- Kiedy on jest czysty jak łza - zawstydzony detektyw nieświadomie potarł pokrytą potem łysinę.
- No to sfabrykuj dowody! Czy to jest przedszkole? Mam was uczyć, Turkowski?! - przewodniczący Lipa poderwał się ze skórzanego fotela; jego twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora - macie jeszcze dziesięć dni. Nie zawiedźcie mnie.
Turkowski z wielką ulgą opuścił gabinet przewodniczącego. Tymczasem Lippa zaczął się nerwowo przechadzać po pokoju. Jak tak dalej pójdzie, jego partia nic nie osiągnie! Słupek poparcia, tak bacznie obserwowany przez przewodniczącego w gazetach, sukcesywnie spadał i nic nie było w stanie temu zaradzić.
Lippa rozglądał się po gabinecie; jego wzrok zatrzymał się na drewnianym orzełku zawieszonym tuż nad drzwiami. A trzeba Ci wiedzieć Czytelniku, że przewodniczący owej rzeźby nienawidził. Wszystko w niej denerwowało przewodniczącego: koślawy napis „Przewodniczącemu - wcięczne dzieci”, nieporadna obróbka drewna, kiczowate wykończenie. Lippa zerwał figurkę ze ściany i rzucił nią o podłogę. Bursztynowe oczy paskudztwa potoczyły się po ziemi; dar wdzięcznych dzieci stanowił już historię.
Przewodniczący złapał w swe czerwone, grube jak bochny chleba łapy kubek z kawą; lada chwila miał on podzielić los biednego orzełka, ale niszczycielski szał Lippy przerwany został przez wysokie dźwięki telefonu. Przewodniczący ochłonął; poprawił kołnierzyk i fryzurę, po czym podszedł do aparatu.
- Halo? - rzucił do słuchawki zupełnie już spokojnym głosem.
- Panie Lippa - odezwała się sekretarka - jakiś człowiek chce się z panem koniecznie zobaczyć. Mówi, że to w sprawie wyborów.
-Niech wejdzie.
Lippa usiadł za masywnym biurkiem, splótł ręce i zaczął kręcić młynka. W chwilę później drzwi skrzypnęły, do środka wszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Ubrany był w kraciastą, podartą marynarkę; nosił też duże okulary w rogowej oprawce. Jedno szkiełko było zbite.
- Korowiński, bardzo mi miło - przedstawił się przybysz, mocno ściskając rękę przewodniczącego. O nic nie pytając, kratkowany mężczyzna usiadł na fotelu naprzeciw biurka i położył sobie na kolanach dużą, skórzaną teczkę. Lippa mógłby przysiąc, że jego niezwykły gość wszedł do środka bez żadnej torby.
- Tak? - zapytał nieco już zdenerwowany Lippa. Korowiński w ogóle mu się nie podobał, czy to przez szelmowski uśmieszek, czy przez dziwne, stłuczone okulary.
- Kochany panie przewodniczący! - wydarł się na całe gardło Korowiński - Źle się dzieje w naszym kraju! Szelmy dorwały się do parlamentu, fałszywymi obietnicami zjednują sobie wyborców! Czas ratować Polskę!
- Proszę pana - przerwał mu nieco zaskoczony Lippa - To wiem. Samą prawdę pan powiedział. Ale co w związku z tym?
- A słyszał pan o tym, co się dzieje w Afganistanie?
Tak, słyszał. Tak, drogi Czytelniku. O tym słyszał nawet przewodniczący Lippa.
- Pewnie - Lippa zbył pytanie parsknięciem - Kto by nie słyszał. Czy myślicie, że ja jestem głupi chłopek? że...
- Nie, nie! - przerwał mu szybko Korowiński. Nie miał ochoty słuchać tej historii. - Wierzę panu, kochany panie Andrzeju. A co by pan powiedział na to, że nasze elity polityczne maczały palce w Afganistanie? Zapadła chwila niezręcznej ciszy. A może to jakiś gryzipiórek? - pomyślał przerażony Lippa. Już go obsmarowali w jednej gazecie..
- Ależ nie! - krzyknął wyraźnie już zniecierpliwiony Korowiński - Nie jestem żadnym dziennikarzem! Ja chcę ratować Polskę!
- Skąd pan wie?
- Co skąd wiem?
- No, że z tym dziennikarstwem - wydukał zmieszany Lipa.
- Przecież pan przed chwilą powiedział.. Nieważne! W tej teczce mam niezbite dowody, że premier i ministrowie mają konszachty z Talibami! - To mówiąc Korowiński otworzył teczkę i pokazał zawartość Lippie. Przewodniczący oniemiał. Było tam wszystko: Marszałek Sejmu z szefem mafii, premier w uścisku z terrorystami, dokumenty, zdjęcia, pokwitowania, kasety.. Wszystko! Coś, czego Lippa szukał od dawien dawna.
