Autor: Jacek L. Komuda
Zacznę od najważniejszej wieści, przez którą napisanie tego tekstu opóźniło się prawie o miesiąc, jednak musiałem najpierw zakończyć bieżące prace, aby mieć o czym poinformować szanownych Czytelników. A więc dosłownie przed kilkoma godzinami skończyłem drugi tom
Samozwańca, który począwszy od świąt zostanie przekazany do redakcji i składu – myślę, że ukaże się jeszcze w pierwszej połowie 2010 roku – być może w czerwcu, albo w lipcu, na pewno nie później.
Tom drugi kontynuuje oczywiście historię Jacka Dydyńskiego, stolnikowica sanockiego poszukującego w Moskwie swojej rodziny. Ze względu na fakt, iż przyszło mi opisywać zmagania wojenne, które nie zmieściły się w pierwszym tomie, można by nazwać kolejną część "powieścią husarską", bowiem opisuję dwie sławne szarże ciężkiej jazdy polskiej pod Nowogrodem Siewierskim w grudniu 1604 roku i pod Dobryniczami w miesiąc później. Ale cóż, pamiętajmy, że mamy wszak rok 1605, a za dziewięć miesięcy będzie Kircholm.
Przez ostatni miesiąc nie pokazywałem się nigdzie, prawie nie piłem, co gorsza nie byłem w stanie nawet jeździć konno na treningach moich zacnych kompanów z Towarzystwa Jazdy Dawnej, co niestety sprawiło, że uczyniłem kolejny krok, aby wyglądać jak portret magnacki z XVIII wieku.
W 2010 roku zatem ukażą się trzy moje powieści:
Banita, który powstał trochę przypadkiem, przy okazji pracy nad
Samozwańcem, brutalna i bezwzględna opowieść o szaleństwie i miłości, a także po raz pierwszy w mojej literackiej karierze – także o mezaliansie. Na podstawie tej książki powstał scenariusz filmowy, ale ja wolę być ostrożny w informowaniu, czy powstanie jakiś konkretny tytuł, bo nie dowierzam polskim filmowcom, poza tym nie jestem za tym, aby powstało u nas dobre kino historyczne. Wolę, aby Polacy czytali książki historyczne, niż oglądali filmy. Na szczęście wspaniałe zdolności polskich filmowców tworzących dzieła tak niesłychanie ambitne i wysublimowane, że aż niezrozumiałe do przeciętnego widza sprawia, że na razie husarskie szarże na zmrożonych stepach Moskwy można zobaczyć jedynie oczyma wyobraźni w kolejnym tomie
Samozwańca.
Kolejną pozycją będzie właśnie drugi tom
Samozwańca. Natomiast trzecia powieść ukaże się pod koniec 2010 roku, ale jej tytułu, ani zawartości nie mogę zdradzić, bo prace nie są jeszcze zakończone. Nie będzie ona miała jednak nic wspólnego z Rzeczpospolitą szlachecką.
Na razie zaś chciałbym podziękować Czytelnikom za wyjątkowo udany rok wydawniczy i docenienie moich skromnych książek.
A z miłych rzeczy i na sam koniec, to po pierwsze: wreszcie dorobiłem się najpiękniejszej z muz jaką może mieć szlachcic polski. Prawie wszyscy moi koledzy po piórze trzymają po domach wypasione i leniwe koty. Jednak mój ukochany zwierzak waży prawie pół tony, ma cztery kopyta i zowie się po królewsku: Potęga. Jest to klacz małopolska w typie orientalnym, ostrzelana i wybiegana w polach, przyzwyczajona do szabli, kopii i jazdy w szyku, którą widzicie na zdjęciu - w konkursie militari na rekonstrukcji oblężenia Zamościa w zeszłym roku. Nadmienię też, że będzie okazja Potęgę zobaczyć, a i pojeździć na konwencie Toporiada 2010, na który zamierzam mojego ukochanego konika przywieźć.
Po drugie zaś, na jesieni poprzedniego roku wróciłem tam, gdzie powinienem być, to jest do Ziemi Sanockiej. Wróciłem wcale nie w przenośni, tylko naprawdę i w XXI wieku, bowiem stałem się obywatelem Podkarpacia, a konkretnie Bachowa niedaleko Dubiecka. Ale o tym szerzej będę mówił jak myślę na R-Konie w Rzeszowie, gdzie będzie też sposobność, aby popić się z tej okazji jak nieboskie stworzenia.