11-08-2010 00:33
Warhammer - ciąg dalszy
W działach: raport, warhammer, rpg, różne | Odsłony: 10
Ciąg dalszy przygód moich Graczy w Starym Świecie nastąpił. Mieliśmy pewną nieplanowaną przerwę, ale w końcu się udało.
Ostatnio zostawiliśmy ich po ciężkim dniu pracy w kanałąch. No... Ciężko to on nie był, ale niósł ze sobą kilka pytań - jak ktoś zapomniał zapraszam do poprzednich wpisów.
Nowy dzień, znowu zaspali. Dotarli do posterunku Strażników Kanałów i zostali skierowani do grupy, która wcześniej została już posłana do kanałów. Trochę pobłądzili po mieście i mieli kilka głupich pomysłów ale zrezygnowali - trochę szkoda bo pewnie skończyliby z wyrokami banicji.
Zleźli w kanały i ruszyli we wskazanym wcześniej kierunku. Jotun, jako krasnolud obyty z podziemiami wyłowił pośród zwykłych dźwięków kanałów odgłosy bitwy. No walki. Chłopaki zacisnęli łapska na broni i biegiem.
Zastali rudobrodego krasnoluda osaczonego przez olbrzymie szczury. Stado kilkunastu dawało mu się ostro we znaki mimo iż stawał dzielnie. Chłopaki zebrali się w sobie i pospieszyli z pomocą. Tym razem krew się polała. Co prawda nie wszystkich z grupy ale jednak.
Po walce krasnolud się przedstawił - Ragnar Kargorson. To postać Irka, obserwatora z poprzedniej sesji. Drobny ale żylasty, wyróżnia się tym, że na tle grubasów dobrze odchowanych we wsi ten w życiu lekko nie miał bo pochodzi z Karak-Hirn, a w twierdzy wiadomo, nie przelewa się. Dziwne bo waży... 45kg (nawet drużynowy nizioł jest od niego cięższy).
W każdym razie to był jego pierwszy dzień w pracy. Bawił jakiś czas w Middenheim, ale zaczęła się kończyć kasa więc coś robić trzeba - a tu płacili dobrze.
Szybkie ustalenia i wyszło, że mieli opiekować się tą samą grupą więźniów. Ruszyli więc razem.
Na miejscu zamarli... Po grupie została wielka kałuża juchy oraz kończyny i fragmenty ciał. Oglądali, zaglądali, próbowali coś odkryć, kiedy ni stąd ni zowąd z ciemności wyleciała strzałka i ugodziła Jotuna w kark. Potem poleciał jakiś obły przedmiot, wywołujący gęsty, czarny dym, ograniczający widoczność do ok jednego metra. Potem drugi i trzeci. Znowu strzałki na zmianę z atakami z ukrycia.
Summa summarum 3 leżało sparaliżowanych (mogli tylko oczami przewracać) a dwóch rannych. Tak się złożyło, że Jotun i Zygfryd wylądowali w tym samym miejscu. Kiedy tak sobie leżeli podszedł do nich ich napastnik - wielki szczur poruszający się na dwóch łapach. Ubrany w dziwaczny, skórzany kostium, na łbie skórzany kaptur z goglami, a na łapach metalowe pazury ala Wolverine - tylko dwa nie trzy. Podszedł do obu sparaliżowanych, obejrzał ich głowy (dokładnie zaglądał za uszy) i chciał dobić. Coś go jednak powiedzmy spłoszyło. Po prostu stwierdził, że trzeba się oddalić.
Nadeszła - dosyć szybko - liczna grupa ludzi. Zbrojnych. Część byłą Strażnikami Kanałów, a część nie. Zebrali naszych, wywlekli na zewnątrz, zanieśli do jakiegoś dużego i bogatego domu i zamknęli ich w pokoju bez okien i klamek. Potem otrzymali fachową pomoc medyczną i zostali zaproszeni na kolację.
Przywitał ich niejaki Wilhelm von Eisen, arystokrata, tęgawy ale przystojny, ze starannie przystrzyżonym zarostem twarzy. Zaprosił do stołu zastawionego prawdziwymi rarytachami i zaczął wypytywać co lub kogo widzieli w kanałach.
Chłopaki takie żarcia w życiu nie widzieli na oczy więc systematycznie napychali sobie brzuchy czym popadnie, jednocześnie tłumacząc co zaszło.
