Przywódcą jednej z takich osad jest dorosły już Quinn (Christian Bale – American Psycho), usiłujący za wszelką cenę utrzymać swą trzódkę przy życiu. Jednak pewnego dnia pod murami staje Amerykanin Van Zan (Matthew McConaughey – Kontakt) na czele małej armii, paru czołgów i helikoptera pilotowanego przez naszą ulubioną blondynkę (Izabella Scorupco – chyba nie trzeba przypominać jej niezwykle wymownej kreacji w Ogniem i Mieczem...). Dzielny wojak ma pomysł, jak zabijać smoki i ocalić świat.
Właściwie niewiele można temu filmowi zarzucić jeżeli idzie o miłe i przyjemne oglądanie. Zagrany został dobrze - McConaughey robi wrażenie jako wielki mięśniak z łezką w oku, szczególnie po „delikatnych” rolach jakie grywał wcześniej, a nawet nasza Izabella nie wypada źle. Efekty specjalne są naprawdę porządne, na miarę obecnych postępów w kinematografii. Wstyd przyznać, ale nasz smok z Wiedźmina wydaje się przestarzałą dzieciną zabawką w porównaniu z gadami latającymi po niebie we Władcach ognia.
Jednak czy da się zgrabnie połączyć średniowieczne legendy i katastroficzną przyszłość? Może i się da, ale... No właśnie. Coś tu nie pasuje. Bohaterowie nie powinni rzucać się na smoka z wielkim toporem bojowym ani strzelać do niego z kuszy, kiedy mają pod ręką cały arsenał broni współczesnej. Wyszkoleni żołnierze nie powinni zapuszczać się na terytorium „wroga” bez wcześniejszego zwiadu i rozpoznania, wystawieni jak kaczki na strzelnicy. Przy całej średniowiecznej otoczce warto by było zachować odrobinę realizmu. Może nie kłuje to w oczy przeciętnego widza, ale z pewnością przeszkadza rpgowcowi, który już wiele postaci stracił przez taką głupotę...