» Recenzje » Windykatorzy - Eric Garcia

Windykatorzy - Eric Garcia


wersja do druku

Bajka o wypruwaniu

Redakcja: Bartek 'Barneej' Szpojda

Windykatorzy - Eric Garcia
Wyobraźcie sobie wieczne życie. Koszmar, prawda? Szczególnie jeżeli z biegiem czasu ciało stopniowo zostaje zastępowane sztucznymi zamiennikami. A to nowa trzustka, płuco, serce, a może i skóra? Może nowe gałki oczne z zoomem x200? A chcielibyście nowy język, który ma dwanaście tysięcy więcej kubków smakowych? Albo nowe uszy, żeby słyszeć, jak kot tupie? Ba, na pewno komuś przyda się nowy układ nerwowy, bo stary przeżarł już stres dnia powszedniego. Problem polega na tym, że wszystkie te wyrafinowane zabawki są droższe niż samochody marki Maybach. Ale już w nieodległej przyszłości, w nieodległej Ameryce, gdzie ma miejsce akcja Windykatorów Erica Garcii, usłużne korporacje handlujące sztucznymi organami zagwarantują wam niezawodność waszego ciała.

Jak to możliwe, że wszyscy będziecie mogli sobie pozwolić na części wymienne z dożywotnią gwarancją? Wystarczy, że zwrócicie się do firm takich, jak Credit Union, które oprócz zaoferowania specjalnego modelu serca (z zewnętrznym pilotem w kolorze oczu żony i 8GB na ulubione mp3) udzielą również kredytu spłacanego w ratach np. przez pięć lat. Ale jeżeli nie spłacicie raty w terminie, może się zrobić bardzo nieprzyjemnie. Właściciel, na podstawie zapisanego w umowie drobnym druczkiem punktu, będzie miał prawo odebrać, co do niego należy. Pewnej nocy przyjdzie ponury pan, wygłosi formułkę z kodeksu karnego, uśpi was i w obecności żony, dzieci i psa wydłubie skalpelem organ, z opłatą za który zalegaliście. Wytnie płuca czy wątrobę, zostawi pokwitowanie i pójdzie do następnego klienta, nie słuchając próśb i błagań. Bo on to lubi. Bo jest biowindykiem.

Taki zawód wykonuje bohater i autor historii zapisanej w książce Garcii. Pisze o swoim życiu, o pięciu żonach, o służbie wojskowej, o pracy dla Credit Union i o swojej aktualnej sytuacji. A ta jest nie do pozazdroszczenia, bo protagonista jest obecnie eksbiowindykiem i musi się ukrywać. Gorzej, musi się ukrywać bardzo sprytnie, bo jest na liście stu najbardziej poszukiwanych dłużników Credit Union. Kiedy człowiek wie, że lada chwila może umrzeć, chce zostawić po sobie ślad. Więc nasz bohater pisze i pisze…

I kiedy czytamy, co napisał, widzimy, że jest to przemyślane (trochę tak, jakby nie przejmował się zbytnio ciążącym na sobie wyrokiem), bo dobrze się czyta jego historię. Ta autobiografia na szczęście nie jest pisana od punktu A do Z, tylko składa się z przeplatających się wątków, którymi są aktualna akcja, kariera biowindyka i historyjki z pracy, opowieści z wojska, historie małżeństw i rozwodów. Narrator zadbał więc o to, żebyśmy się nie nudzili przy jednotorowej fabule ciągnącej się bez przerw, jak jelito cienkie. Duży plus.

Jednak kiedy zagłębimy się w ten splot tkanek, zauważymy poważny problem. Bo w tej tak przemyślnie skomponowanej konstrukcji pojawiają się miejsca zapalne: niefortunnie dobrane słowa. I nie mam na myśli wulgaryzmów – byłoby dziwne, gdyby były czołgista nie rzucał mięsem. Ale nie powinien używać takich wyrazów i sformułowań jak: "stało w nim [w liście]", "siurpryza" (niespodzianka), "annały" (dawne kroniki), "wywczasy" (wakacje), "młodzian", "senek" (zdrobnienie od "sen"), "na ten przykład" (moja babcia chyba tak mówiła), "huncwot", "niewyjęte" ("niewykluczone", ten wyraz to zbrodnia), "trotuar" (chodnik), "za pazuchą" (to mnie najbardziej ubawiło). I jeszcze są wyrazy ze slangu branżowego: "sztuczorg" (sztuczny organ), "biowindyk" (to akurat jest niezłe), "spozaniec" (a to jest bezsensu: chodzi o człowieka, który handluje sztucznymi organami, a nie pracuje dla żadnej firmy, trochę jak niezrzeszony rzemieślnik, partacz, człowiek s p o z a branży). Mogę zrozumieć, że wypowiedź żołnierza i windykatora w takim specyficznym zawodzie nie musi (i nie może) być szczytem poprawności językowej, ale na miły Bóg, nie trzeba tak okrutnie znęcać się nad językiem. I czytelnikiem. Wystarczy zajrzeć do słownika, a nie na siłę tworzyć takie potworki. Zatem za język: duży minus. Ale te pretensje trzeba skierować do wydawnictwa i tłumacza.

Windykatorzy są napisani na podstawie dobrego pomysłu. Tak dobrego, że w 2010 książka została zekranizowana jako Repo Men z Jude’em Law w roli główniej. Książka jest tym ciekawsza, że niejako na marginesach głównej opowieści Garcia prowadzi krytykę amerykańskiego mitu US Army jako żandarma świata i bohaterszczyzny "amerykańskich chłopców". Ale to nie wszystko, bo dostaje się też zwyrodniałemu kapitalistycznemu systemowi gospodarki, który zdominowany przez wielkie korporacje (takie jak Credit Union) wypruje z konsumenta i pracownika ostatnie grosze. Jak widać, dosłownie. Garcia pokazuje też, do czego może doprowadzić współczesna bajka o nieśmiertelności oraz niekontrolowany rozwój technologiczny. Dlatego Windykatorzy skłaniają do namysłu.

Tylko gdyby to tłumaczenie nie było tak marne!
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
7
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Windykatorzy
Autor: Eric Garcia
Wydawca: Albatros
Data wydania: 24 lutego 2011
Liczba stron: 352
Oprawa: miękka
Format: 12.5 x 19.5 cm
ISBN-13: 978-83-7659-235-0
Cena: 30,10 zł

Komentarze


Villmar
   
Ocena:
0
Dałbym spokojnie ocenę wyższą, co najmniej o dwa oczka - prócz felernego tłumaczenia, nie zauważyłem większych wad; fajnie napisana satyra z pięknym zakończeniem (całkowicie innym niż w wersji filmowej, gdzie - delikatnie mówiąc - było durnowate i przekombinowane).
26-07-2011 21:42
~Szamajim

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Spokojnie 7.0 :)
26-07-2011 23:25

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.