W skrócie - Wilhelm wykorzystał sytuację aby ich zwerbować do organizacji zwanej Niewidomi. Organizacja zaistniała z polecenia samego Imperatora Karla Franza. Zajmuje się pewnym nieciekawym procederem... A mianowicie płaci haracz szczuroludziom, których typowego przedstawiciela chłopaki mieli okazję spotkać w kanałach. Jeden kontra 5. Wynik oczywisty - niechybna śmierć, a szczuroczłek nawet się nie spocił.
Imperium nie stać na to - obecnie - aby uwikłać się w konflikt z taką rasą. Zwłaszcza, że tak naprawdę nie wiadomo ilu ich jest i jak rozległe mają wpływy. Ważne jest jedno - zagrażają niemal każdemu większemu miastu Imperium.
Niewidomi dbają aby ich istnienie było sekretem - stąd powszechnie nie wierzy się w ich występowanie. Niewidomi też muszą bulić haracz - w spaczeniu. Określone ilości w określonym czasie. Spaczeń jest transportowany w specjalnie przygotowanych metalowych skrzyniach. Tak - takich jak tamte skrzynie.
Niestety ze względu na działanie Niewidomi muszą funkcjonować w ukryciu. Wielu Łowców Czarownic nie zgodziłoby się z takim postawieniem sprawy, a ludność powiesiłaby swego Imperatora na pierwszym lepszym drzewie za takie czyny - więc trzeba się pilnować. Środki nie są specjalnie ograniczone, ale ludzi brakuje. Werbuje się więc ich z pośród grup, które spotkały szczuroludzi i przeżyły to spotkanie. A jest takich niewielu.
Stąd padło na naszych wieśniaków. Plus Ragnara - złe miejsce w złym czasie.
Chłopaki naturalnie zgodzili się z wielką ochotą, no ale Wilhelm nie w ciemię bity. Takie info i ufać jedynie na słowo? Nie ma bata - żarcie było odpowiednio zaprawione. Chłopaki pogrążyli się w otępieniu, zostali przetransportowani do innego pomieszczenia i zajął się nimi chirurg. Każdemu za jednym uchem - różnie, prawym lub lewym - wykonał małe nacięcie, wsadził pod skórę coś, zaszył i opatrzył. Owo coś stanowi weryfikację i potwierdzenie przynależności do Niewidomych i jednocześnie zapewnia lojalność względem organizacji.
Półtora tygodnia rekonwalescencji, przekazanie szyfrów osobie potrafiącej czytać i pisać i ogólne wdrożenie.
Chłopaki mają być autonomiczną grupą, szwendającą się po świecie i szukającą złóż Spaczenia. Mają namierzyć a potem powiadomić o takim miejscu kogoś wyżej. Sekretny znam identyfikuje członków organizacji, szyfr zapewnia bezpieczeństwo korespondencji.
Na początek zostali nieco wyposażeni, otrzymali barkę, 10 skrzyń i polecenie dostarczenia ich do Delberz.
Rezka sobie płynie, czas szybko mija, barka jest płaska i ma jedną pseudokajutkę. W pseudokajutce kufer a w nim zapasy żywnościowe i dwie bomby. A co - niech mają.
Z czasem pogoda się psuje, zrywa się burza i ulewa, rzeka wzbiera i staje się nieciekawa. Plus noc. Rzuca, faluje, przeszkadza a Zygfryd ląduje za burtą. Reszcie udało się jakoś dobić do przystani promu, którą udało się jakoś namierzyć. Zygfryd tonie (Punkt Przeznaczenia). Ocalał fartem, wyrzucony na brzeg. W pobliżu zajazdu - niestety główna brama zamknięta więc siada pod nią zrezygnowany i czeka.
Tymczasem nasi pływacy wciągnęli barkę na brzeg, zabezpieczyli przed porwaniem ją przez prąd i czekali na powrót nizioła, którego puścili przodem do zajazdu, stojącego niedaleko przystani. A - sznur promu został przecięty.
Nizioł wraca z informacjami, że jest coś nie tak - po wejściu na nieduży dziedziniec (zajazd otoczony palisadą), przez otwarte drzwi na zaplecze zobaczył związanego i zakneblowanego, obecnie nieprzytomnego człowieka.
Chłopaki czujka na maksa. Otto rusza na poszukiwanie zagubionego towarzysza. Zamierzał przejść się traktem biegnącym przy brzegu rzeki z nadzieją, że może Zygfryda gdzieś wyrzuciło. Trafia szybko na niego przy frontowych drzwiach.
Grupa całą więc zaczyna kombinować. Nizioł na dalsze przeszpiegi. Na dziedzińcu jest stajnia, z której dobiega niespokojne rżenie koni, oraz drugi budynek. Drugi budynek zamknięty na trzy spusty. W stajni Rufus mały rekonesans robi i widzi jakiegoś osobnika konsumującego innego. Wraca do chłopaków, którzy już wiedzą, że coś jest nie tak.
