» Blog » Wigilia Wszystkich Zmarłych
01-11-2009 22:53

Wigilia Wszystkich Zmarłych

W działach: Straszne historie | Odsłony: 51

Czasami, gdy coś opowiadam, lub opisuję jakieś zdarzenie na blogu, niektórzy się śmieją i pytają: co z tego zdarzyło się naprawdę? Nie umiem odpowiadać na takie pytanie, bo w przypadku każdej odpowiedzi historia traci sens. Moje dzieciństwo nie było najdziwniejsze, ani najciekawsze. Tak samo jak Wy zdzierałam sobie łokcie spadając z roweru, wymigiwałam się od nudnych zajęć, płakałam nad rozmaitymi dziecięcymi nieszczęściami. Jedyne, co mnie wyróżniało, to chyba tylko droga, którą musiałam pokonywać codziennie idąc do szkoły, kościoła czy sklepu. Choć, oczywiście, są dzieciaki, które do szkoły miały jeszcze dalej niż ja, to ta droga...

Czasem, gdy przestraszyłam się słuchając opowiadań babci o hitlerowcach myślałam, że to nawet dobrze, że mieszkamy tak daleko, że nawet jeśli hitlerowcy, czy Ukraińcy, czy „ruskie” rozpętujący stan wojenny najadą naszą wioskę, to nie będzie im się chciało jechać tak daleko: musieliby minąć pierwszy cmentarz, kościół, drugi cmentarz, rozległe pola i pojedyncze gospodarstwa sąsiadów, by z rumorem czołgu, wojskowymi pokrzykiwaniami i ujadaniem psów straszyć małą dziewczynkę.

Tutaj na pewno nie przyjadą, mówiłam do siebie. Tu nikt nas nie znajdzie. Tą drogą chodzili tylko ci, którzy mieli ważne sprawy. Oraz, oczywiście, ja. Droga do domu, w którym się wychowywałam, była sucha i pylista latem, na wiosnę oblegana przez populacje małych ropuszek, w czasie deszczu błotnista, a zimą zasypana śniegiem, który układał się w faliste zaspy. Choć stanowiła pewne zagrożenie dla samotnego dzieciaka z ciężkim plecakiem wracającego ze szkoły, i gdyby była osobą, mogłabym powiedzieć, że ma trudny charakter, to zawsze doprowadziła mnie w odpowiednie miejsce i nigdy nie przytrafiła mi się na niej żadna krzywda. Przynajmniej nic, co przypłaciłabym życiem. A to już chyba sukces, prawda? Wszak to była, a raczej jest, droga z trudnym charakterem i nie wszystko, co nią kroczy, zachowało życie. Wiem to, bo dom pod lasem, ostatni dom przy drodze, zanim zniknie ona pod nisko zwieszającymi się gałęziami drzew, wiele już widział. Może dlatego, że wędrowcom nie zawsze chciało się zachowywać pozorów, być może nie wiedzieli, ze pod lasem jest jeszcze ktoś, kto mógłby zobaczyć ich prawdziwą postać. Bo stwierdzenie, ze nie wszystko, co kroczyło żyło, jest sporym uogólnieniem. Co zresztą wiąże się z faktem, że bardziej bałam się żywych, którzy mogą wjechać czołgiem na podwórko, niż martwych. Z martwymi, jak by powiedział wujek Józek, byliśmy za pan brat. Sam wujek Józek zmarł w lecie poprzedzającym wydarzenia, które chcę opisać ale później chodził tą drogą nie raz i nie dwa. Może nawet przyjdzie nią dzisiaj.

Taka droga z jeżdżącymi po niej wozami, ciągnikami, czasem stadem krów to niezła rozrywka dla małej, samotnej dziewczynki. Czasem ktoś, kto właśnie szedł z wioski do lasu lub rzadziej z lasu do wioski, zatrzymywał się by porozmawiać z moją babcią. Stawali wtedy obydwoje, każdy po swojej stronie płotu, chociaż furtka była niedaleko, i rozmawiali o cielakach, cenie za buraki czy też sąsiedzie, który wziął się i umarł.

