrzucić, a dziadek, który mnie bardzo lubił nie miał siły przebicia, by stanąć w mojej obronie.
Pomyślawszy chwilę, postanowiłam je ukryć w pokoju na pięterku, kawalerskiej dziupli mojego wujka, który właśnie poszedł pić gdzieś z kumplami i nikt sie go nie spodziewał przez kilka dni. Poszedł "na panny "jak mówiła moja babcia, z przewrotną sprawiedliwością, bo to co było wartoscią dodatnią wujka, o tych właśnie pannach świadczyło jak najgorzej. Pudło, po dokładnym dociśnięciu wieczka, schowałam pod łóżkiem, akurat zdążyłam na czas, bo babcia, wiedziona niesłychanym instynktem, który podpowiadał jej, czy już jestem w zasięgu głosu, zawołała mnie do pomocy.
Kilka godzin później, gdy temat chrząszczy ledwo, ledwo majaczył gdzieś na obrzeżach mojej świadomości, siedziałyśmy w kuchni przygotowując kolację. Z pracy wróciła moja mama i w domu było już więcej osób, babcia gderała na synalka, który wraca pijaniutki po kilkudniowej libacji. Przez duże okno wpadały promienie zachodzącego słońca.
Nadciagający zmrok, lekki majowy chłód i potężny zew lędźwi poruszył czułą strunę chrząszczów zamkniętych w pudełku. Na początku przebiegało to bez zwracania uwagi świata. W pewnym momencie za oknem coś mignęło, mała ciemna kulka spadła z góry na parapet kuchennego okna i sturlała się z chrzęstem w krzaki pod oknem. W chwili, gdy babcia powiedziała:
- A co to? - struchlałam i przypomniałam sobie o zwyczajach chrząszczy, które budzą się i odlatują by w chłodzie majowego zmierzchu bzykać sie do utraty tchu. Wypełzają, by wylecieć przez okno dziupli znajdującej sie piętro wyżej nad kuchnią. Dopiero teraz pomyślałam, że tekturowa pokrywka to jednak za mało by powstrzymać taką ilosć czepliwych, delikatnych acz upartych odnóży. Chwilę później pędziłam po schodach. Juz na nich usłyszałam dziwaczne chrzęszczenie i urywany trzepot skrzydeł.
Gdy otworzyłam drzwi oczom mym ukazał się niesamowity widok: mały pokoik, w którym podstawowymi sprzętami była szafa, stolik i łóżko cały pokryty był małymi ciałkami chrząszczy. Część z nich poderwała sie do lotu i obijała pod lampą, czepiała firanek i wypadała przez wpółotwarte okno. Łóżko wyglądało jak pokryte rudobrązową ruszającą się skorupą, która falowała i... machnęła ręką pokrytą chrabąszczami. Stojąc w progu zafascynowana patrzyłam, jak czarnobrązowa w zapadającym półmroku masa owadów przybiera kształt śpiącej postaci. Do mych uszu, przez nieustanny chrzęst i trzepot, dobiegło coś na kształt pijackiego chrapania, ale o tym zorientowałam sie dopiero po chwili.
Jak w zwolnionym tempie zobaczyłam otwierające sie czerwone usta, do których z wysokości nosa wpadło kilka chrząszczy i stłumiło chrząknięcie. Dopiero głos babci dobiegajacy z podnóza schodów, którego ton sugerował irytację, przywołał mnie do porządku:
- Co sie tam dzieje??
Może cos odpowiedziałam, ale mój wzrok bezwiednie powrócił do oblezionej przez chrząszcze postaci wujka, który choć pokryty ruszającymi sie, gryzącymi i drapiącymi owadami, prawie się nie ruszał, wydając tylko stłumione chrapnięcia.
- Mam tam iść czy powiesz mi wreszcie?
Zabiłam wujka, pomyślałam. Jak każde dziecko wychowane na wsi słyszałam historie o dzieciach zeżartych przez świnie, wilkach ludojadach i innych takich, dlaczego zatem nie miałam uwierzyć w coś, co widziałam na własne oczy?
