» Blog » Warto zagrać: Moonstone: A Hard Days Knight
26-06-2010 12:24

Warto zagrać: Moonstone: A Hard Days Knight

W działach: Fanboj i Życie, Gry Wideo | Odsłony: 466

Warto zagrać: Moonstone: A Hard Days Knight


Dziś będziemy mówić o jednej z moich ulubionych gier. Konkretnie: o numerze dwa na mojej prywatnej liście The Best of All Times, a dokładniej o Moonstone: A Hard Days Knight (numerem jeden jest Prehistoric). Zasadniczo gra zawiera wszystkie elementy konieczne, żeby podobać się Zegarmistrzowi. Są więc smoki, mniejsze potwory, zakuci w zbroje psychopaci z mieczami oraz fatality…

Prawdopodobnie niewielu z was słyszało o tej grze, albowiem jest ona bardzo stara. Pierwsza jej wersja została napisana w roku 1991 na komputery Amiga, rok później powstała adaptacja na PC działające pod systemem Dos. Wersja ta uruchamia się też pod wszystkimi systemami Windows poniżej Windows XP. Emulacja gry an Dosboxie funkcjonuje nader kiepsko, a na emulatorach Amig natomiast program często się zawiesza. W sieci krąży klient Moonstone we Flashu, na którym można sobie pograć. Jego felerem jest niestety fakt, że działa on nader powoli niezależnie od użytej przeglądarki.

Fabuła:

Zasadniczo, jak w większości gier z tego okresu fabuła jest mało porywająca. Otóż jest sobie tytułowy kamień Moonstone, który pragną zdobyć Druidzi. By go posiąść wysyłają rycerza lub rycerzy (w grę można grać do 4 osób naraz na jednym komputerze… i to jest frajda). Moonstone ukryty jest w centralnym punkcie planszy. By tam się dostać potrzeba jednak zdobyć cztery klucze rozmieszczone w czterech (z kilkunastu) dolmenów rozrzuconych po czterech różnych krainach. Jak łatwo zgadnąć dolmeny te nie stoją sobie tak o, tylko pilnowane są przez różne, krwiożercze (dosłownie, gra jest jak na tamte czasy bardzo brutalna) potwory. Do tego w naszym queście przeszkadzać będzie nam trzech czarnych rycerzy i jeden smok (i to JEST problem).

Gameplay:



Pod względem gameplyau gra łączy bardzo wiele gatunków. Zasadniczo poruszamy się po planszy z podziałem na tury, raz my wykonujemy swój ruch, raz robią to przeciwnicy. Na planszy, prócz dolmenów jest kilka lokacji specjalnych: miasta, wieża maga, krąg druidów etc. W miastach, jak łatwo zgadnąć możemy uzupełnić swój ekwipunek. Ten nie jest szczególnie rozwinięty. Do wyboru mamy cztery typy mieczy, trzy typy zbroi oraz kilkanaście magicznych przedmiotów. Te ostatnie wymienić możemy w kręgu druidów na nowe życia. Na tym element RPG się nie kończy. Zabijając potwory możemy bowiem zdobyć punkty doświadczenia.



Jeśli przemieszczając się po planszy najdziemy na dolmen (lub napadnie nas Czarny Rycerz, albo: nie daj Boże Smok) zaczyna się walka. Ta przypomina trochę rozwiązania z legendarnego przeboju z Commodore: Barbariana. Do dyspozycji mamy kilkanaście ciosów (ciosów specjalnych i rzucania czarów nie ma), a po ekranie walki chodzimy w górę, w dół i na boki. Nie możemy skakać. Jeśli nasze ciosy dotrą do celu, zwykle ten umiera w jakiś, często bardzo (jak na owe czasy) efektowny sposób. Jeśli ciosy dotrą do nas: my umieramy. Wszystko to w akompaniamencie brzdęków, stęknięć, jęków i ryków…

Gdy już zdobędziemy cztery klucze, dobry ekwipunek i sporo ekspa idziemy do kamiennego kręgu w środku krainy, gdzie czeka na nas boss. Gdy go pokonamy wracamy do druidów i gra się kończy.

Zasadniczo program nie jest zbyt długi. Jego ukończenie zajmuje jakąś godzinę do dwóch.

