16-12-2009 02:03
With a big help from my friends (and family)
W działach: Komiks | Odsłony: 1
Dziś lajtowy wpisik, może trochę hermetyczny, ale dla mnie ważny, bo od dawna paru osobom się należał.
Niestety jestem kolekcjonerem komiksów. Niestety, zwłaszcza dla mojej rodziny w okresie świątecznym, którą zazwyczaj zanudzam swoimi życzeniami mającymi uzupełnić kolekcję. Niestety – dla mnie – wypracowali technikę polegającą na olewaniu mojej wishlisty i na Święta dostaję rzeczy potrzebne lub takie, które oni uważają za potrzebne.
Na szczęście są też inne okazje, by dostać komiks w prezencie. W moim zbiorze szczególne miejsce zajmują zaś te, które nie ukazały się w Polsce. Przybywają na różne sposoby (zamówione lub przywiezione z podróży), ale na stałe mają zagwarantowane honorowe miejsce na mojej półce.
Dziś zatem mały, lajtowy tribute dla tychże tytułów i dla tych, za których sprawą do mnie dotarły.
Na zdjęciu od lewej, w górnym rzędzie:
Tekkon Kinkreet. Gruba kniga Taiyo Matsumoto, którą dostałem od Basi i Rege. Opasłe tomiszcze (wszystkie odcinki!) dość brutalnej, ale przy tym bardzo "innej" mangi. Może większy znawca japońskich historyjek by ją do czegoś porównał, ale ja nie znajduję drugiej takiej pozycji. Polecam miłośnikom miejskich, trochę cyberpunkowych reliów.
The Complete Cartoons of New Yorker, czyli najnowszy gość w zbiorze. Wolumen-monstrum, zawierający 2004 komiksy i rysunki satyryczne, które powstały w ciągu 70 lat istnienia amerykańskiego czasopisma. 2004 to mało? Na dwóch załączonych płytkach jest ich łącznie 68647. Elcia i dyniek zaopatrzyli mnie w zapas humoru do końca wieku. Lektura to w zasadzie przewodnik po historii Ameryki – niesamowita rzecz. Przy okazji dowiaduję się, że wiele dowcipów, z których dziś się śmieję (kojarzycie niedźwiadka polarnego, któremu jest zimno?), powstało przed wojną. Tak, drugą światową.
Dalej na prawo kącik z Batmanem.
Najpierw zeszycik, który przywiozła mi Mama, gdy była w Nowym Jorku. Niby zwykły Gacek, taki trochę retro (w środku historia tak badziewna, że aż godna Adama Westa), ale sentymentalnie istotny: ukazał się w tym roku i miesiącu, gdy przyszedłem na świat (OCT. 1980). Perełka, choć gniot.
Zza niego wynurza się prezent ślubny od Katarzyny i neishina, czyli Ultimate Guide to the Dark Knight. Wypasiona, fullkolorowa encyklopedia z nietoperkiem wychylającym się z każdej strony poza tymi, które odstąpił swojemu sprzętowymi, sidekickom i przeciwnikom. Nie muszę już odwiedzać Batcave'ów i innych fansajtów, by wiedzieć, dlaczego Batman nosi majty na spodnie. Cudeńko.
Obok śmieszna rzecz, którą dostałem od szwagra Michała (pozdrowienia dla dalekiego Szanghaju). Tytuł The Batman Handbook. The Ultimate Training Manual mówi sam za siebie. Autor Scott Beatty stworzył poradnik, jak zostać pogromcą zła. Mówiłem, że to zabawna rzecz? Zabawniejsze jest to, że w środku w zasadzie wszystko jest na poważnie. Można się np. dowiedzieć, jak Batman przeżył zakopany żywcem w trumnie albo jak zbiera się próbki krwi. A wam się wydawało, że komiksy o superherosach są nierealistyczne.
Rząd na dole, od prawej:
Dalej szwagier Michał (pozdrowienia dla naszego człowieka w Ubisofcie), który podczas pierwszej wizyty w Państwie Środka znalazł mi komiks. Podobno z trudem, bo w Chinach o komiksy ciężko. Nie wiem, o czym tenże komiks opowiada. Znaczy się są wojownicy jak w nowoczesnych superprodukcjach, jest masa krzaczków i jest ISBN. Całość na papierze jak z peerelowskich masowych edycji dzieł zebranych Henryka Sienkiewicza. Wydany w roku 2005, wygląda jakby pochodził sprzed wojny. Tak, drugiej światowej.
