» Recenzje » Wicher śmierci - Steven Erikson

Wicher śmierci - Steven Erikson

Wicher śmierci - Steven Erikson
Steven Erikson ma reputację najlepszego obecnie piszącego autora fantasy ex equo z G.R.R. Martinem – ma jednak nad nim tą przewagę, że pisze z regularnością szwajcarskiego zegarka. W ciągu ostatnich jedenastu lat zachwycił fanów epickich opowieści fantasy ponad ośmioma książkami (nie licząc nadchodzącego Pyłu Snów), utrzymując wysoki poziom przy każdej z nich. Nie da się jednak ukryć, że siódmy tom Malazańskiej..., Wicher śmierci, jest jedną ze słabszych części cyklu.

Akcja powraca do poznanego w Przypływach nocy Imperium Letheryjskiego. Popadający stopniowo w coraz większy obłęd Cesarz Tysiąca Śmierci, Rhulad Sengar, czeka na przybycie najlepszych wojowników z całego świata, aby poprzez walkę z nimi jeszcze bardziej zwiększyć swą moc. Tym samym na obcym kontynencie pojawiają się manipulowany przez Bezimiennych Icarium oraz Karsa Orlong, z towarzyszącą mu Samar Dev. Zwycięstwo Tiste Edur nie zmieniło nic w polityce państwa – Letheryjski kanclerz Triban Gnol sprawuje realną władzę manipulując Rhuladem. To nie wróży dobrze biorąc pod uwagę, że Lether jest otoczony przez wrogów – plemiona Awlów zjednoczone pod przywództwem tajemniczego Czerwonej Maski szykują atak na stolicę, a słyszy się plotki o nowych, tajemniczych przeciwnikach. Tymczasem Seren wraz ze swoją ponurą kompanią (m.in. Fear Sengar, Udinaas i uwolniony z Azath Silchas Ruin) podróżuje w poszukiwaniu Finnestu, naczynia zawierającego duszę Scabandriego Krwawookiego – choć jej towarzysze mogą mieć co do niego różne plany. Za to Tehol przy pomocy wiernego Bugga planuje upadek gospodarki letheryskiej, aby zmienić filozofię życiową rodaków. I może to brzmi nieprawdopodobnie, ale jest jeszcze sporo miejsca dla Trulla, Szybkiego Bena, Toca Młodszego... i mógłbym tak wymieniać kolejne postacie.

I choć nie przeszkadzało mi to w poprzednich częściach, tu paradoksalnie stało się główną wadą Wichru... – autor tym razem przesadził. Co chwila akcja przenosi się ze znanych nam dobrze z poprzednich części postaci do debiutantów, którzy służą tylko lepszemu nakreśleniu sytuacji panującej w Letherze. Niby to dobrze, bo dodaje to powieści sporo głębi fabularnej, ale tych statystów jest zbyt wielu. Za to ci ważniejsi fabularnie bohaterowie tradycyjnie są świetnie i barwnie opisani: Rhulad mimo narastającego szaleństwa i pełnienia funkcji czarnego charakteru nie budzi nienawiści czytelnika – raczej współczucie, biorąc pod uwagę, jak bardzo wszystko, czego sobie życzył obróciło się przeciw niemu; Karsa Orlong wciąż jest nieokrzesanym brutalem o ego wielkości małej planety, którego znamy i kochamy. Miło tez zobaczyć po dłuższej nieobecności Toca Młodszego, którego nieszczęśliwa passa wcale się nie skończyła.

O czym mówię? O rozczarowującym potraktowaniu niektórych wątków. Gdy ostatnio widzieliśmy Toca, był ulubieńcem wilczych bóstw i dowódcą armii Szarych Mieczy. Zapowiedź czegoś ciekawego? Nie, bo już przed akcją powieści cała ta armia zostaje wyrznięta w nic nieznaczącej potyczce. Doprawdy, dochodzę do wniosku, że Erikson szczególnie nie cierpi tego bohatera. Więcej przykładów zepsutych wątków? Bez wątpienia zakończenie – zapowiadał się na happy-end, lecz pisarz zrobił coś innego: zabił jednego z bohaterów bez żadnego powodu. Nawet godnej śmierci nie uświadczył – jest człowiek, nie ma człowieka. Oczywiście można stwierdzić, że chciał w ten sposób pokazać nieprzewidywalność wojny, ale nie zmienia to faktu, że dało się to zrobić w bardziej elegancki sposób.

Innym niedociągnięciem powieści jest tez powolna akcja. Niemal cały pierwszy tom (czyli połowa książki) to tak naprawdę jeden gigantyczny wstęp do tego, co się dzieje potem – a i w drugim nie jest tak ciekawie, jak chociażby we Wspomnieniu Lodu czy Łowcach Kości. To zarówno wina wspomnianych wcześniej tłumów niepotrzebnych postaci i wątków, jak i kiepskiego nimi rozporządzania. Akcja toczy się nieśpiesznie, i, choć zaprezentowane wydarzenia są ciekawe, to mimo wszystko bywało lepiej. Można by odchudzić powieść o jakieś dwieście stron bez wielkiej straty.