No to szybka akcja - zaglądanie przez okno, kusze, młoty, topory i złamane bosaki (Otto walczy złamanym bosakiem jakby co) w ruch. Goście karczmy - którymi byli wielki i chorobliwie otyły mężczyzna, strażnik dróg i jeszcze jeden z wytrzeszczonymi oczami - wygaszają światłą i znikają na zapleczu. Jak się okazało poza grubasem, który z tasakiem rzeźnickim (chłopaki bardzo szybko ochrzcili go "Butcher") zaczaił się na ew. gości. Nizioł prawie zebrał w łepetynę, ładując się do środka przez okno. Jotun z Ragnarem wpadli przez drzwi i szybciutko z Butcherem zrobili porządek. Potem ruszyli na zaplecze, ale ich coś powstrzymało i woleli poczekać na resztę.
W tym czasie Zygfryd z kuszą kątem oka i w blasku błyskawicy uchwycił ruch - jakiś ciemny kształt przeskakiwał z dachu stajni na dach drugiego budynku - kusza w ruch, fart i kształt został strącono w locie. Dopadł leżącą dziwaczną istotę i zatłukł korbaczem w szale wywołanym strachem.
Grupa ponownie zebrała się w jednym miejscu i... krasnale przekazują informacje o dobiegającym z podziemi, przytłumionym zaśpiewie. Zaśpiew wzbudzający naturalnie dreszcze i mocny niepokój.
Otwieramy drzwi i słychać - z piwnicy. Do piwnicy drzwi otwieramy i słychać wyraźniej, ale na dole nikogo nie ma. Ciemno, pułk - zwykłą piwnica. Ale zaśpiew słychać.
Grupa na zewnątrz, jeden wariat odpala bombę, wrzuca do piwnicy i długa na zewnątrz - nie czekali na dalszy rozwój wydarzeń. BUM górne piętro runęło na parter, piwnica kompletnie zawalona. Zaśpiewu nie słychać - bo niby jak?
Otwieramy drugi budynek - tam powóz. Zaprzęgamy koniki, przenosimy skrzyneczki i wio traktem, z dala od wody, i tego przeklętego miejsca w kierunku Delberz.
Jakby co - całe zamieszanie bazuje na "Człowieku w Kapturze" - przygodzie z Potępieńca. A tako.
Ciekawe co ich spotka dalej....
Ostatnio zostawiliśmy ich po ciężkim dniu pracy w kanałąch. No... Ciężko to on nie był, ale niósł ze sobą kilka pytań - jak ktoś zapomniał zapraszam do poprzednich wpisów.
Nowy dzień, znowu zaspali. Dotarli do posterunku Strażników Kanałów i zostali skierowani do grupy, która wcześniej została już posłana do kanałów. Trochę pobłądzili po mieście i mieli kilka głupich pomysłów ale zrezygnowali - trochę szkoda bo pewnie skończyliby z wyrokami banicji.
Zleźli w kanały i ruszyli we wskazanym wcześniej kierunku. Jotun, jako krasnolud obyty z podziemiami wyłowił pośród zwykłych dźwięków kanałów odgłosy bitwy. No walki. Chłopaki zacisnęli łapska na broni i biegiem.
Zastali rudobrodego krasnoluda osaczonego przez olbrzymie szczury. Stado kilkunastu dawało mu się ostro we znaki mimo iż stawał dzielnie. Chłopaki zebrali się w sobie i pospieszyli z pomocą. Tym razem krew się polała. Co prawda nie wszystkich z grupy ale jednak.
Po walce krasnolud się przedstawił - Ragnar Kargorson. To postać Irka, obserwatora z poprzedniej sesji. Drobny ale żylasty, wyróżnia się tym, że na tle grubasów dobrze odchowanych we wsi ten w życiu lekko nie miał bo pochodzi z Karak-Hirn, a w twierdzy wiadomo, nie przelewa się. Dziwne bo waży... 45kg (nawet drużynowy nizioł jest od niego cięższy).
W każdym razie to był jego pierwszy dzień w pracy. Bawił jakiś czas w Middenheim, ale zaczęła się kończyć kasa więc coś robić trzeba - a tu płacili dobrze.
Szybkie ustalenia i wyszło, że mieli opiekować się tą samą grupą więźniów. Ruszyli więc razem.
