Wszystkich czytających chciałbym w tej chwili ostrzec, że moja recenzja zawierać będzie dużo spojlerów. Ale wybaczcie, aby uzasadnić jad płynący z tego tekstu muszę się posłużyć konkretnymi przykładami.
Film zaczyna się banalnie. Banalnie do bólu - Ray Ferrier (Tom Cruise) jest rozwiedzionym ojcem i wiecznym dzieckiem. Na weekend jego była żona zostawia z nim dwójkę dzieci (Rachel - Dakota Fanning; Robbie - Justin Chatwin). Dziewczynka jest młoda i bardzo rozsądna, a chłopak zbuntowany i wściekły na ojca. Po chwili z głośników słyszymy uderzające niedaleko domu Raya pioruny (słyszymy je, mimo że nie ma gromów), czyli wszyscy są już przygotowani na koniec świata. Wkrótce straszna burza mija i podenerwowany ojciec biegnie sprawdzić co się stało (jest zaniepokojony, bowiem wszystkie urządzenia elektryczne wysiadły). W miejscu po trafieniach piorunem z ziemi wychodzi trójnogi mechaniczny potwór i zaczyna masakrować całą dzielnicę. No i się zaczyna.
Jak już wspominałem, zasilane prądem urządzenia przestały działać. Ale są wyjątki: zegarek Raya, który jest mechaniczny, na sprężynkę, staje. Za to świetnie działa kamera przechodnia filmującego potwora wchodzącego z ziemi (o latarce na baterie nie wspomnę). A potwory są przekomiczne. Coś takiego mogło być straszne na początku XX wieku, ale u mnie wywołało tylko zażenowanie.
Dalej. Obcy, którzy dostali się na Ziemię przy pomocy kapsuł poprzez pioruny (?), są niezwykle humanitarni. Bowiem ta, wyprzedzająca nas o miliony lat cywilizacja, nie używa broni masowego rażenia. Trójnogi strzelają laserami, które zabijają każdego człowieka z osobna! Dodatkowo mają macki, także do przechwytywania poszczególnych ludzi, oraz macki z kolcami do przebijania kruchej ludzkiej powłoki. Żadnych bomb, rakiet, zmian w atmosferze, nic z tych rzeczy. Ale nie uwierzycie, po co im ludzie. Otóż nasz biedny gatunek ma zasilić jakieś pseudoorganiczne odrosty, którymi obcy pokrywają naszą planetę. Oczywiście, jak wiemy, człowiek najlepiej się do tego nadaje. Użycie bydła, myszy, owadów czy jakiegokolwiek gatunku, który swą masą i ilością posiadanej krwi kilkakrotnie przewyższa ludzkość byłoby bez sensu. Nie, to muszą być ludzie. Aha, dla urozmaicenia ludzie wysysani są raz to na bieżąco, raz przechowywani w specjalnych więzieniach, również przymocowanych do trójnogów. Po prostu śmiech na sali.
Obcy to jak zwykle ociekające śluzem ludziki z wielkimi łbami (tu nowość, łby są graniaste, nie jajkowate), które łażą dookoła sycząc i potrącając różne sprzęty. Innego zadania w filmie nie mają. Do tego ich - jak już wspomniałem wyprzedający naszą technologię o miliony lat - sprzęt poszukiwawczy reaguje tylko na bardzo głośne dźwięki i jest głęboko zafascynowany lustrem. Widocznie zwierciadło, czyli coś, co znaleźć możemy również w naturze, jest dla Obcych nowe i hipnotyzujące. Aha, nie zapomnijcie, supernowoczesny sprzęt obcych można rozwalić siekierą. Dodatkowo sama scena pojawienia się najeźdźców w piwnicy, w której ukrywają się nasi bohaterowie jest nudna jak flaki z olejem. Ja rozumiem, że stopniuje się napięcie i kiedy już się wydaje, że wszystko jest dobrze, ktoś coś potrąca i znów mamy moment strachu. Ja rozumiem zrobić tak raz. Dwa. Ale przy trzecim razie błagalnie wpatrywałem się w zegarek, żeby przyśpieszył i zwolnił mnie od obowiązku siedzenia w kinie.
I pierwsza scena, w której pojawia się Ogilvy (Tim Robbins)! Boże. Pół sali się śmiało. Wygląda tam jak połączenie tchórza i psychopaty, który chce być groźniejszy niż może i nieodmiennie przywołuje w mej pamięci obraz Paździocha z Wiedźmina.
Filmu nic nie ratuje. Gra aktorska jest przeciętna. Próba przeniesienia realiów wydarzenia w teraźniejszość wyszła tak sobie (Rachel pytająca wciąż "Czy to terroryści?" też była bardziej zabawna niż przekonująca). Nie widziałem żadnego nowego rozwiązania (wciąż te same "tarcze energetyczne"). Fabuła banalna i niedopracowana, z większością wątków potraktowanych po macoszemu lub w ogóle niewyjaśnionych. Efekty specjalne niezłe, ale bez żadnych rewelacji.
Do tego wszechobecne niekonsekwencje są wręcz dobijające. Spielberg stracił wiele w moich oczach i nigdy już nie wybiorę się na jego film w ciemno. Od teraz zawsze będzie mi się kojarzył z dziwacznymi, błyszczącymi trójnogami, które jako jedyne maszyny bojowe na świecie ostrzegają wszystkich o swoim przybyciu rykiem. Po prostu, parafrazując pewne znane słowa: Błogosławieni, którzy nie mają nic do powiedzenia i nie próbują ubierać tego w obraz.
Zakończenia nie zdradzę, choć i tak wszyscy na pewno już się go domyślili. Za to nikt nie spodziewa się, co okaże się decydującym czynnikiem w walce z Obcymi. Jak już się dowiecie spuścicie wzrok - wstyd być po takim seansie fanem science-fiction.