» Recenzje » Wojna Kalibana

Wojna Kalibana


wersja do druku

Przeciętna wojna

Redakcja: Agata 'aninreh' Włodarczyk

Wojna Kalibana
Znaczenie tytułu pierwszego tomu cyklu Expanse było względnie oczywiste. W przypadku Wojny Kalibana jego interpretacja wymaga odrobiny zastanowienia – nie mówiąc już o choćby pobieżnym zapoznaniu się z jednym z mniej znanych dzieł Szekspira. Niestety, tom drugi jest ciekawszy od pierwszego jedynie pod tym względem.

W Układzie Słonecznym zapanował chwiejny pokój. Planety wewnętrzne straciły do siebie zaufanie, ale chwilowo trwa między nimi zawieszenie broni. Pas cieszy się świeżo nabytą i jeszcze bardzo niepewną niezależnością. Wystarczy jednak jedna iskra, by na nowo wzniecić pożar. I ta pada na Ganimedesie, jednym z księżyców Jowisza, gdzie produkuje się gros żywności uprawianej poza studnią grawitacyjną Ziemi. Dochodzi tam do ataku dziwnego, niemal niezniszczalnego stwora, który masakruje oddział marines ONZ, a następnie zabiera się za ich pochodzących z Marsa kolegów. Każda ze stron obwinia drugą o ten akt agresji, wybucha więc krótkotrwała, ale bardzo intensywna bitwa w przestrzeni ponad stacją. W głowach wielu ważnych osób rodzi się pytanie – czy atak potwora był przypadkowy? Czy to zapowiedź kolejnego posunięcia bytującej na Wenus protomolekuły? A może winnych trzeba szukać wśród przedstawicieli naszego własnego gatunku?

Fabuła była najsłabszym elementem Przebudzenia lewiatana i nie inaczej jest w przypadku kontynuacji. Intryga, z którą przychodzi się nam mierzyć, jest względnie oczywista – jedyną tajemnicą może być tożsamość osoby, która stoi za tym wszystkim, ale która również szczególnie nie zaskakuje. Ponownie mamy do czynienia z historią poprawnie skonstruowaną pod względem technicznym, choć tym razem zabrakło jej nieco szlifu – raz czy drugi autorom zdarza się popychać fabułę do przodu nieco na siłę lub ucinać niektóre wątki zbyt gwałtownie, by wypadło to naturalnie. Większym problemem jest jednak fakt, że opowieść zwyczajnie nie porywa. Jest nawet gorzej niż poprzednio, gdyż pisarski duet zdecydowali się na razie dać dojrzewać głównej niewiadomej cyklu – protomolekule. Tym razem gra ona drugie skrzypce, podczas gdy czytelnikowi przyjdzie obserwować głównie międzyludzkich przepychanek. Te zaś są na tyle przewidywalne i nijakie, że ani przez moment nie byłem szczególnie ciekaw, jak dalej potoczy się akcja. Narzekać nie powinni za to fani kosmicznych potyczek, znajdziemy ich bowiem w powieści więcej niż w poprzednim tomie – pojawią się zarówno strzelaniny, jak i wymiany ognia między całymi flotami okrętów.