Na miejscu zamarli... Po grupie została wielka kałuża juchy oraz kończyny i fragmenty ciał. Oglądali, zaglądali, próbowali coś odkryć, kiedy ni stąd ni zowąd z ciemności wyleciała strzałka i ugodziła Jotuna w kark. Potem poleciał jakiś obły przedmiot, wywołujący gęsty, czarny dym, ograniczający widoczność do ok jednego metra. Potem drugi i trzeci. Znowu strzałki na zmianę z atakami z ukrycia.
Summa summarum 3 leżało sparaliżowanych (mogli tylko oczami przewracać) a dwóch rannych. Tak się złożyło, że Jotun i Zygfryd wylądowali w tym samym miejscu. Kiedy tak sobie leżeli podszedł do nich ich napastnik - wielki szczur poruszający się na dwóch łapach. Ubrany w dziwaczny, skórzany kostium, na łbie skórzany kaptur z goglami, a na łapach metalowe pazury ala Wolverine - tylko dwa nie trzy. Podszedł do obu sparaliżowanych, obejrzał ich głowy (dokładnie zaglądał za uszy) i chciał dobić. Coś go jednak powiedzmy spłoszyło. Po prostu stwierdził, że trzeba się oddalić.
Nadeszła - dosyć szybko - liczna grupa ludzi. Zbrojnych. Część byłą Strażnikami Kanałów, a część nie. Zebrali naszych, wywlekli na zewnątrz, zanieśli do jakiegoś dużego i bogatego domu i zamknęli ich w pokoju bez okien i klamek. Potem otrzymali fachową pomoc medyczną i zostali zaproszeni na kolację.
Przywitał ich niejaki Wilhelm von Eisen, arystokrata, tęgawy ale przystojny, ze starannie przystrzyżonym zarostem twarzy. Zaprosił do stołu zastawionego prawdziwymi rarytachami i zaczął wypytywać co lub kogo widzieli w kanałach.
Chłopaki takie żarcia w życiu nie widzieli na oczy więc systematycznie napychali sobie brzuchy czym popadnie, jednocześnie tłumacząc co zaszło.
W skrócie - Wilhelm wykorzystał sytuację aby ich zwerbować do organizacji zwanej Niewidomi. Organizacja zaistniała z polecenia samego Imperatora Karla Franza. Zajmuje się pewnym nieciekawym procederem... A mianowicie płaci haracz szczuroludziom, których typowego przedstawiciela chłopaki mieli okazję spotkać w kanałach. Jeden kontra 5. Wynik oczywisty - niechybna śmierć, a szczuroczłek nawet się nie spocił.
Imperium nie stać na to - obecnie - aby uwikłać się w konflikt z taką rasą. Zwłaszcza, że tak naprawdę nie wiadomo ilu ich jest i jak rozległe mają wpływy. Ważne jest jedno - zagrażają niemal każdemu większemu miastu Imperium.
Niewidomi dbają aby ich istnienie było sekretem - stąd powszechnie nie wierzy się w ich występowanie. Niewidomi też muszą bulić haracz - w spaczeniu. Określone ilości w określonym czasie. Spaczeń jest transportowany w specjalnie przygotowanych metalowych skrzyniach. Tak - takich jak tamte skrzynie.
Niestety ze względu na działanie Niewidomi muszą funkcjonować w ukryciu. Wielu Łowców Czarownic nie zgodziłoby się z takim postawieniem sprawy, a ludność powiesiłaby swego Imperatora na pierwszym lepszym drzewie za takie czyny - więc trzeba się pilnować. Środki nie są specjalnie ograniczone, ale ludzi brakuje. Werbuje się więc ich z pośród grup, które spotkały szczuroludzi i przeżyły to spotkanie. A jest takich niewielu.
Stąd padło na naszych wieśniaków. Plus Ragnara - złe miejsce w złym czasie.
Chłopaki naturalnie zgodzili się z wielką ochotą, no ale Wilhelm nie w ciemię bity. Takie info i ufać jedynie na słowo? Nie ma bata - żarcie było odpowiednio zaprawione. Chłopaki pogrążyli się w otępieniu, zostali przetransportowani do innego pomieszczenia i zajął się nimi chirurg. Każdemu za jednym uchem - różnie, prawym lub lewym - wykonał małe nacięcie, wsadził pod skórę coś, zaszył i opatrzył. Owo coś stanowi weryfikację i potwierdzenie przynależności do Niewidomych i jednocześnie zapewnia lojalność względem organizacji.
Półtora tygodnia rekonwalescencji, przekazanie szyfrów osobie potrafiącej czytać i pisać i ogólne wdrożenie.
Chłopaki mają być autonomiczną grupą, szwendającą się po świecie i szukającą złóż Spaczenia. Mają namierzyć a potem powiadomić o takim miejscu kogoś wyżej. Sekretny znam identyfikuje członków organizacji, szyfr zapewnia bezpieczeństwo korespondencji.