Ogromna chmara chrząszczy, większa niż można by było się spodziewać po pudełku przytarganym przez kilkulatkę pożerała właśnie mojego zamroczonego alkoholem wujka. Właziła mu w oczy i wpadała do gardła, penetrowała uszy i nos. Nagle uświadomiłam sobie kolejną rzecz: od kilku sekund, które rozciagnęłay sie w moim umyśle w wieczność, po szczególnie zduszonym chrapnięciu postac na łóżku przestała oddychać. W pokoju słychać było tylko chrzęst odnóży i ocierających się o siebie pancerzyków. Nawet ja przestałam oddychać.
BUM! wyrwało mnie z transu. O nie, o nie.
Bum! - to babcia stawała na kolejne stopnie. Widocznie zirytowana moim milczeniem szła zobaczyć, co sie stało. Aż dziwne, ze nie zobaczyła chrząszczy, które zdołały wydostać się z pokoiku i spadały po schodach.
Bum! Oto zaniepokojona rodzicieka szła zobaczyć ciało swego ukochanego potomka pozeranego przez hordę rozwścieczonych chrząszczy.
Bum! Rzuciłam sie ku nieruchomej postaci i zaczęłam strącać z niej chrząszcze, drżącymi palcami zaczęłam wyciągać je z usyt i oczu. Choć to było całkowicie irracjonalne wydawało mi sie, ze jeśli zrzucę je z wujka, to babcia ich nie zobaczy, nikt ich nie zobaczy i ukryję swoją winę. Nikt się nie dowie, ze moje chrabąszcze przyczyniły się do śmierci wujka, a za to wszyscy stwierdzą, że doszło do tego, co od dłuższego czasu zapowiadano. Mianowicie, że zapił sie na śmierć.
Bum! Wujku, obudź sie! Pociągnęłam go za włosy, głowa bezwładnie przesujęła sie i z ust wypadło na prześcieradło kilka ruszających się, oślinionych chrząszczy. Niedoszły nieboszczyk kaszlnął, charkną i zwymiotował na poduszkę.
Bum! Żylasta postać babci stanęła w progu. Zobaczyłam to kątem oka, bo siedziałam roztrzęsiona na podłodze, a na łóżku wił sie otrzepywał i kaszlał cudem do zycia przywrócony nieboszczyk.
Dziś, gdy mój wujek załozył rodzinę i przestał pić a ja mieszkam daleko od tamtego domu, nikt nawet w rodzinie nie wspomina tamtej historii. Można by rozważać, co stało sie z bohaterami tej opowieści, czy zdołały w spokoju rozmnożyć się i dać życie kolejnemu, szcześliwemu pokoleniu chrząszczy, i kolejnemu i kolejnemu.
Ich walentynki przypadają nie na jeden dzień w roku, ale na cały miesiąc, gdy mogą latać, całymi dniami bzykać wybrance nad uchem i nie przejmować niczym innym. Co prawda środki owadobójcze ostro przetrzebiły liczebność tego gatunku i nie każdy chrząszcz ma okazję spotkać panią swojego życia. Ale, mimo przeciwności losu, złosliwościom chłopców, niegodziwym zabawom niektórych kilkulatek i otwartym gębom pijaków, w które mozna wpaść, zawsze warto szukać.
Bo przecież nie chodzi o to, by znaleźć dla siebie kogokolwiek, zeby tylko pobzykać. Trzeba znaleźć tego kogoś, wyjątkowego, z kim można zeżreć do spółki lisć dębu czy polatać nad zielonymi polami. Czasem, nawet chrząszczowi wolnemu od wszelkich obowiązków szkolnictwa czy kultury, trudno kogoś znaleźć. Ale warto szukać, po to, żeby znaleźć i móc powiedzieć "chrabąszczyku mój ty miły".
Czego i Wam życzę.
Do tego dygot drzwi, jakby od wewnatrz napierały jakieś nieznane siły i stwory, które nie chcą być zauważone i dzięki obustronnemu zachowaniu dyskrecji mamy szansę ujść z życiem.
