Po instalacji gry, która przebiega bezproblemowo, warto zaktualizować ją do najnowszej wersji. Na płycie znajdziemy patch do wersji 1.40, który waży, bagatela, 300 MB. Oprócz tego, na stronie polskiego wydawcy zamieszczono najnowsze łatki aż do wersji 1.51. Są one niezbędne, jeśli myślimy o potyczkach w sieci. Intro. jakie wita nas po uruchomieniu tytułu wgniata w fotel. Ukazuje walkę Kosmicznych Marines z hordami Orków. Zrealizowana jest bardzo starannie, a efekt “ruchomej kamery” prezentuje się świetnie. Już sam ten filmik bardzo pozytywnie nastawia do dalszej gry.
Podczas pierwszego uruchomienia Dawn of War zaproponuje nam możliwość rozegrania tzw. Samouczka, który zaznajomi gracza z podstawami sterowania i rozgrywki. Dlatego też warto zacząć właśnie od niego. Przechodząc zaś do oprawy wizualnej, Dawn of War jest w pełnym 3D, a grafikę i wszystkie efekty opracowano z najwyższą starannością. Detale postaci cieszą oko, jednak wymagają przez to mocnego sprzętu. Procesor z zegarem w okolicach 2 GHz i 1 GB RAMu mile widziany. W grze dostępna jest tylko jedna kampania dla pojedynczego gracza, w której poprowadzimy oddziały Kosmicznych Marines. Będziemy dowodzić oddziałem Krwawych Kruków, które zostały zrzucone na planetę opanowaną przez Orki. Wspomnianym już miejscem interesują się także pozostałe strony konfliktu, co skłania dowódcę Space Marines do dokładniejszego zbadania całej sprawy. W ten oto sposób przez 11 misji gracz będzie starał się rozwikłać zagadkę, czegóż to na miejscu mogą szukać siły Chaosu.
Rozgrywka jest dynamiczna, a fabuła ciekawa. Przed rozpoczęciem misji zobaczymy filmik wprowadzający, stworzony na silniku gry. Taki sam zobaczymy po pomyślnym ukończeniu zadania. Niestety, widać w nich ograniczenia samego engine'u i nie prezentują się one tak dobrze jak intro. Nie przeszkadza to jednak w samej zabawie. Dobrym pomysłem jest możliwość dowodzenia całym kilkuosobowym oddziałem, zamiast pojedynczymi jednostkami. Nadaje to potyczkom większej skali, nie wprowadzając przy tym żadnego chaosu w kontrolowanie wszystkiego. Dowodzenie poszczególnymi jednostkami występuje tylko w przypadku pojazdów mechanicznych, jak na przykład czołgi. Rzeczą, która zaskoczyła mnie na plus, był brak surowców do pozyskania w tradycyjnej formie. Oznacza to, że nie wydobywamy tutaj złota, ropy czy czegoś innego. W zamian posiadamy punkty rekwizycji oraz energię. O ile tego drugiego, wytwarzanego w elektrowniach, nie trzeba wyjaśniać, o tyle punkty rekwizycji są dość ciekawym pomysłem. Otóż zdobywamy je poprzez kontrolowanie określonych punktów na mapie i to głównie za nie wykupujemy nowe jednostki oraz technologie.
Dawn of War jest nastawiona głównie na walkę, przez co aspekt rozwijania bazy został zminimalizowany. Dostępnych jest kilka budynków, z których część można rozbudowywać. Mnie osobiście cieszy takie rozwiązanie, ponieważ mogę się skupić na samej rozgrywce, a nie bawić się w SimCity. Jeśli ktoś lubi przede wszystkim budowę, walkę zostawiając na później, nie jest to gra dla niego. Niezaprzeczalnym minusem jest za to długość tej pozycji - zaledwie 11 misji w kampanii. Niestety, na normalnym poziomie trudności to góra kilka dni grania. Na pocieszenie dostajemy sporą ilość map multi, przeznaczonych także do pojedynczych potyczek przeciwko komputerowi. Dopiero w tych trybach jest możliwość poprowadzenia pozostałych stron konfliktu, czyli Marines Chaosu, Orków lub Eldarów.
Werdykt? Świetna gra, pomimo długości. Liczyłem na dużo gorszą zabawę, tymczasem zostałem pozytywnie zaskoczony. Dla fanów świata Warhammera pozycja obowiązkowa. A dla pozostałych? Jeśli lubisz gry, w których długo trzeba rozwijać gospodarkę, by później zaatakować – omijaj ten tytuł z daleka. Jeśli jednak liczysz na dużą ilość akcji, w ładnej oprawie graficznej z ciekawą fabułą – jest to pozycja w sam raz. Cena Warhammera 40,000: Dawn of War jest zachęcająca, zaś dostępne już dodatki przedłużają żywotność gry.