Tuż pod nim świadectwo tego, że mam bardzo (BARDZO) dobrą teściową. Mama Madej podczas wizyty w Malezji wypatrzyła mi albumik o wielce wymownym tytule: Wirawan Tunggal. Uwaga, to nie jest manga, choć w kresce widać japońskie wpływy. W środku pełny kolor, starcia tytanów, eksplozje, lasery ze wszystkich otworów ciała i kultowe cytaty, spośród których najbardziej przemawia do mnie: "Hikmat Seribu Perubahan Sejatwi lwn Hikmat Kitab Emas Syaitan." I tak przez 55 stron. Odlot.
Dalej na lewo kolejny prezent jeszcze ślubny, który dostaliśmy (powiedzmy, że był dla nas obojga) od Lorii i Puszona. Le Maitre & Margueritte to wydana po francusku adaptacja (a raczej swobodna parafraza) Bułhakowa, którą popełnili – cytuję z okładki – Misha Zaslavsky i Askold Akishine. Po francusku rozumiem tylko omlette du fromage, więc zakładam, że opowieść podobna do tej z książki. Za to rysunki mówią same za siebie: jest mrocznie, bardzo przygnębiająco i trochę szaleńczo. Jakby ktoś skrzyżował Jakuba Rebelkę z Frankiem Millerem.
Last ale nie liść, Scott McCloud, czyli mokry sen każdego teoretyka komiksu (thanks to Marheva vel Kubu W.!). Understanding Comics. The Invisible Art to absolutnie genialna rzecz, którą czyta się i ogląda z zapartym tchem. Z McCloudem można się czasem nie zgadzać, ale znacznie częściej wypada się zachwycać jego przejrzystością wywodu. Wspaniały hołd złożony komiksiarzom i samemu medium w formie komiksowej. Czytam z namaszczeniem i przy świecach.
Czego brakuje w zestawieniu? Zeszytu Kaznodziei z autografem, którzy przywieźli mi z Essen SQVA i Puszon. Obawiam się, że leży zabezpieczony w jednej z szuflad, do których wolę nie zaglądać, by nie naruszyć niepewnego feng shui.
Dzięki jeszcze raz. Nie ma to jak wsparcie w uzależnieniu.
PS. (Mam nadzieję, że o niczym i nikim nie zapomniałem, co nie jest wykluczone. EDIT: A raczej pewne, bo właśnie spojrzałem na Jiro autorstwa... Jiro Taniguchiego, po włosku, który to tomik przywiozła mi z Udine Ula 'akito' Majka. Arigato! To znaczy: grazie!)
Niestety jestem kolekcjonerem komiksów. Niestety, zwłaszcza dla mojej rodziny w okresie świątecznym, którą zazwyczaj zanudzam swoimi życzeniami mającymi uzupełnić kolekcję. Niestety – dla mnie – wypracowali technikę polegającą na olewaniu mojej wishlisty i na Święta dostaję rzeczy potrzebne lub takie, które oni uważają za potrzebne.
Na szczęście są też inne okazje, by dostać komiks w prezencie. W moim zbiorze szczególne miejsce zajmują zaś te, które nie ukazały się w Polsce. Przybywają na różne sposoby (zamówione lub przywiezione z podróży), ale na stałe mają zagwarantowane honorowe miejsce na mojej półce.
Dziś zatem mały, lajtowy tribute dla tychże tytułów i dla tych, za których sprawą do mnie dotarły.
Na zdjęciu od lewej, w górnym rzędzie:
Tekkon Kinkreet. Gruba kniga Taiyo Matsumoto, którą dostałem od Basi i Rege. Opasłe tomiszcze (wszystkie odcinki!) dość brutalnej, ale przy tym bardzo "innej" mangi. Może większy znawca japońskich historyjek by ją do czegoś porównał, ale ja nie znajduję drugiej takiej pozycji. Polecam miłośnikom miejskich, trochę cyberpunkowych reliów.
The Complete Cartoons of New Yorker, czyli najnowszy gość w zbiorze. Wolumen-monstrum, zawierający 2004 komiksy i rysunki satyryczne, które powstały w ciągu 70 lat istnienia amerykańskiego czasopisma. 2004 to mało? Na dwóch załączonych płytkach jest ich łącznie 68647. Elcia i dyniek zaopatrzyli mnie w zapas humoru do końca wieku. Lektura to w zasadzie przewodnik po historii Ameryki – niesamowita rzecz. Przy okazji dowiaduję się, że wiele dowcipów, z których dziś się śmieję (kojarzycie niedźwiadka polarnego, któremu jest zimno?), powstało przed wojną. Tak, drugą światową.
Dalej na prawo kącik z Batmanem.
Najpierw zeszycik, który przywiozła mi Mama, gdy była w Nowym Jorku. Niby zwykły Gacek, taki trochę retro (w środku historia tak badziewna, że aż godna Adama Westa), ale sentymentalnie istotny: ukazał się w tym roku i miesiącu, gdy przyszedłem na świat (OCT. 1980). Perełka, choć gniot.