Ten chrobot nasunął mi na myśl jakieś na wpół zapomniane wspomnienie, które powróciło dopiero przy porannej kawie z ciastkiem. Być może nie powinnam o tym pisać na blogu, gdzie tą historię może przeczytać Pan Mego Serca i dowiedzieć sie o mnie rzeczy, których być może nie powinien wiedzieć. O tym...
Jak chrabąszcze majowe pożarły mojego wujka
Wychowałam się w domu pod lasem, typowym gospodarstwie z końmi, krowami, mnóstwem kur. Od wsi dzielił nas spory obszar pól, pojedynczych gospodarstw, kościół i dwa cmentarze, które mijałam w czasie codziennej wędrówki do szkoły. Na nasze podwórko często zagladały lisy, w kopcach ziemniaków mieszkały kolonie myszy (okrutne historie o zabijaniu myszy widłami opowiem innym razem), a ja popołudnia spedzałam w lesie z psami, jaszczurkami, łowiąc pijawki w rzece i ulegając pokusom różnych zabaw, na myśl o których teaver dostałaby pewnie ataku paniki, ze Lonka mogłaby się tak bawić.
W zimie ślizgałam sie na ledwo zamarznietych stawach rybnych, wiosną, gdy rzeka wylewała bawiłam się w rozbitków na tratwie, a wiosną budziły sie różnego rodzaju robale, żaby i jaszczurki dostarczając mi materiału na eksperymenty.
Działo się to w czasach, gdy środki owadobójcze nie zniszczyły jeszcze populacji chrząszczy majowych i te były dosyć popularne. Zwłaszcza wśród moich kolegów, którzy uwielbiali straszyć nimi dziewczyny. Nauczycielka pierwszych klas, pani Rubacha, na widok chrząszcza też wykazywała właściwą kobietom nerwowość i rekwirowała wszystkie chwytając je przez bawełnianą chusteczkę i wyrzucając razem z nią. Nic nie wzbudzało takiej paniki jak otępiały chrząszcz wędrujący po dziewczęcym ramieniu obleczonym w granatowy fartuszek szkolny. W podstawówce byłam mała i chuda, ale żadne dżdżownice, myszy czy chrząszcze nie wzbudzały we mnie paniki, więc nie nadawałam sie na ofiarę łagodnego dręczenia tymi metodami.
Historia sie wydarzyła gdy miałam pięć, sześć lub siedem lat, nie pamiętam dokładnie kiedy. W czasie jednej z popołudniowych zabaw zebrałam całe pudło chrząszczy. Tu muszę nadmienic o etologii tego gatunku. Dorosłe chrząszcze najłatwiej zobaczyć w okolicach maja, wieczorami można zobaczyć takiego "bombowca" lecącego na randkę. Skojarzenie z bombowcem jest naturalne, chrząszcz w locie buczy i jest dość duży, by wprawić w panikę długowłosą osobę. Wielki owad z chropowatymi nóżkami zaplątany we włosy może dokopać sie do złóż pierwotnych lęków. W czerwcu zaczynają latać gunie czerwczyki, nieco mniejsze i mniej efektowne, bo "czerwcują" się na wysokości ok. 9 piętra.
Chrząszcze majowe w ciągu dnia odsypiają nocne harce, żerują na przykład na dębach i są dość niemrawe. Wtedy to najłatwiej je spotkać i złapać. W pobliżu naszego domu był dąb rebularnie objadany przez chrząszcze, na polnej drodze pod gałęziami tego drzewa łaziły osobniki, które spadły. Było to jedno z moich ulubionych miejsc zabaw i dąb był niejednokrotnym świadniem moich wprawek w rzucanie zaklęć i takie tam.
Któregos dnia przyszłam do domu z pudełkiem chtrząszczy. Było to spore pudło z pokrywką, wypełnione po brzegi stworami w pancerzykach. Chrobotały i chrzęściły. Trzymając je oburącz i przyciskając do brzucha czułam przez tekturę niemrawe ruchy stworzonek, jakby coś na wpół żywego mościło się w pudełku. Byłam niezwykle dumna z siebie - to pudło to był owoc kilku godzin cierpliwego zbierania i nie chciałam się z nimi rozstawać, ale podejrzewałam, że domownicy nie będą zachwyceni. Kobiety, czyli mama i babcia wykazywały płochliwość właściwą moim koleżankom i kazałyby to wyrzucić, a dziadek, który mnie bardzo lubił nie miał siły przebicia, by stanąć w mojej obronie.
