Warhammer Quest: Silver Tower – recenzja
W działach: planszowe, gamesworkshop, recenzje, warhammer, ageofsigmar | Odsłony: 348Druga połowa lat osiemdziesiątych oraz lata dziewięćdziesiąte ubiegłego stulecia stanowią okres, w którym nakładem wydawnictwa Games Workshop ukazała się pokaźna kolekcja rewelacyjnych planszówek i systemów skirmishowych. Wiele z nich, z biegiem lat stało się legendarnymi tytułami, regularnie wspominanymi przez starszych fanów. Niejednokrotnie, przy różnych okazjach do części z tych gier miałem okazję na łamach CommandPoint.pl się odwoływać. Do najważniejszych klasyków z tamtych lat należy niewątpliwie gra przygodowa Warhammer Quest wydana w 1995 roku. Zainspirowana wcześniejszymi produkcjami, a jednocześnie wnosząca sporo nowości, przez dekady urosła do miana prawdziwej planszowej legendy. Jednocześnie w dyskusjach fanów na temat najbardziej wyczekiwanych reedycji klasyków spod szyldu GW, Warhammer Quest był jednym z najczęściej wspominanych tytułów, obok m.in. Space Hulka, Blood Bowla i Necromundy. Nie ulega wątpliwości, że w segmencie kooperacyjnych dungeon crawlerów Warhammer Quest wywarł wpływ na wiele wydanych później projektów innych wydawców.
Games Workshop od jakiegoś czasu obok nowych planszówek serwuje nam powroty klasyków sprzed lat. Problem w tym, że zrobienie dobrej reedycji nie w każdym przypadku jest równie łatwe. Są gry, w których wystarczy co najwyżej kosmetyczna ingerencja w klasyczne reguły i nowe, oszałamiające wydanie (tak było z reedycją Space Hulka w 2009 i 2014 roku, podobnie będzie z nowym Blood Bowlem niebawem). Są jednak także takie klasyczne przeboje, których mechanika zdążyła się przez dekady zestarzeć i powrót w niezmienionej formie sprawiłby, że gra zwyczajnie nie wytrzymałaby konkurencji dużo młodszych i nowocześniejszych, podobnych gier innych wydawców. Na pewno takimi grami są wspomniana Necromunda i klasyczny Warhammer Quest.
Najwyraźniej wydawca gry miał podobne wnioski i spostrzeżenia (przynajmniej w odniesieniu do Warhammera Questa), bowiem wydana w tym roku, nowa edycja gry, zatytułowana Warhammer Quest: Silver Tower to planszówka zainspirowana klasykiem, ale zaprojektowana w zasadzie całkowicie od nowa. Mamy jak przed laty, w pełni kooperacyjny dungeon crawler w klimatach fantasy, modularną planszę budowaną podczas rozgrywki, scenariusze i kampanię w której bohaterowie łapią doświadczenie i rosną w siłę. Mechanikę gry zmieniono jednak całkowicie podobnie jak uniwersum, w którym toczy się rozgrywka. To ostatnie, mimo iż było łatwe do przewidzenia wzbudza wśród graczy kontrowersje, a w oczach niektórych wręcz dyskwalifikuje produkt.
Niezaprzeczalnym faktem jest, że planszówki GW będąc niezależnymi produktami, pełnią jednocześnie rolę wprowadzenia do świata gier bitewnych tego wydawcy. To przecież nie przypadek, że wszystkie figurki w Horus Heresy: Betrayal at Calth, Deathwatch: Overkill, Assassinorum: Execution Force jak również w będącym przedmiotem niniejszej recenzji Silver Tower z powodzeniem można wykorzystać w odpowiednich bitewniakach. Dlatego po tym, jak zapadła decyzja o zniszczeniu Starego Świata i zbudowania na jego gruzach uniwersum Age of Sigmar, migracja nowej odsłony gry Warhammer Quest do tegoż uniwersum była zupełnie naturalna. Podobnie naturalne i oczywiste jest to, że nie wszystkim fanom się ta zmiana spodoba. Zobaczmy zatem jak prezentuje się Warhammer Quest: Silver Tower zarówno na tle swej słynnej poprzedniczki, jak i współczesnych, konkurencyjnych produktów innych wydawców.
Cała recenzja do przeczytania na łamach CommandPoint.pl