- Czego pan chce w zamian za to? - spytał konfidencjonalnym szeptem Lippa - dam wszystko..
- Ależ, Andrzejku kochany! - roześmiał się głośno Korowiński - nic nie chcę! Tylko zróbcie z tego właściwy użytek! Na mnie już pora. Uciekam. Do zobaczenia w lepszej Polsce, kochanieńki!
Lippa odprężył się; odjechał fotelem dwa metry do tyłu żeby sięgnąć do barku i..
- Miauu! Mój ogon! Ach, umieram!
- Co to było?! - wykrzyczał Lippa zrywając się z fotela.
- Nic, nic, to pewnie z ulicy - rzekł uspokajającym głosem Korowiński - ja już naprawdę muszę iść.
Korowiński wyszedł z gabinetu. Miał już udać się do windy, ale...
- Drzwi za sobą zamykajcie - rzuciła siedząca nieopodal sekretarka. Nie raczyła nawet oczu oderwać od rozwiązywanej właśnie krzyżówki.
- Wiesz co, Behemot, ona mnie denerwuje - powiedział na cały głos Korowiński - zbyt bezczelna jest. Siedzi cały dzień, czyta głupie pisma, żuje gumę i nic nie robi. A, przepraszam, ćwiczy jeszcze nowy podpis - bo wychodzi za mąż. Ale, drogi Behemocie, kto by zechciał taką maszkarę?
- Cooo?!- ryknęła wybitnie niekobiecym głosem sekretarka - Co pan sobie wyobraża?
- Myślała pani o urlopie? - spytał ją troskliwie wielki, czarny kocur, który nie wiadomo skąd i kiedy pojawił się na wieszaku - Pani jest przemęczona. Prawda? Przecież pani widzi gadające koty. To oznaka, że pora iść na urlop. Ja mogę to, nie chwaląc się, załatwić. Co wybierasz, Fagocie?
- Słyszałem, drogi Behemocie, że Eskimosi na Grenlandii są nadzwyczaj towarzyscy...
- Pani Aniu - darł się do słuchawki podniecony Lippa - Pani Aniu! Niech pani dzwoni do marszałka Sejmu i powie, że ja jutro będę miał przemówienie! Pani Aniu? Pani Aniu?!
Lippa szedł dziarskim krokiem w stronę mównicy. Już wczoraj dał cynk do gazet, że ma dowody obciążające elity polityczne. Od samego rana w Sejmie wrzało; wszyscy zastanawiali się, z czym wyskoczy Lippa tym razem; starsi posłowie przybierali mentorską pozę i mówili „wiedzieliśmy, że tak będzie”. Teraz wszystko miało się rozstrzygnąć. Lippa wszedł na mównicę, poprawił biało- czerwony krawat.
- Źle się w Polsce dzieje! - ryknął do mikrofonu przewodniczący Lippa. Wszyscy zebrani westchnęli. Zapowiadał się dłuższy monolog - Wyście tę Polskę zepsuli! I myślicie, że teraz wam wszystko puści się płazem? O, niedoczekanie! Znalazły się dowody - tu przewodniczący zrobił efektowną pauzę - Ja je mam tu, w tej torbie!
- Czy to prawda, że dnia 13.02.99 marszałek Plusk śniadał z Krzysztofem W. pseudonim „Szaszłyk”? Czy to prawda, że Andrzej Brzozowski brał łapówki od niejakiego Michała W., pseudonim „Ratownik”? Czy to prawda, że premier hodował szczepy wąglika w akwarium? Czy to prawda, że minister spraw zagranicznych uczył Talibów pilotażu na domowym komputerze? Czy to prawda, że prezydent grywał w tenisa z Bin Ladenem w Bejrucie? Czy to prawda, że... - z ust Lippy padały kolejne absurdalne oskarżenia.
- To blamaż! Potwarz! - rozległ się głos z sali obrad - przedstawcie te wasze dowody, Lippa!
- Ach, tak! Myślicie, że ich nie mam? - to rzekłszy przewodniczący otworzył brązową teczkę, po czym wyszarpnął z niej plik kartek - tu jest wszystko! Zdjęcia! Kasety! Zezn....
