» Blog » Włoski smak Węgier
13-09-2010 14:38

Włoski smak Węgier

W działach: Polecanki, Krakowskie Smaki, Wyprawy, Muzyka | Odsłony: 3

Włoski smak Węgier
Muzyka do tematu, ale z historyjką i prośbą - kiedy tak sobie wędrowaliśmy późnym wieczorem brzegiem Dunaju usłyszeliśmy niezłe folkowe jazzowanie. Okazało się, że trafiliśmy na festiwal cholera-wie-czego, gdzie dają naprawdę zacną muzykę. Udało mi się dowiedzieć, że był tam niejaki Lajko Felix, tylko, że gra on głównie muzykę w miarę klasyczną. Ktoś może zna zespół z węgierskimi folkowymi dźwiękami (może być też coś niekoniecznie węgierskiego, ale w podobnych klimatach)? Na filmiku marne 8 minut, ale za to z przytupem. Dłuższa retransmisja koncertu tutaj i tutaj.

Będę wdzięczny. Swoją drogą wdzięczny jestem za technologiczną rewolucję. Dzięki temu mogę nawet obejrzeć części tego koncertu na YT:D



Celem ostatniej wyprawy był Budapeszt, który nawiedziliśmy z Dużym i Anią. Stolica Węgier jest naprawdę fascynująca - niesamowicie odrestaurowana katedra sąsiaduje tam z całkowicie zapuszczonymi i opuszczonymi kamienicami, co nadaje miastu mocno punk-gotycki klimat. W sam raz dla takiego WoDziarza jak ja. Całość spowodowała wyfermentowanie całkiem niezłej (już stestowanej) sesji. Ale przecież nie weszliście tutaj w oczekiwaniu RPGowych uniesień, tylko kulinarnych polecanek.

Pierwszego dnia wbiliśmy się na pałę do zupełnie przypadkowej knajpy, gdzie dawano "węgierskie" żarcie. Całość była zacna, ale bez rewelacji. Trzeciego dnia uderzyliśmy do Hindusa, z którego zapamiętałem naprawdę dobre samosy. Natomiast obiad dnia drugiego to powód, dla którego wszyscy się tu zebraliśmy.

Na początku włoska restauracja Pomo d'Oro zachwyciła nas nazwą, zaprawdę przemyślną i łatwą do zapamiętania. Była akurat na drodze z naszego mieszkania w kierunku na wzgórze zamkowe. Zobaczyliśmy, zachwyciliśmy się nazwą i postanowiliśmy uderzyć tam w drodze powrotnej. Okazało się to wyśmienitym pomysłem.

Właścicielem oraz menedżerem Pomo d'Oro jest rodowity Włoch, zresztą tam samo kucharz. Kelnerzy to już madziarowie, ale świetnie mówiący po angielsku, do tego zabawni i chętnie żartujący z klientami. Wielki plus im za to. Dodatkowy plus za wystrój - choć siedzieliśmy na zewnątrz (ciepło było) to rzuciliśmy okiem na przestronne, odrobinę ciemne wnętrza. Świetnie urządzone, a dla fanów piłki nożnej - koszulki z autografami piłkarzy AC Milanu, którego właściciel wydaje się być fanem.

Samo jedzenie to mistrzostwo świata. Na pierwszy rzut poszły zupy - moja szpinakowa z gnochi była bardzo dobra, ale to pomidorowa Dziwożony zdobywa medal w tej kategorii. Mocno pomidorowa, z kawałkami warzyw, z prawdziwych tomatów, a nie przecieru. Do tego serwowana w ceramice ukrytej w puszce ala zupy Cambella - wygląda to naprawdę przecudnie.

Na drugie też dałem ciała. Jak ostatni dureń zamówiłem lazanię, której przecież właściwie nie da się zepsuć, ale i ciężko z niej zrobić wystawne danie różniące się od innych lazanii. Za to Dziwożona i Ania zamówiły ravioli z rikottą i szpinakiem w sosie serowo-pleśniowym z orzechami i było to boskie. Duży oczywiście pogardził mięsem i warzywami i wziął pizzę, która prezentowała się świetnie i bardzo dobrze pachniała (zabawne było to, że dzień wcześniej rozmawialiśmy właśnie o takiej pizzy, która w momencie podania ma jeszcze pół-płynny serowy środek - i taka też była pizza w Pomo d'Oro). Na krótką chwilkę przez pomyłkę na nasz stół trafiła pizza z salami i szynką i to właśnie wtedy pożałowałem (bardzo dobrej, ale jednak tylko) lazanii. Mięsne składniki pachniały wręcz nieziemsko.

Osobny akapit należy się deserom, na które, mimo pełności po dwudaniowym obiedzie, sięskusiliśmy. Bo też trudno żeby nie, skoro w karcie są takie jazdy jak lody rodzynkowe czy figowe. Do tego różne ciasta, ciasteczka, obowiązkowa panna cotta czy tiramisu (zresztą wybór był tak dobry, że zrezygnowałem z testu tiramisu na rzecz innego przysmaku). Sam zamówiłem deser kawowy, czyli małe espresso jeszcze w zaparzaczu, do którego dostaje się filiżankę z gałką lodów waniliowych w środku oraz spienioną słodką śmietanę. Naprawdę było to mocne uderzenie kofeinowo-cukrowej energii.

Jeśli zatem będzie kiedyś w Budapeszcie i zapragniecie naprawdę autentycznej włoskiej kuchni (i to za w miarę sensowne pieniądze) to uderzajcie do Pomo d'Oro.

Trattoria Pomo d'Oro

Strona netowa: Pomo d"Oro

Telefon: (+36-1) 302-64-73 (wieczorami są mocno nabici, proponuje jednak popołudnia albo rezerwację stolika)

Komentarze


996

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Folk tak, ale gdzie w tym jazgocie jazz usłyszałeś?
13-09-2010 19:26
~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Przy okazji muszę dodać, że koszulki AC Milanu wiszą w drodze do toalety :)
14-09-2010 10:08
neishin
   
Ocena:
0
@Craven - chodziło mi o jazzowanie nie jako granie jazzu a o improwizacje, z których jazz jest niejako znany. Ale to rzeczywiście mocny skrót myślowy.

@~ - to prawda, ale za to jaka to toaleta! Wypaśna. No i w drodze jest też wypaśna piwniczka na wino :D
14-09-2010 12:24
Blanche
   
Ocena:
0
Spóźniłeś się z tym wpisem dokładnie o rok. Żałuję, że nie znałam tej kanjpy będąc w Budapeszcie.
14-09-2010 17:19
neishin
   
Ocena:
0
Szkoda, może następnym razem? Zresztą Budapeszt to miejsce, w którym za każdym razem odnajduję świetną restaurację. Za pierwszym razem był to Nemo w Budzie (nawet nie wiem czy ciągle istnieje, świetny wystrój ala Nautilus, rewelacyjne paseczki z piersi kurczaka).
14-09-2010 18:49

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.