Druga strona Księżyca Autor:
Wiktor Żwikiewicz
A teraz, żebym nie dołączał do oszołomów, będzie odwrotna strona medalu z poprzedniego peanu na rzecz smarowania umysłów.
Była kiedyś w W-wie nietuzinkowa rockowa kapela pod ksywą Aya RL. Na moim bydgoskim zadupiu była druga – Variete. Po którymś Jarocinie chłopaki spiknęli się i w efekcie Aya zawitała do Bydgoszczy. Opijanie i okadzanie przymierza odbyło się w jakimś klubie studenckim, czy w domu kultury. Instrumenty rozstawione, stoły zastawione, gramy, ćpamy i wypłukujemy złoto z gardeł. W powietrzu tyle marychy, że tylko cudem jakiś dźwięk tam się mieści. I tak do białego świtu.
Następnego dnia, gdzieś w południe, na tym pobojowisku – tu i ówdzie – świadomość zaczęła wracać. I wtedy w oczach zmartwychwstańców zobaczyłem płomień, jaki może raz w życiu doświadczył majtek z bocianiego gniazda na statku Krzysztofa Kolumba.
Ale daliśmy wczoraj czadu! Pamiętasz ten kawałek...? To było genialne! - Poranne piwo pieści zawrót głowy po orgazmie nocnego grania.
Tylko w kącie, przy elektronice, siedzi niejaki Wojtek Chudziński, macho-technik jednej z kapel:
Jak chcecie, chłopaki, ja to wszystko nagrałem…
Dawaj!
I wtedy zrozumiałem, co musiałaby mieć w oczach załoga Apollo 11, gdyby ją odwołano w połowie drogi do Księżyca.
Chłopaki mieli nie tylko talent, ale i poczucie godności. Wystarczyła chwila:
Mógłbyś to wyłączyć…
Co z tego wynika? Piwo jest cacy. Marycha też. Ale naprawdę piękne są złudzenia. Tylko dlatego kochamy odloty, jakie by nie były.
Wasz właśnie podłączony do sieci
W.Ż.