Stawałam obok babci chwytając sztachety w drobne rączki, zerkając spod grzywki na wędrowca i wyginając usta w podkówkę przy każdej próbie zagadania. Czasem osoba po drugiej stronie płotu nic nie mówiła, słuchała tylko słów babci. Bywało, że to babcia biegła do płotu, czasem nawet za furtkę i zatrzymywała zawstydzoną panią czy mrukliwego pana.

- Tereeeska!! – kiedyś wyleciała z domu w samych bamboszach i biegła po błocie za młodą panią w czerwonym płaszczu – A ty gdzie? Stój, mówię!
Jako, że urządzałam w kałuży pod studnią basen dla lalek, porzuciłam zabawki i pobiegłam obserwować co z tego wyniknie. Zanosiło się na „coś ciekawego”, zwłaszcza, że chwilę potem głos mamy stanowczo wzywał mnie do powrotu. Udałam, ze nie słyszę i dobiegłam do furtki akurat, żeby zobaczyć, jak babcia szarpie rękaw nieznajomej.
- Dzieciaka z chłopem zostawisz? – babcia miała już swój specjalny głos, zarezerwowany do poważnych awantur, aż zrobiło mi się żal pani, która wyglądała na smutną i nieszczęśliwą. Zupełnie, jakby ją coś bolało.
- Twój chłop głupi jak but, zamorzy albo weźmie jakąś babę do domu, co twojemu jeść nie da. Wracaj głupia, o dzieciaku pamiętaj. Myślisz, że jak wpadniesz pod samochód, to już masz powód, żeby dziecko zostawić?

Pani nie spuszczała ze mnie wzroku, a babcia szarpała jej rękę, która latała, jakby luźno tylko była z ciałem połączona. Nie widziałam, co było dalej, bo moja mama zdążyła dobiec i zabrać mnie do domu. Babcia wróciła zaraz potem, w mokrych bamboszach, ale ja zbyt byłam zajęta opłakiwaniem okazyjnego klapsa („mówiłam: do domu, to do domu!”) i obserwowaniem kłótni babci i mamy. Mama, która praktycznie nigdy nie sprzeciwiała się babci tym razem krzyczała, że ona (czyli babcia) nigdy więcej nie powinna dziecka (czyli mnie) na drogę nie zabierać i nigdy więcej „tego” (chodziło chyba o panie w czerwonych płaszczach) nie pokazywać. Babcia tylko kiwała głową zerkając przez firankę (pani w czerwonym płaszczu wracała do wsi) a w końcu powiedziała, że może ona (czyli mama) ma do tego za słabą głowę i nigdy się nie nadawała, ale na szczęście dzieciak (czyli ja) ma bardzo dobry wzrok i sama wszystko dobrze widzę.
Gdy później zapytałam, kim była pani w płaszczu, babcia odpowiedziała:
- Czasem ludzie za szybko wypadają ze swojego ciała i wydaje im się, że to już koniec. Że już muszą pójść swoją drogą i zostawić wszystko za sobą. Ale nie zawsze powinni. Więc ja, tych, którzy za bardzo się pospieszyli, zatrzymuję i wysyłam z powrotem.

Wiecie, moja babcia była bardzo stanowczą osobą. Była stara nawet wtedy, gdy ja byłam malutka. Spędzałam z nią dużo czasu, bo moi rodzice pracowali, ale nawet będąc dzieciakiem wiedziałam, że to towarzystwo jest wymuszone brakiem innej opiekunki. Mimo oczywistego braku sympatii bardzo chciałam zdobyć jej uznanie i strasznie byłam dumna z tego, że cieszy ją mój „dobry wzrok”. Mama natomiast była przerażona. Zwłaszcza, że niedługo potem nadeszła wigilia Wszystkich Zmarłych i gdy obudziła się w nocy zastała mnie w kuchni jedzącą chleb z wujkiem Józkiem i innymi członkami naszej rodziny, którzy choć nie żyli wrócili na kilka godzin zza drugiej strony mostu, żeby spotkać się przy stole, przy którym jedli za życia. Czy w Waszych domach jest zwyczaj zostawiania chleba na stole w noc po dniu Wszystkich Świętych? Bo u nas babcia robiła tak zawsze. Ale o tym jeszcze napiszę.

