Książka opowiada historię wyjątkowego (i fikcyjnego oczywiście) batalionu SS, który działał w ramach SD Sicherheitsdienst na wschodzie Europy w latach 1939 – 1944.
Kapitan Otton Klinge tak wspomina swoje pierwsze doświadczenia z oddziałem: "Otrzymałem dowództwo nad batalionem. Około 500 ludzi. Cztery kompanie, każda po cztery plutony po czterdzieści osób. Szeregowi żołnierze pochodzili z różnych jednostek policji. Podoficerowie rekrutowali się przeważnie z SD. Młodzi, energiczni, pewni siebie. W oddziale panowała koleżeńska atmosfera.W pierwszym okresie większość czasu spędzaliśmy na ćwiczeniach w obozach szkoleniowych albo na poligonach Wehrmachtu. Zwykła zaprawa: marsze, ćwiczenia z ostrą amunicją pod ostrzałem, zajęcie umocnionych pozycji wroga, walki na otwartym terenie, walki w pomieszczeniach, zabezpieczanie marszu… Właśnie ten okres nicnierobienia wspominam najgorzej. Nie dziwi więc, że z entuzjazmem wszyscy w oddziale przyjęli wiadomość o wojnie z Polską. Szybko też mieliśmy się przekonać, że zadania, którymi nas obarczono nad Wisła i potem w Rosji, różniły się od tych, które podejmowały podobne nam oddziały na froncie zachodnim. Tam działano w białych rękawiczkach. Myśmy też mieli rękawiczki, ale całe utytłane we krwi".
Na wschodzie stacjonował wyłącznie jeden batalion paranormalnych pod dowództwem Sturmbannfuhrera Ottona Klinge, zwanego powszechnie Ptasznikiem. Pod jego dowództwem dewiza "Meine Ehre Heisst True", którą żołnierze batalionów paranormalnych po 1940 roku wzorem Waffen-SS mieli wygrawerowane na klamrach u pasków - sprawdzała się.
Dzięki niej paranormalni starali się nie zwariować… Tym bardziej, że do ich zadań należała identyfikacja i poszukiwanie Ubermenschen nadludzi, a także rozpoznawanie zjawisk, które sztabowcom trudno zakwalifikować jako normalne.
Jeden z oficerów wspomina: "Po tych wszystkich miesiącach spędzonych na froncie wschodnim zacząłem się zastanawiać, czy byliśmy jednostką do działań paranormalnych, czy nienormalnych. A może właśnie to w czasie wojny jest normą. Ilu z nas spodziewało się zobaczyć łuskowatego potwora albo czarownicę, którą wysługują się Polacy, ilu wierzyło w moc żydowskiej kabały, która unieruchamia nasze niemieckie czołgi. Nie wiem. Wiem tylko, że niektórzy z nas mieli specjalne zdolności – byli radiesteci, wróżbici przepowiadający przeszłość, zwykłe chujki z dłońmi, które leczą, niektórzy doktoryzowali się w naukach, o których nie miałem pojęcia, ale większość była po prostu żołnierzami – albo jak się miało okazać – wykwalifikowanymi mordercami".