Na początek zostali nieco wyposażeni, otrzymali barkę, 10 skrzyń i polecenie dostarczenia ich do Delberz.
Rezka sobie płynie, czas szybko mija, barka jest płaska i ma jedną pseudokajutkę. W pseudokajutce kufer a w nim zapasy żywnościowe i dwie bomby. A co - niech mają.
Z czasem pogoda się psuje, zrywa się burza i ulewa, rzeka wzbiera i staje się nieciekawa. Plus noc. Rzuca, faluje, przeszkadza a Zygfryd ląduje za burtą. Reszcie udało się jakoś dobić do przystani promu, którą udało się jakoś namierzyć. Zygfryd tonie (Punkt Przeznaczenia). Ocalał fartem, wyrzucony na brzeg. W pobliżu zajazdu - niestety główna brama zamknięta więc siada pod nią zrezygnowany i czeka.
Tymczasem nasi pływacy wciągnęli barkę na brzeg, zabezpieczyli przed porwaniem ją przez prąd i czekali na powrót nizioła, którego puścili przodem do zajazdu, stojącego niedaleko przystani. A - sznur promu został przecięty.
Nizioł wraca z informacjami, że jest coś nie tak - po wejściu na nieduży dziedziniec (zajazd otoczony palisadą), przez otwarte drzwi na zaplecze zobaczył związanego i zakneblowanego, obecnie nieprzytomnego człowieka.
Chłopaki czujka na maksa. Otto rusza na poszukiwanie zagubionego towarzysza. Zamierzał przejść się traktem biegnącym przy brzegu rzeki z nadzieją, że może Zygfryda gdzieś wyrzuciło. Trafia szybko na niego przy frontowych drzwiach.
Grupa całą więc zaczyna kombinować. Nizioł na dalsze przeszpiegi. Na dziedzińcu jest stajnia, z której dobiega niespokojne rżenie koni, oraz drugi budynek. Drugi budynek zamknięty na trzy spusty. W stajni Rufus mały rekonesans robi i widzi jakiegoś osobnika konsumującego innego. Wraca do chłopaków, którzy już wiedzą, że coś jest nie tak.
No to szybka akcja - zaglądanie przez okno, kusze, młoty, topory i złamane bosaki (Otto walczy złamanym bosakiem jakby co) w ruch. Goście karczmy - którymi byli wielki i chorobliwie otyły mężczyzna, strażnik dróg i jeszcze jeden z wytrzeszczonymi oczami - wygaszają światłą i znikają na zapleczu. Jak się okazało poza grubasem, który z tasakiem rzeźnickim (chłopaki bardzo szybko ochrzcili go "Butcher") zaczaił się na ew. gości. Nizioł prawie zebrał w łepetynę, ładując się do środka przez okno. Jotun z Ragnarem wpadli przez drzwi i szybciutko z Butcherem zrobili porządek. Potem ruszyli na zaplecze, ale ich coś powstrzymało i woleli poczekać na resztę.
W tym czasie Zygfryd z kuszą kątem oka i w blasku błyskawicy uchwycił ruch - jakiś ciemny kształt przeskakiwał z dachu stajni na dach drugiego budynku - kusza w ruch, fart i kształt został strącono w locie. Dopadł leżącą dziwaczną istotę i zatłukł korbaczem w szale wywołanym strachem.
Grupa ponownie zebrała się w jednym miejscu i... krasnale przekazują informacje o dobiegającym z podziemi, przytłumionym zaśpiewie. Zaśpiew wzbudzający naturalnie dreszcze i mocny niepokój.
Otwieramy drzwi i słychać - z piwnicy. Do piwnicy drzwi otwieramy i słychać wyraźniej, ale na dole nikogo nie ma. Ciemno, pułk - zwykłą piwnica. Ale zaśpiew słychać.
Grupa na zewnątrz, jeden wariat odpala bombę, wrzuca do piwnicy i długa na zewnątrz - nie czekali na dalszy rozwój wydarzeń. BUM górne piętro runęło na parter, piwnica kompletnie zawalona. Zaśpiewu nie słychać - bo niby jak?
Otwieramy drugi budynek - tam powóz. Zaprzęgamy koniki, przenosimy skrzyneczki i wio traktem, z dala od wody, i tego przeklętego miejsca w kierunku Delberz.
Jakby co - całe zamieszanie bazuje na "Człowieku w Kapturze" - przygodzie z Potępieńca. A tako.
Ciekawe co ich spotka dalej....