Kiedy czytałem pierwszy tom cyklu, najlepsze wrażenie zrobiła na mnie świetna kreacja postaci. W Wojnie Kalibana nie jest już tak różowo. Po pierwsze, tym razem zamiast dwóch, mamy aż czterech protagonistów. Miller oczywiście nie jest już jednym z nich, wciąż jednak obserwujemy poczynania Holdena, pozostającego na żołdzie Freda Johnsona, który wysyła go do zbadania incydentu na Ganimedesie. Oprócz tego śledzimy losy Praksa, tamtejszego botanika, którego córka została porwana krótko przed atakiem potwora; Bobbie, marsjańskiej marine, jedynej ocalałej z oddziału zaatakowanego przez tajemniczą istotę; oraz Avasarali, zastępcy podsekretarza rządu ONZ, faktycznie jednej z najpotężniejszych osób na Ziemi, która stara się zapobiec eskalacji konfliktu. Większe rozdrobnienie akcji oznacza, że każdej z tych osób autorzy mogli poświęcić mniej czasu, przez co ich sylwetki nie zostały zarysowane równie starannie jak poprzednio. Holden wciąż jest interesujący i niejednowymiarowy, niepozbawiony wad i słabości, choć fakt, że z trudem radzi sobie z traumą po Erosie, czyni go momentami irytującym. W jednym momencie jego ewolucja, która do tej pory przebiegała bardzo płynnie i naturalnie, jest trochę zbyt skokowa, wciąż jednak wypada nieźle. Gorzej pozostałymi bohaterami. Avasarala, starsza pani o umyśle i języku ostrym jak noże, robi przyzwoite wrażenie, ale nie zachwyca. Stanowi typowy literacki przykład "dobrego polityka" – przebiegła, nadzwyczaj inteligentna, ale w głębi serca przyzwoita. Nie ma w niej nic, co mogłoby czytelnika zaskoczyć, służy głównie jako wektor zaszczepiający odbiorcy wiedzę odnośnie realiów politycznych i stosunków wewnętrznych na Ziemi, od czasu do czasu popycha też akcję do przodu, demaskując kolejne warstwy spisku.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Najgorzej wypada pozostała dwójka protagonistów – jeżeli można ich tak nazwać. Choć bowiem regularnie pojawiają się rozdziały pisane z ich perspektywy, w praktyce przez większość czasu pełnią oni rolę balastu, biernie obserwując wydarzenia lub robiąc rzeczy pozbawione większego znaczenia dla fabuły. Owszem, kilka razy stają się katalizatorami pewnych wydarzeń, w praktyce jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że powieść wiele by zyskała, gdyby uczynić ich postaciami pobocznymi. Szczególnie, że poświęcone im nitki fabuły nie zachwycają – wątek porwania córki Praksa, tutejszy odpowiednik zniknięcia Julie Mao z poprzedniego tomu, nadaje historii bieg, jednak nie jest zbyt interesujący – a jego rozwiązanie nie powala. Jeszcze gorzej wypada napędzająca Bobbie potrzeba zemszczenia się na stworze, który zmasakrował jej oddział, dla całej historii w zasadzie zbędna, za to dodająca do finału sporą dawkę sztuczności, sztampy i fabularnych dziur. Czytelnika nie zaskoczy ani nie zachwyci również ich osobowość – studium rozwoju PTSD w przypadku Bobbie z początku jest interesujące, szybko jednak okazuje się być płytkie i prowadzić do taniego katharsis, zaś Praks to postać jednej nuty – jest typowym, ogarniętym obsesją, oderwanym od norm społecznych mózgowcem, napisanym poprawnie, ale bez fajerwerków. Nie zostali może wykreowani złe, ale nie trzymają poziomu protagonistów z tomu pierwszego – a przez to zamiast maskować niedociągnięcia fabuły, uwypuklają je.

Również światotwórstwo w tym tomie wypada gorzej niż poprzednio. Z początku dowiadujemy się nieco o Ganimedesie, który pełni szczególną rolę wśród ludzkich kolonii, potem jednak autorzy skupiają się przede wszystkim na realiach życia i ustroju politycznym na Ziemi, które zostały zarysowane wiarygodnie, ale bez polotu – terminy takie jak "rząd światowy" czy "podstawowe utrzymanie" nie powinny być wszak obce żadnemu miłośnikowi SF. Ponownie – nie znaczy to, że jest źle, brakuje jednak nieco egzotyki, jakiegoś kolorytu, który mógłby zachwycić czytelnika.

Tym razem muszę również ponarzekać przez chwilę na styl powieści. Poprzednio był on raczej nijaki, nie rzucał się w oczy i nie przeszkadzał w lekturze. Tym razem jest podobnie, ale odczuwalnie gorzej – częściej pojawiają się powtórzenia i niezbyt szczęśliwie poskładane zdania. Błędów nie jest na tyle dużo, by przeszkadzały w odbiorze, nie ma tu również nic widowiskowo paskudnego (może poza uporem tłumacza, by „genocide” przekładać jako „genocyd”, a nie „ludobójstwo”), jednak osoby co bardziej wrażliwe na tego typu sprawy mogą się czasem skrzywić.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Wojna Kalibana to kontynuacja gorsza od pierwowzoru pod każdym względem. Drętwa fabuła, jedynie przyzwoite postacie, mniej egzotyczne realia – wszystko to składa się na obraz powieści raczej przeciętnej niż dobrej. Fani cyklu mogą dać jej szansę i mieć nadzieję, że tom trzeci udowodni nam, że był to chwilowy spadek formy.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.5
Ocena recenzenta
9.17
Ocena użytkowników
Średnia z 3 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Wojna Kalibana
Cykl: Expanse
Tom: 2
Autor: James S.A. Corey,
Wydawca: Mag
Data wydania: 20 czerwca 2018
Liczba stron: 596
Oprawa: twarda
ISBN-13: 978-83-7480-924-5
Cena: 39 zł



Czytaj również

Legion wspomnień
Wypełniając luki
- recenzja
Upadek Lewiatana
Ostatni bój
- recenzja
Wzlot Persepolis
Nowy rozdział
- recenzja
Prochy Babilonu
Narracyjna transformacja
- recenzja
Gry Nemezis
Zbliżenie na załogę
- recenzja
Gorączka Ciboli
Wyboista droga ku gwiazdom
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.