Wczorajszego wieczora (19.12.01) z nie małą pomocą mych przyjaciół, dostałem się na upragnioną, z dawna oczekiwaną premierę Władcy Pierścieni. Z góry muszę powiedzieć, że ta recenzja nie jest obiektywna. Film wywarł na mnie ogromne wrażenie tak psychiczne, jak i fizyczne (ach, ten wszechobecny pot, i odgniecenia od wciskania się w fotel…). Nie opiszę gdzie, ani w jakich warunkach obejrzałem to cudo. Ważne że sala była przestronna, publiczność cicha i życzliwa, fotel wygodny, cola zimna a menthosy twarde. Tak wiec zasiadłem w fotelu, obejrzałem sobie dobrze dobrane reklamy i… I tu mógłbym zacząć się rozpisywać nad plusami i minusami każdej z osobna sceny, wychwalać to, poniżać tamto… Ale nie. Nie z dwóch powodów.
Po pierwsze, każdy powinien ten film zobaczyć i sam sobie ocenić, ale ostrzegam, że nawet największy krytyk zostanie oczarowany urokiem filmu, i jakakolwiek obiektywność odpłynie z szumem jednego z wodospadów otaczających dom Elronda.
Po drugie, boje się że tylko sam papa Tolkien mógłby opisać ten film należnymi mu wzniosłymi słowami.
Otóż Władcy Pierścieni udała się trudna i zarazem rzadka sztuka - jest filmem genialnym, boskim, cudownym, ale jednocześnie nie psuje wrażenia książki tym którzy ją przeczytali.
Wręcz przeciwnie. Wręcz dopełnia jej obraz.
W większości ekranizacji typowy oglądacz spotyka się z problemem innego odwzorowania swoich wyobrażeń na temat książkowych postaci. We Władcy tego nie ma. Wszystko jest dokładnie tak jak być powinno.
W filmie krajobrazy są genialne. Gdy oglądamy te panoramy i pejzaże, gdy zanurzamy się w rzeźbionych korytarzach Morii, gdy gościmy u Elronda, to aż ślinka ścieka do butów. Cudo.
Efekty są jak cały zresztą film genialne (ach, to ogniste Oko), ale mimo swej genialności, nie zaćmiewają blasku filmu. Kolejny plus.
Aktorzy dobrani zostali mistrzowsko, każdy pasuje do moich wyobrażeń na temat książkowych opisów. Na
początku, po obejrzeniu trailerów, miałem duże wątpliwości co do Legolasa, który wydal mi się nieco zbyt podobny do Kena, ale w filmie wszystko jest w stu procentach w porządku. Wątpliwości miałem także co do goblinów i orków, którzy wydawali mi
się zbyt komputerowo - plastikowi. Ale po seansie doszedłem do wniosku że to jest takie, bo tak życzyłby sobie Tolkien.
Również hiper ciekawie sfilmowane zostały sceny walk. Są rozmyte, wartkie, ciągle coś się dzieje, trudno rozróżnić
bohaterów od ciemnej masy. Na początku trochę to denerwuje, ale po chwili zastanowienia orientujemy się, że do diabła ciemnego, po raz chyba pierwszy w historii filmów w których siekają się na miecze, możemy poczuć że my sobie stoimy obok walczących i możemy ich niemal dotknąć! Realistyczność aż do bólu zębów!
Muzyka, w której maczała swoje zdolne paluszki Enya, powala na kolanka, i aż serduszko nam się wyrywa do rytmu.
Parę ostatnich słów muszę poświęcić wyciętym elementom. Jest oczywiste, że nie można było nakręcić całej zawartości książki, bo zajęłoby to następnych parę latek, tak wiec twórcy filmu musieli parę scen wyciąć. I tu pokazuje się GENIALNY montaż. Twórcy wycieli dokładnie to co było trzeba wyciąć, i prawie nie czuje się braku fragmentów książki. Dopiero po parogodzinnej kontemplacji filmu, zaprawianej napojami bezalkoholowymi poprzypominałem sobie tych parę scen, właściwie bez znaczenia dla przejrzystości treści filmu.
Nie wiem jak wy braci eRPeGowa, ale ja już zacząłem ślinić się obficie na myśl o części drugiej. Nowiusieńki soundtrack pogrywa już w moim odtwarzaczu, a na ścianie wisi gigantyczny Gandalf i Aragorn (moja miłość). Jak wypuszczą DVD, to zamówię jeszcze z Anglii, przed premierą. Forsa nie ma znaczenia w tym wypadku. Co tu dużo gadać - jak tylko będziecie mieli możliwość, to biegnijcie do kina, znużcie się w magii ekranizacji która przejdzie do historii, ekranizacji nie psującej książkowego pierwowzoru, ekranizacji która tworzy całość z książką, wzajemnie się dopełniając i wspomagając.
I wreszcie nie możesz już powiedzieć 'a, na grzyb będę czytał te setki stron - przecież widziałem film'.
Niech Tolkien będzie z wami w waszych snach i życiach.