Od chwili, gdy dostrzegłam okazję do wykazania się przed babcią, droga nabrała dla mnie nowego znaczenia. Wypatrywałam wędrowców, którzy szli drogą od strony wsi i minąwszy nasz dom znikali na moście pod okapem dębów. Niestety, jeśli nie byli szczególnie uszkodzeni czy naznaczeni piętnem długiego przywiązania do doczesnych szczątków (mój kolega, który się utopił w rzece przez wiele miesięcy biegał po cmentarzu aż babcia musiała po niego pójść), jeśli nie mieli szczególnych znaków, to myliłam ich ze zwykłymi sąsiadami, którzy też korzystali z tej drogi, ale zamiast znikać na moście, przechodzili nim na drugą stronę rzeki.

Jesienią grabiłyśmy liście dębów wokół mostów i paliłyśmy ogniska, a dym roznosił się po okolicy. Razem z liśćmi płonęły też skrzeczące cienie i babcia plując mówiła coś o szkodnikach. Pamiętaj, mówiła, musisz je palić co roku, bo nam krzywdy nie zrobią, ale wędrowcom mogą zaszkodzić bardzo. Nie wiedziałam, czy chodzi jej o liście, czy skrzeczące cienie. Potem przyjeżdżał młody leśniczy i wlepiał babci mandat za palenie na terenie lasu. Wieczorem do drzwi pukał dziadek młodego i zabierał mandat ze sobą, mamrocząc coś o niedouczonych smarkaczach. Szczegółów nigdy się nie dowiedziałam, bo kiedy dorosłam na tyle, by babcia mogła mi wytłumaczyć wszystkie zawiłości i obowiązki wobec drogi, mama wyprowadziła się. To było tuż po śmierci mojego taty i, jak myślę, ponad jej siły było wejść do kuchni, gdzie przy stole otoczonym pustymi krzesłami siedzi jej córka, je chleb i rozmawia z ojcem.

Później, z całkiem prozaicznych powodów takich jak różnica charakterów, durna młodość i głupia starość, straciłam słabą nić porozumienia i już nigdy nie dogadywałyśmy się z babcią. Odwiedzałam ją na krótko a ona nie pisała, a rozmawiać przez telefon nie chciała. Kilka lat temu umarła. Razem z siostrami zastanawiałyśmy się, co zrobić z domem, który podupadał i zrzucałyśmy na siebie odpowiedzialność (kryzys, nikt tego nie kupi, kto by chciał tu mieszkać, daleko do sklepu, droga wciąż niewyasfaltowana, ty się tym zajmij, nie, ty), aż padło na mnie.

Mój mąż mógł pracować wszędzie tam, gdzie można było się zalogować do sieci, a ja i tak przez najbliższy czas miałam bawić córkę. Zostaniemy tu przez zimę, a potem się zobaczy, mówiłam wszystkim znajomym. Przynajmniej dziecko pooddycha sobie tlenem. Gdy nadszedł październik i pierwsze wichury ogołociły drzewa, przez kilka dni obserwowałam zza płotu liście zaściełające most, a potem wzięłam grabie, pudełko zapałek i poszłam posprzątać bałagan. Wieczorem biały dym zmieszał się z mgłą a ja wróciłam do domu z mandatem. Stary dziadek leśniczego już dawno poszedł drogą przez most, więc nasz budżet zostanie uszczuplony. Miałam nadzieję ukryć ten wydatek wśród rachunków z Castoramy.

Dziś jest wigilia dnia Wszystkich Zmarłych i gdy zaczął się zbliżać wieczór, niebo wciąż było jasne od łuny nad cmentarzami. Stałam w oknie i pokazywałam małej światełka, błyskające daleko na horyzoncie.
- Dziś wieczorem, jak cię tylko wykąpiemy, na stole w kuchni zostawimy talerze z chlebem, nóż, dzbanek z wodą i kubki – córka nie była wybredna jeśli chodzi o opowieści.