Pomyślawszy chwilę, postanowiłam je ukryć w pokoju na pięterku, kawalerskiej dziupli mojego wujka, który właśnie poszedł pić gdzieś z kumplami i nikt sie go nie spodziewał przez kilka dni. Poszedł "na panny "jak mówiła moja babcia, z przewrotną sprawiedliwością, bo to co było wartoscią dodatnią wujka, o tych właśnie pannach świadczyło jak najgorzej. Pudło, po dokładnym dociśnięciu wieczka, schowałam pod łóżkiem, akurat zdążyłam na czas, bo babcia, wiedziona niesłychanym instynktem, który podpowiadał jej, czy już jestem w zasięgu głosu, zawołała mnie do pomocy.
Kilka godzin później, gdy temat chrząszczy ledwo, ledwo majaczył gdzieś na obrzeżach mojej świadomości, siedziałyśmy w kuchni przygotowując kolację. Z pracy wróciła moja mama i w domu było już więcej osób, babcia gderała na synalka, który wraca pijaniutki po kilkudniowej libacji. Przez duże okno wpadały promienie zachodzącego słońca.
Nadciagający zmrok, lekki majowy chłód i potężny zew lędźwi poruszył czułą strunę chrząszczów zamkniętych w pudełku. Na początku przebiegało to bez zwracania uwagi świata. W pewnym momencie za oknem coś mignęło, mała ciemna kulka spadła z góry na parapet kuchennego okna i sturlała się z chrzęstem w krzaki pod oknem. W chwili, gdy babcia powiedziała:
- A co to? - struchlałam i przypomniałam sobie o zwyczajach chrząszczy, które budzą się i odlatują by w chłodzie majowego zmierzchu bzykać sie do utraty tchu. Wypełzają, by wylecieć przez okno dziupli znajdującej sie piętro wyżej nad kuchnią. Dopiero teraz pomyślałam, że tekturowa pokrywka to jednak za mało by powstrzymać taką ilosć czepliwych, delikatnych acz upartych odnóży. Chwilę później pędziłam po schodach. Juz na nich usłyszałam dziwaczne chrzęszczenie i urywany trzepot skrzydeł.
Gdy otworzyłam drzwi oczom mym ukazał się niesamowity widok: mały pokoik, w którym podstawowymi sprzętami była szafa, stolik i łóżko cały pokryty był małymi ciałkami chrząszczy. Część z nich poderwała sie do lotu i obijała pod lampą, czepiała firanek i wypadała przez wpółotwarte okno. Łóżko wyglądało jak pokryte rudobrązową ruszającą się skorupą, która falowała i... machnęła ręką pokrytą chrabąszczami. Stojąc w progu zafascynowana patrzyłam, jak czarnobrązowa w zapadającym półmroku masa owadów przybiera kształt śpiącej postaci. Do mych uszu, przez nieustanny chrzęst i trzepot, dobiegło coś na kształt pijackiego chrapania, ale o tym zorientowałam sie dopiero po chwili.
Jak w zwolnionym tempie zobaczyłam otwierające sie czerwone usta, do których z wysokości nosa wpadło kilka chrząszczy i stłumiło chrząknięcie. Dopiero głos babci dobiegajacy z podnóza schodów, którego ton sugerował irytację, przywołał mnie do porządku:
- Co sie tam dzieje??
Może cos odpowiedziałam, ale mój wzrok bezwiednie powrócił do oblezionej przez chrząszcze postaci wujka, który choć pokryty ruszającymi sie, gryzącymi i drapiącymi owadami, prawie się nie ruszał, wydając tylko stłumione chrapnięcia.
- Mam tam iść czy powiesz mi wreszcie?