Jak można wywnioskować po moim narzekaniu, Wicher śmierci nie zalicza się do najlepszych dzieł Eriksona – wciąż jest jednak bardzo dobrą książką, pełną interesujących bohaterów, epickich bitew i dialogów pełnych czarnego humoru. Gdyby to nie był fragment MKP ocena zapewne by wzrosła, ale niestety apetyt rośnie w miarę jedzenia, i spodziewałem się czegoś świetnego – a tak mamy do czynienia z książką "zaledwie" bardzo dobrą.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
8.54
Ocena użytkowników
Średnia z 13 głosów
-
Twoja ocena
Cykl: Malazańska Księga Poległych
Tom: 7
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: Wydawnictwo MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 21 września 2007
Liczba stron: 520
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7480-064-8
Cena: 35,00 zł



Czytaj również

Opowieści o Bauchelainie i Korbalu Broachu. Tom 1
Absurd goni absurd - i dobrze!
- recenzja
Okaleczony Bóg
Wielkie zamknięcie
- recenzja
Kuźnia Ciemności
Malazańska Księga Rodzaju
- recenzja

Komentarze


Alkioneus
   
Ocena:
0
Nie zgodzę się.

Toc Młodszy i jego nieszczęśliwa passa - jedna z najlepszych śmierci w całym cyklu, ja odnoszę wrażenie, że Erikson bardzo sobie Toca ukochał. Fenomenalny wątek, fenomenalna postać - facet, który ma na czole napisany "Autor Wykończy Mnie i Wszystko, Co Zapragnę Poczynić". Uwielbiam go.

Śmierć owej postaci - mógł zrobić bardzo elegancko. Znowuż - eleganckie zgony miało wiele postaci u Eriksona.

Ilość postaci i wątków - ja mówię tak! Dopiero z wątkiem o Letherze, Erikson rozwinął skrzydła jako światotwórca, tworząc ciekawy ustrój Letheru będący ponurym odbiciem amerykańskiego snu.
17-09-2010 21:23
Kotylion
   
Ocena:
0
Z wieloma zarzutami się zgadzam. Pierwszy tom wieje nudą, cały wątek Czerwonej Maski, który jest chodzącym failem, jest raczej bezużyteczny - ot, wprowadza Toca, którego postać jest w Wichrze poprowadzona raczej słabo. Wątki zbyt często przeskakują i akurat kiedy ma się zacząć dziać coś ciekawego, przenosimy się na drugi koniec kontynentu, by od nowa zacząć budować napięcie i tak w kółko.

W drugim tomie jest znacznie lepiej, bo wszystko się splata, jest dobra konwergencja, ciekawy finał... no i czekamy na dalszy rozwój wydarzeń w Pyle Snów - ten zapowiada się smakowicie, pierwszy tom już jest na półkach zdaje się od dziś.

A co do śmierci w Wichrze, szczególnie tej jednej wspomnianej w recenzji - doskonale obrazuje rzeczywistość MKP i jest świetna :) Tutaj każdy może zabić każdego i nawet do byle pierdoły nie wolno obrócić się tyłem ;)
17-09-2010 22:17
Kumo
   
Ocena:
0
Co do owej śmierci, mam szczerą nadzieję, że ostatecznie okaże się ona do czegoś potrzebna. To było jakieś takie... nie w stylu MKP?
17-09-2010 22:44
Asthariel
   
Ocena:
+1
Okej, Toc miał piękną śmierć, i tez jest jednym z moich ulubieńców z cyklu, ale po prostu mam delikatne serduszko i nie mogę patrzeć, jak autor nonstop się nad nim znęca :-) Jeśli po 10 tomie nie zostanie jakimś ascendentem / nowym bogiem, lub nie dostanie zwykłego happy-endu (co będzie trudne, biorąc pod uwagę, że jest martwy) to się mocno wkurzę. Czytałem kiedyś fajną opinię na jego temat - chrzanić Dassema, to Toc powinien być Panem Tragedii.
18-09-2010 07:45
Kotylion
   
Ocena:
0
Ale Dassema wydymał Kaptur, a duża część tragedii Toka pochnodzi stąd, iż we Wspomnieniu Lodu popisał się wybitną głupotą, stwierdzając, że łatwiej mu będzie przeżyć trzymając się tenescowri, niż Zawiści i jej bandy :P

A bardziej serio - z całego motywu Toka i Czerwonej Maski w Wichrze Śmierci chyba jedynym naprawdę dobrym momentem była furia Onosa T'oolana, gdy się dowiedział, że jego przyjaciel zginął na jego oczach. Rewelacyjna scena. Szkoda, że trzeba było się tak wynudzić, żeby do niej dotrzeć.
18-09-2010 12:29
Alkioneus
   
Ocena:
0
Asthariel

Nie będę spoilował, ale historia Toola i Toca w dziewiątym tomie trwa dalej.
18-09-2010 14:07
Asthariel
   
Ocena:
0
Można się było tego spodziewać, skoro pojawił się i z Mycie Ogarów. A Zrzęda będzie?
18-09-2010 14:33

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.