Wiecie, takie małe dzieci lubią słuchać dźwięku słów, można im opowiadać o zakupach, czy czytać książkę do marketingu. Więc opowiedziałam jej o tym, jak moja babcia (a jej prababcia) przez całe życie pełniła wartę przy drodze, którą zmarli z naszej wsi (widzicie, jak szybko tę wieś zaczęłam nazywać naszą?) odchodzą do jednej z bram prowadzącej poza nasz świat. Zawracała tych, którzy się pospieszyli, usuwała cienie kryjące się w liściach, a gdy nadchodziła jedna z nocy, gdy łuna świec sprowadzała stęsknionych krewnych na tą stronę, stawiała kolację na stole dla dusz, które kiedyś mieszkały w naszym domu.
- Dziś też przygotujemy posiłek. I talerze, i kubki, i chlebek. I zapytamy babcię o wszystko, czego nie zdążyła nam powiedzieć.
- Nie chowasz chleba? Zeschnie się. – od progu odezwał się mój mąż – No tylko popatrz na naszą córę, macha rączkami jakby kogoś widziała tam za oknem. Ja tam nikogo nie widzę, a ty? Ciekawe, co ona tam wypatrzyła?
Zignorowałam jego pierwsze pytanie i całując małą w sterczące na czubku główki włosy odpowiedziałam:
- Może jest jeszcze całkiem malutka, ale wzrok ma bardzo dobry.

Komentarze

Autor tego bloga samodzielnie moderuje komentarze i administracja serwisu nie ingeruje w ich treść.

M.S.
   
Ocena:
0
Ależ masz fajnie - nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszczę tej prywatnej hacjendy i wspomnień z nią związanych. ;)
01-11-2009 23:18
~bob_thorp

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
chyba wolę traktować to jak opowiadanie, tak wolę.
że nie ma mostu i sióstr co jadą nocą rowerem do domu. że to tekst.
01-11-2009 23:39
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
+1
Wyśmienity wpis, najlepszy jaki czytałem w ostatnim czasie.
01-11-2009 23:44
Marigold
   
Ocena:
0
Sporo z tego mi przypomina dom mojej babci, tylko ja dorosłam i miałyśmy okazję dojść do porozumienia i się zaprzyjaźnić... :)
01-11-2009 23:52
Repek
    +1
Ocena:
+1
Niestety, nie mam chleba w domu, ale butelkę wina za zmarłych wypiłem.

Pozdrawiam, piękny wpis
02-11-2009 00:01
teaver
   
Ocena:
0
Świetny tekst. Kiedy przyjedziemy, to ty siadasz do pisania, a my bawimy małą. ;)
02-11-2009 15:15
Marigold
   
Ocena:
0
A ja w tym czasie bawię Lucka w stolicy ;) podział pracy jest :)
02-11-2009 15:25
27383
   
Ocena:
0
Geniusz :)
02-11-2009 21:37
Joseppe
   
Ocena:
0
:)
04-11-2009 18:26
~Gol

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ciekawy wpis, rzadko czytuje się o ludziach obchodzących Dziady w tak ciepłej rodzinnej atmosferze, bo jak rozumiem to jest opis nocy z 31 X na 1 XI?
04-11-2009 21:25
~senmara

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
w naszej rodzinie obchodzi się to z 1 na 2.11 i nie nazywa jakoś specjalnie. Po prostu wiadomo, że wtedy wracają zmarli i trzeba im zostawić kolację na stole.
05-11-2009 10:15
~Gol

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Aha trochę zmyliło mnie słowo Wigilia, gdyż Wigilia (Halloween) wypada 30 X na 1 XI. Stad moje pytanie a widzę że miałaś na myśli Wszystkich Świętych lub analogiczne do niego Święto Wszystkich Zmarłych. Dziękuje za wyjaśnienie.
05-11-2009 20:07
senmara
   
Ocena:
0
no bo 1.11 to wszystkich świętych, a 2.11 to święto zmarłych :) (tych pozostałych, nieświętych)
06-11-2009 20:15
Denethor
   
Ocena:
0
Ostatnio nie miałem dostępu do netu więc nadrabiam zaległości, czytając zaległe wpisy. Wciąż zastanawia mnie dlaczego do tej pory nie wydałaś żadnej książki?

Masz talent przez duże "T" senmaro!
20-12-2009 12:23
daft_count
   
Ocena:
0
świetny tekst. pod każdym względem.
27-12-2009 09:19
senmara
   
Ocena:
0
Denethor
Albo jestem leniem, albo mam zbyt wysublimowany gust i nie wysyłam do wydawcy nic, czego nie uważam za warte wydania. To jest tekst dobry na bloga :) Nic więcej.
24-02-2010 22:12

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.