Komentarze


Alkioneus
   
Ocena:
0
Nostalgicznie.
26-06-2010 13:02
Drachu
   
Ocena:
0
Yup, smok to był kawał skurczybyka. Tylko parę razy go oklepałem.
A bossem nie była przypadkiem wiedźma? Coś mi się tak kołacze.
26-06-2010 13:05
~C64

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Barbarian to byl legendarny przeboj z Commodore. Klon (do tego nieoficjalny) na Atari wyszedl lata pozniej.

http://en.wikipedia.org/wiki/Barba rian_(Palace_Software)
26-06-2010 13:34
644

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
I zaba, mozna bylo skonczyc gre jako zaba :)
26-06-2010 13:40
zegarmistrz
   
Ocena:
0
C64: już poprawiam.

Drachu: Jakiś taki ni to babon, ni żywiołak powietrza. Gość pod koniec pierwszego filmu się z nią bije.
26-06-2010 15:37
Furiath
   
Ocena:
0
Z Moonstone'a zapamiętałem najlepiej odgryzanie głowy przez zebatego stwora oraz te klimatyczne demko z druidami. Gra dla mnie była za trudna, ciągle ginąłem i to nie tylko na smoku...
26-06-2010 16:29
banracy
   
Ocena:
0
Pamiętam że dalsze potwory były diabelsko trudne, ale sam smok jeżeli gracz miał odpowiedni ekwipunek był raczej prosty do pokonania. Irytował mnie brak możliwości savowania. Klimat za to był przedni.
26-06-2010 23:53
Beamhit
   
Ocena:
0
Smok był prosty jak odkryło się sposób. Trzeba było podejść jakoś pod szyję i cały czas go dziabać w górę, ewentualnie czasami korygować góra-dół. Czy jakoś tak. Dziś już człowiek nie pamięta, ale sposób na pewno był :P
27-06-2010 09:31
   
Ocena:
0
Fajnie zrobione ptwory, ale bos (ten niebieski atający dzin) był kiepski
27-06-2010 15:19
Lenartos
    Smok
Ocena:
0
Na smoka był sposób właśnie taki jak Beamhit podał - tylko problem był w tym, że jeżeli miało się mało HPków bez plate ermour i ring of constitution, to jedna pomyłka i było chrup-chrup albo scorch-scorch. A do gadziej szyi trzeba się było dopchać.

Dla mnie zawsze grożniejsze od smoka wydawały się potwory bagienne (te z dramatic cue, gdy wynurzały się do ataku). Łatwo było zostać oplątanym i zgniecionym, albo wciągniętym pod błoto. Błąd był też stanąć w miejscu lądowania wielkiego, górskiego ogra, gdy właśnie zeskakiwał.

Boss, jak gdzieś czytałem, to podobno meduza, chociaż faktycznie nawala nawałnicą jak dzinożywiołakowiedźma. Mi się udało ją pokonać, ale dostałem ostatnim piorunem i też szczezłem.

Zergarmistrz, a pamiętasz jak Moonstone zjechali w bodaj pierwszym numerze Secret Service, w dziale "shity" (razem z No Exit i Risky Woods)? :P
28-06-2010 10:36
zegarmistrz
   
Ocena:
0
Nie pamiętam. Mam w domu pierwsze 3 czy 4 numery Secret Service. Jak wrócę do Sanoka, to sprawdzę.

Ze smokiem nigdy sobie nie radziłem. Pokonałem go 4 czy 5 razy, ale głównie przez przypadek i fuksem. Potwory z bagien ("topielce") jak i "skaczące ogry" były relatywnie łatwe do zabicia, nawet dla początkującej postaci. Trzeba było jednak być stale mobilnym i unikać stania w miejscu. "Ogra" dało się załatwić bez straty życia. Topielce były trudniejsze, ale z tego oplątania można było się wyciąć.

Mi zawsze najgorzej walczyło się z tymi jakimiś dzikami z pól oraz olbrzymami z bagien. Olbrzymy miały straszny zasięg i potrafiły wychodzić po dwa. Co więcej: jeśli już cię trafiły (a robiły to z poza zasięgu ciosu mieczem), to odrzucały do tyłu. W efekcie mogło się to skończyć tym, że dwa olbrzymy grały tobą w ping-ponga.

Co do dzików, to one były strasznie szybkie, a jak się miało silniejszą postać, to wychodziły po 3-4 naraz. Strasznie trudno było wykończyć takie stado.

Końcowy boss był imho łatwy (na pewno łatwiejszy od smoka). Zabił mnie tylko kilka razy.
28-06-2010 10:56

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.