W służbie miecza - antologia

Dobre opowiadanie nie jest złe

Autor: Michał 'ShpaQ' Laszuk

W służbie miecza - antologia
Mój ojczym twierdzi, że w fantastyce naukowej najbardziej liczy się pomysł, a nie wodolejstwo, w związku z czym gloryfikuje wszelkie krótkie formy prozatorskie, ze szczególnym uwzględnieniem opowiadań. Przyznaję, że przez długi czas nie podzielałem jego opinii, mimo naprawdę sensownych argumentów, jakich używał, by mnie przekonać. W końcu musiałem się poddać, a tym samym opowiadania zajęły w mojej hierarchii należne im pierwsze miejsce. Jako że od pewnego czasu jestem również oddanym fanem Davida Webera i jego słynnego cyklu Honor Harrington, to z niekłamaną radością przyjąłem do wiadomości informację, że wydawnictwo Rebis wydaje kolejny zbiór opowiadań, których akcja ma miejsce w uniwersum HH. Moje oczekiwania można określić tylko jednym słowem: ogromne. Zabrałem się do lektury i… jestem zawiedziony, że tak szybko się skończyła. Ale po kolei.

Okładka utrzymana jest w stylu jednoznacznie kojarzącym się z cyklem. Wielki, rzucający się w oczy nagłówek z logiem Honor Harrington, poniżej ilustracja przedstawiająca fragment bitwy, a do tego wszystkiego ogniście czerwony grzbiet. Tego nie da się pomylić z niczym innym. Wykonanie dobre, ale nic ponadto.

W środku znajduje się sześć stosunkowo długich, poza jednym, opowiadań różnych autorów, zebranych pod redakcją twórcy uniwersum HH – Davida Webera. Różnią się one zarówno poziomem, jak i stylem, choć każde z nich napisane jest naprawdę świetnie. Może brzmieć to dziwnie, ale zapewniam, że po lekturze stanie się całkowicie jasne.

Opowiadania te nie wiążą się ze sobą w żaden sposób. Każde z nich dotyczy innych osób, dzieje się w kompletnie odmiennych lokacjach, a także, co ciekawe, jest utrzymane w różnych konwencjach. Okręt zwany Francis, autorstwa Johna Ringo i Victora Mitchella utrzymany jest w klimacie czarnego humoru. Wyobraźcie sobie ciężki krążownik należący do Marynarki Graysona, na który… zsyłani są nieprzystosowani, choć kompetentni żołnierze floty. Na okręcie niemal co chwilę dochodzi do głupawych wydarzeń, bo jak inaczej określić fakt, że oficer astronawigacyjny przy obliczaniu kursu zapomniał o obecności kilku księżyców. Takich sytuacji jest oczywiście znacznie więcej, ale nie będę ich zdradzał, żeby nie popsuć przyjemności czytania. Szkoda tylko, że Okręt zwany Francis ma zaledwie trzydzieści-kilka stron. Zdecydowanie za mało.

Drugim wartym uwagi opowiadaniem jest Urlop, autorstwa Johna Ringo. Jego akcja ma miejsce głównie na planecie Praag, należącej do Ludowej Republiki Haven, a rozgrywa się w trakcie wydarzeń mających miejsce w Popiołach zwycięstwa. Kompletnie różni się od reszty opowiadań. Utrzymana jest w konwencji kryminalno-szpiegowskiej, a na myśl przywodzi dokonania Jasona Bourne’a. Jego bohaterami są John Mullins i Charles Gonzalvez – agenci wywiadu floty. Wybierają się na urlop i, dość niefortunnie, zostają wplątani w poważną szpiegowską aferę. Mnóstwo akcji okraszonej dużą dozą humoru. Czyta się bardzo dobrze, tylko trochę za szybko. Pozostaje niedosyt.

Moim absolutnym faworytem w zbiorze W służbie miecza jest Fanatyk, autorstwa Erica Flinta. Głównym bohaterem jest znany „ubecki” – pracownik Urzędu Bezpieczeństwa Ludowej Republiki Haven – szpicel Victor Cachat, a całość dotyczy sektora La Marine, po upadku rządów Oskara Saint-Justa. Opowiadanie skonstruowane jest niemal doskonale. Czytając, co chwila ma się wrażenie typu „wiem co będzie dalej”, a zaraz potem okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Autor włożył wiele wysiłku, żeby absolutnie każda informacja, którą poda czytelnikom, była potrzebna. Powoli poznajemy wszystkie niezbędne elementy układanki, dochodzimy do jakichś wniosków, a zaraz potem autor burzy naszą wizję jakimś całkowicie zaskakującym zwrotem akcji. Poza tym udało mu się bardzo dobrze wykreować postaci marines. Łatwo się z nimi utożsamić, a do tego, mimo nie zawsze miłych wydarzeń, wciąż tryskają humorem i optymizmem.

W zbiorze znalazły się jeszcze trzy opowiadania, z czego jedno autorstwa samego Webera. Mimo że są dobre, to jednak w porównaniu do powyższych, zwyczajnie słabe. Czytało się je (wszystkie) miło, ale jak już wspomniałem, niespecjalnie pamiętam o czym były, co oznacza, że nie wyróżniały się niczym szczególnym. Po prostu były.

Warstwa językowa jest bardzo zróżnicowana ze względu na brak jednego autora, jednak bez mrugnięcia okiem mogę stwierdzić, że jest całkowicie w porządku. Wszystko czyta się płynnie, słowem - nie ma nic, do czego można się przyczepić. Tłumaczenie też jest dobre, choć w dalszym ciągu ciężko mi się przyzwyczaić do pewnych nazw, które Radosław Kotarski (tłumacz) zostawił w ich oryginalnym brzmieniu. Ale to tylko mój problem. Absolutnie nie przeszkadzają w lekturze, a nawet dodają pewnego swoistego smaczku.

Z całą odpowiedzialnością, W służbie miecza polecam wszystkim fanom militarnego science – fiction. Polecam również wszystkim tym, którzy chcą czegoś ambitnego, napisanego na najwyższym, światowym poziomie. Z czystym sumieniem wystawiam sześć. Mam tylko jedną uwagę. Ta książka kończy się zdecydowanie za szybko. Polecam.

Dziękujemy wydawnictwu Rebis za udostępnienie książki do recenzji.