Zabiłam wujka, pomyślałam. Jak każde dziecko wychowane na wsi słyszałam historie o dzieciach zeżartych przez świnie, wilkach ludojadach i innych takich, dlaczego zatem nie miałam uwierzyć w coś, co widziałam na własne oczy?
Ogromna chmara chrząszczy, większa niż można by było się spodziewać po pudełku przytarganym przez kilkulatkę pożerała właśnie mojego zamroczonego alkoholem wujka. Właziła mu w oczy i wpadała do gardła, penetrowała uszy i nos. Nagle uświadomiłam sobie kolejną rzecz: od kilku sekund, które rozciagnęłay sie w moim umyśle w wieczność, po szczególnie zduszonym chrapnięciu postac na łóżku przestała oddychać. W pokoju słychać było tylko chrzęst odnóży i ocierających się o siebie pancerzyków. Nawet ja przestałam oddychać.
BUM! wyrwało mnie z transu. O nie, o nie.
Bum! - to babcia stawała na kolejne stopnie. Widocznie zirytowana moim milczeniem szła zobaczyć, co sie stało. Aż dziwne, ze nie zobaczyła chrząszczy, które zdołały wydostać się z pokoiku i spadały po schodach.
Bum! Oto zaniepokojona rodzicieka szła zobaczyć ciało swego ukochanego potomka pozeranego przez hordę rozwścieczonych chrząszczy.
Bum! Rzuciłam sie ku nieruchomej postaci i zaczęłam strącać z niej chrząszcze, drżącymi palcami zaczęłam wyciągać je z usyt i oczu. Choć to było całkowicie irracjonalne wydawało mi sie, ze jeśli zrzucę je z wujka, to babcia ich nie zobaczy, nikt ich nie zobaczy i ukryję swoją winę. Nikt się nie dowie, ze moje chrabąszcze przyczyniły się do śmierci wujka, a za to wszyscy stwierdzą, że doszło do tego, co od dłuższego czasu zapowiadano. Mianowicie, że zapił sie na śmierć.
Bum! Wujku, obudź sie! Pociągnęłam go za włosy, głowa bezwładnie przesujęła sie i z ust wypadło na prześcieradło kilka ruszających się, oślinionych chrząszczy. Niedoszły nieboszczyk kaszlnął, charkną i zwymiotował na poduszkę.
Bum! Żylasta postać babci stanęła w progu. Zobaczyłam to kątem oka, bo siedziałam roztrzęsiona na podłodze, a na łóżku wił sie otrzepywał i kaszlał cudem do zycia przywrócony nieboszczyk.
Dziś, gdy mój wujek załozył rodzinę i przestał pić a ja mieszkam daleko od tamtego domu, nikt nawet w rodzinie nie wspomina tamtej historii. Można by rozważać, co stało sie z bohaterami tej opowieści, czy zdołały w spokoju rozmnożyć się i dać życie kolejnemu, szcześliwemu pokoleniu chrząszczy, i kolejnemu i kolejnemu.
Ich walentynki przypadają nie na jeden dzień w roku, ale na cały miesiąc, gdy mogą latać, całymi dniami bzykać wybrance nad uchem i nie przejmować niczym innym. Co prawda środki owadobójcze ostro przetrzebiły liczebność tego gatunku i nie każdy chrząszcz ma okazję spotkać panią swojego życia. Ale, mimo przeciwności losu, złosliwościom chłopców, niegodziwym zabawom niektórych kilkulatek i otwartym gębom pijaków, w które mozna wpaść, zawsze warto szukać.
Bo przecież nie chodzi o to, by znaleźć dla siebie kogokolwiek, zeby tylko pobzykać. Trzeba znaleźć tego kogoś, wyjątkowego, z kim można zeżreć do spółki lisć dębu czy polatać nad zielonymi polami. Czasem, nawet chrząszczowi wolnemu od wszelkich obowiązków szkolnictwa czy kultury, trudno kogoś znaleźć. Ale warto szukać, po to, żeby znaleźć i móc powiedzieć "chrabąszczyku mój ty miły".
Czego i Wam życzę.