Zza niego wynurza się prezent ślubny od Katarzyny i neishina, czyli Ultimate Guide to the Dark Knight. Wypasiona, fullkolorowa encyklopedia z nietoperkiem wychylającym się z każdej strony poza tymi, które odstąpił swojemu sprzętowymi, sidekickom i przeciwnikom. Nie muszę już odwiedzać Batcave'ów i innych fansajtów, by wiedzieć, dlaczego Batman nosi majty na spodnie. Cudeńko.
Obok śmieszna rzecz, którą dostałem od szwagra Michała (pozdrowienia dla dalekiego Szanghaju). Tytuł The Batman Handbook. The Ultimate Training Manual mówi sam za siebie. Autor Scott Beatty stworzył poradnik, jak zostać pogromcą zła. Mówiłem, że to zabawna rzecz? Zabawniejsze jest to, że w środku w zasadzie wszystko jest na poważnie. Można się np. dowiedzieć, jak Batman przeżył zakopany żywcem w trumnie albo jak zbiera się próbki krwi. A wam się wydawało, że komiksy o superherosach są nierealistyczne.
Rząd na dole, od prawej:
Dalej szwagier Michał (pozdrowienia dla naszego człowieka w Ubisofcie), który podczas pierwszej wizyty w Państwie Środka znalazł mi komiks. Podobno z trudem, bo w Chinach o komiksy ciężko. Nie wiem, o czym tenże komiks opowiada. Znaczy się są wojownicy jak w nowoczesnych superprodukcjach, jest masa krzaczków i jest ISBN. Całość na papierze jak z peerelowskich masowych edycji dzieł zebranych Henryka Sienkiewicza. Wydany w roku 2005, wygląda jakby pochodził sprzed wojny. Tak, drugiej światowej.
Tuż pod nim świadectwo tego, że mam bardzo (BARDZO) dobrą teściową. Mama Madej podczas wizyty w Malezji wypatrzyła mi albumik o wielce wymownym tytule: Wirawan Tunggal. Uwaga, to nie jest manga, choć w kresce widać japońskie wpływy. W środku pełny kolor, starcia tytanów, eksplozje, lasery ze wszystkich otworów ciała i kultowe cytaty, spośród których najbardziej przemawia do mnie: "Hikmat Seribu Perubahan Sejatwi lwn Hikmat Kitab Emas Syaitan." I tak przez 55 stron. Odlot.
Dalej na lewo kolejny prezent jeszcze ślubny, który dostaliśmy (powiedzmy, że był dla nas obojga) od Lorii i Puszona. Le Maitre & Margueritte to wydana po francusku adaptacja (a raczej swobodna parafraza) Bułhakowa, którą popełnili – cytuję z okładki – Misha Zaslavsky i Askold Akishine. Po francusku rozumiem tylko omlette du fromage, więc zakładam, że opowieść podobna do tej z książki. Za to rysunki mówią same za siebie: jest mrocznie, bardzo przygnębiająco i trochę szaleńczo. Jakby ktoś skrzyżował Jakuba Rebelkę z Frankiem Millerem.
Last ale nie liść, Scott McCloud, czyli mokry sen każdego teoretyka komiksu (thanks to Marheva vel Kubu W.!). Understanding Comics. The Invisible Art to absolutnie genialna rzecz, którą czyta się i ogląda z zapartym tchem. Z McCloudem można się czasem nie zgadzać, ale znacznie częściej wypada się zachwycać jego przejrzystością wywodu. Wspaniały hołd złożony komiksiarzom i samemu medium w formie komiksowej. Czytam z namaszczeniem i przy świecach.
Czego brakuje w zestawieniu? Zeszytu Kaznodziei z autografem, którzy przywieźli mi z Essen SQVA i Puszon. Obawiam się, że leży zabezpieczony w jednej z szuflad, do których wolę nie zaglądać, by nie naruszyć niepewnego feng shui.
Dzięki jeszcze raz. Nie ma to jak wsparcie w uzależnieniu.
PS. (Mam nadzieję, że o niczym i nikim nie zapomniałem, co nie jest wykluczone. EDIT: A raczej pewne, bo właśnie spojrzałem na Jiro autorstwa... Jiro Taniguchiego, po włosku, który to tomik przywiozła mi z Udine Ula 'akito' Majka. Arigato! To znaczy: grazie!)
14
Notka polecana przez: 27383, amnezjusz, Andman, malakh, Marigold, Mayhnavea, MEaDEA, Nadiv, neishin, Puszon, Rege, WilliamWolfes, zegarmistrz, Zsu-Et-Am
Poleć innym tę notkę