Przemowę przewodniczącego przerwała salwa śmiechu, która przetoczyła się przez poselskie ławy. Przewodniczący Lippa ze zdziwieniem spojrzał na swoją rękę. Zamiast wspomnianych dowodów trzymał w ręku pisemko „Miś” i „Mamo, już czytam”. Przerażony Lippa zaczął nerwowo grzebać w torbie, w środku nie było żadnych kaset i kart, a jedynie etykiety z denaturatu, bibułka oraz, Bóg wie czemu - mały yorkshire terrier. Piesek ugryzł przewodniczącego w palec po czym ostentacyjnie nasikał na mikrofon. Następnie diabelskie zwierzątko chwyciło leżący obok długopis Lippy, stanęło na dwóch łapach, łypnęło spode łba na posłów i zaczęło szczekać do mikrofonu robiąc głupie miny. Grzywka terrierka, związana różową kokardką, opadła filuternie na pyszczek pieska. Tego było już za wiele.
- To obraza majestatu Sejmu! Państwa! - darł się marszałek rwąc włosy z głowy. Nagłośnienie nie było mu potrzebne. I bez niego słychać go było nawet w sejmowej restauracji - Policja! Zabrać stąd tego klauna!
Lippa nie stawiał oporu. Po prostu nie mógł. Zemdlawszy, osunął się na ziemię, gdzie mały terrier lizał go troskliwie po twarzy.
- Za moich czasów coś takiego byłoby nie do pomyślenia - odezwał się jeden z siedzących w restauracji posłów - Kto to widział, taka afera w Sejmie! Ach, gdyby tu był Piłsudski, on to by zrobił porządek! Tak jak w Drugiej Rzeczpospolitej!
- To prawda - powiedział jeden ze słuchaczy. Był to człowiek wysoki, smagły, przystojny; jego twarz zdobiła czarna, niezwykle zadbana bródka-hiszpanka. Lecz w owym osobniku najdziwniejsze były oczy, jak później zeznawali świadkowie - jedno zielone, żywe, złośliwe; drugie zaś - czarne jak pochmurna noc, martwe i zimne. Tajemniczy mężczyzna dosiadł się do stolika. Do dziś pozostaje tajemnicą, jak dostał się do sejmowej restauracji. - Kiedy rozmawiałem z marszałkiem Piłsudskim , wróżyłem mu, że tak to się wszystko skończy... Nie był rozmownym człowiekiem, ale rozumny , bystry, nie to co Poniatowski.. Poniatowski ikry nie miał, a to najważniejsze!
- A skąd pan to wszystko wie? - zagadnął jakiś szczawik, z jego głosu bił sceptycyzm i powątpiewanie.
- Rozmawiałem z obydwoma..
- Phi - parsknął ów bezczelny młodzian - widać, że nie tylko Lippie dzisiaj odbiła palma. Ale nieważne.. Ja będę leciał, koledzy. Do jutra.
- Leciał? - zagadnął z szelmowskim uśmieszkiem posiadacz dziwnych oczu - Leciał? Ależ proszę..
- Panie Strawiński - warknął Lipa - niech pan mnie tu nie trzyma! Przecież ja zdrowy chłop jestem! Trzeba ścigać tego Korowińskiego! On jest niebezpieczny!
- Ach tak - rzekł spokojnym głosem Strawiński. Był znakomitym psychiatrą, równie dobrym jak jego ojciec i dziadek. Tradycja rodzinna sięgała już kilku pokoleń, wszyscy Strawińscy odznaczali się nieprzeciętną inteligencją i cierpliwością. Kiedy wyemigrowali z Rosji do Polski, bardzo szybko zyskali renomę, po kilkudziesięciu latach klan Strawińskich objął schedę nad Tworkami, największym zakładem w Polsce. Kogo tu doktor Strawiński nie miał! Gwiazdy z Big Brothera, przestępców, ale polityków do tej pory nie było. Choć, jak sądził, połowa z nich mogła spokojnie zająć miejsce w jego klinice. - A więc - ciągnął dalej psychiatra - Wtedy wyskoczył z torby terrier i narobił na mikrofon. Czy tak?
- Właśnie! - krzyknął Lippa. Wreszcie doszedł do consensusu z zarozumiałym lekarzem - tak zrobił! A potem, jak się dowiedziałem od zaufanych kolegów - którzy zresztą też tu są, tuż za drzwiami - poseł Kolawiński wyleciał przez okno i poleciał w stronę Pałacu Kultury, gdzie rąbnął głową w zegar!
- Siostro - rzekł przekonany już o słuszności swej diagnozy Strawiński - pan Lippa zajmie trójkę.
- Niee! Ja mam materiały dla ambasady amerykańskiej! Zeznania! - krzyczał Lippa wyrywając się z rąk sanitariuszy. Bądź co bądź, był to krzepki chłopak - Dowody!
Strawiński westchnął. W poczekalni znajdowało się jeszcze dziesięciu innych polityków. Zapowiadał się dla niego długi, męczący wieczór.