Wojny klonów – Tracey West

Autor: Grzesiek 'SethBahl' Adach

Wojny klonów – Tracey West
Cesarz, jak głosi stara przyśpiewka, życie ma klawe, jednak ciężko to samo powiedzieć o losie recenzenta, który od czasu do czasu musi dostać pozycję zapowiadającą dlań drogę przez mękę. 15 sierpnia zeszłego roku do kin trafił długo zapowiadany kolejny pełnometrażowy film spod znaku Gwiezdnych wojen, będący wstępem do telewizyjnego serialu, który swoją premierę miał dwa miesiące później. Zanim jednak nastąpiła ta nieszczęsna chwila, do sklepów zawitała wesoła gromadka produktów towarzyszących – wśród nich zaś adaptacje filmu: zarówno dla "dorosłych fanów", jak i przeznaczonych specjalnie dla dzieci. Recenzowanym produktem jest oczywiście ta druga.

Dlaczego narzekam już od pierwszego zdania? Otóż, jak zapewne wiedzą liczni widzowie, którzy mieli wątpliwą przyjemność wpaść do kina na seans Wojen klonów, film był przeraźliwie słaby. Ja, podbudowywany przez wewnętrzne poczucie przynależności do społeczności fanów Star Wars, dzielnie wytrzymałem jakieś pół godziny, po czym rozpocząłem intensywne ziewanie. Czego więc spodziewać się można po adaptacji tej samej produkcji, tyle że bez wizualnych bajerów, błysków i łatwiej działających na wyobraźnię popisów kaskaderskich postaci na ekranie?

Lektura The Clone Wars najpewniej nie skończy się śmiercią z nudów, przynajmniej dziecka. Fabuła filmu została skondensowana do 160 stron, więc nie ma w książce miejsca na bardziej irytujące dłużyzny, zwłaszcza, że Tracey West postarał się by poszczególne sceny i wątki nie ciągnęły się zbyt długo, a młody czytelnik co chwilę doświadczał zmiany otoczenia.

Mając na uwadze fakt, iż recenzowane Wojny klonów są adaptacją dla dzieci, zrozumiałe jest, że na wspomnianej kompresji scenariusza wyjściowego najbardziej ucierpiały tzw. głębia postaci oraz ilość ich wewnętrznych monologów i przemyśleń. Książka w zasadzie w całości składa się z akcji i pod tym względem przypomina bardziej obserwowanie wydarzeń w grze komputerowej niźli opowieść o wojnie i porwaniach w mrocznym okresie w historii galaktyki. W motywach "refleksyjnych" pozostały jedynie wątki kluczowe dla twórców serialu (i filmu), gdyż ci wielokrotnie powtarzali, iż w każdym odcinku starali się poruszyć jakiś problem, który mógłby następnie zostać z maluchem zgłębiony.

Dziwnym niepomiernie jest natomiast fakt, że w książce nie ma obrazków. Żadnych, jeśli nie brać pod uwagę ozdobnych mieczy u góry każdej ze stron. Oczywiście rozumiem powiązanie pomiędzy wyobraźnią a lekturą książki, ale wyobraźni większości dzieci trzeba jednak jeszcze trochę pomóc; przynajmniej od czasu do czasu. Tutaj zaś nic z tych rzeczy i choć nie widziałem wersji oryginalnej, to mam przeczucie, że nie jest to problem jedynie polskiego wydania. Język, jakim Wojny klonów są napisane, jest zwięzły i relatywnie prosty w odbiorze. Najmłodsi fani będą mieli w razie czego do pomocy czytających im rodziców, ale i dzieci brnące już przez książki samodzielnie powinny sobie z dziełem Westa poradzić. Tłumaczenie Michała Zacharzewskiego jest słabe, podobnie jak redakcja teksu, a czytelników zapewne irytowałyby nieumiejętność odmiany nazwisk postaci w języku polskim, kalki językowe, czy sztywno brzmiące w naszym rodzimym języku dialogi… irytowałyby, ponieważ grupa docelowa The Clone Wars jest szczęśliwie tą, która będzie zwracać najmniejszą uwagę na potknięcia lingwistyczne; tak jak na sporadyczne literówki.

Wojny klonów Tracy'ego Westa to opowieść przeznaczona dla dzieci, z czego wynika prosty wniosek, że nie jest przeznaczona dla dorosłych. Jeśli więc ktoś po nią sięgnął to albo jest recenzentem, albo jest sam sobie winien. Lub też szuka książki odpowiedniej do poczytania dziecku, a nie widzę poważniejszych przyczyn, dla których temu miałyby się Wojny klonów nie spodobać. Wreszcie, patrząc z perspektywy troski o rozwój społeczności fanów, każda okazja jest dobra by spełnić prośbę "Poczytaj mi mamo/tato w klimatach Gwiezdnych wojen".