"W sercu otchłani" - trailer #1
Odsłony: 165Puściłem to już na kilku grupach miłośników s-f na FB, czas i na Poltera.
- Tytuł: "W sercu otchłani"
- Autor: Henryk Tur
- Planowana data wydania: marzec 2022
#początek trailera
Bezpieczeństwo załóg zawsze stanowiło jeden z najważniejszych elementów wszystkich gwiezdnych wypraw. Na każdym statku kosmicznym istniały odpowiednie moduły, mające za zadanie reagować przy najmniejszym nawet naruszeniu powłoki kadłuba - co mogło wydarzyć się w wielu sytuacjach, choćby w przypadku trafienia na drobiny skalne. Miały rozmiary nieco większe od ziaren piasku, jednak wziąwszy pod uwagę, że statek wpadał na nie z szybkością wynoszącą połowę szybkości światła, zmieniały się z kamyków o centymetrowej średnicy w pociski uderzające z wielką mocą w kompozytowe płyty. Inne moduły uruchamiały się przy jakiejkolwiek dysfunkcji systemów pokładowych, kolejne dbały o stan zdrowia zahibernowanych. Istnieli także „elektroniczni specjaliści”, monitorujący wyrzucanie gazów z dysz pojazdu i inne elementy działania całości. Jednak ani ludzka wyobraźnia, ani też najlepsze systemy ochronne nie były w stanie przewidzieć i przeciwdziałać sytuacji, w której z rzędu zaszło kilka ekstremalnie rzadkich wypadków. Zakłóciły one ustalony plan lotu, w konsekwencji skazując statek wraz z załogą na pewną zgubę.
Zawiadujący statkiem superkomputer „Awatar” nie był pełnym wątpliwości człowiekiem i zawsze podejmował decyzje, za priorytet mając bezpieczeństwo załogi i lotu. Choć teoretycznie podlegał kapitanowi, to jednak praktycznie stał stopień wyżej od niego. Podczas gdy pełna emocji istota ludzka może zawieść, a w ekstremalnych sytuacjach czas jej reakcji jest stosunkowo wolny, dla bezdusznego komputera kwantowego jedna setna sekundy to prawdziwe morze czasu, w którym zemle petabajty danych, dokonując analizy milionów możliwości wraz z ewentualnymi konsekwencjami dynamicznie zmieniającej się sytuacji. Z tego mrowia - metodą selekcji opartej na szansach sukcesu - wyłania najlepszą możliwą reakcję i wprowadza ją w czyn. Wprawdzie nie zawiódł - zadecydował o wybudzeniu załogi z hibernacyjnego snu dopiero wtedy, gdy już naprawdę wszystko było stracone. Po zapoznaniu się z serią wypadków, jakie zaszły, nikt z członków czternastoosobowej załogi nie obwiniał maszyny o zatrzymanie w obliczu rychłej śmierci.
Lot zaplanowany na czterdzieści lat czasu ziemskiego, do półmetka przebiegał bez żadnych poważniejszych zakłóceń. Układ planetarny oddalony o dwadzieścia lat świetlnych od Ziemi powoli, aczkolwiek nieubłaganie, przybliżał się i pokładowe teleskopy doskonale widziały czerwonego karła Gliese, od którego system wziął swą nazwę. Doszło do kilku pomniejszych incydentów, które podczas podróży międzygwiezdnych były niejako rutyną – statek parokrotnie wyrzucał z siebie strumienie skoncentrowanych cząstek, odbijając w ten sposób zmierzające po kursie kolizyjnym meteory. Dwa razy zwolnił, aby wziąć poprawkę i wyminąć gęste zbitki krążącego w próżni pyłu. Jednak większość czasu cztery potężne silniki termojądrowe pracowały pełną parą, niosąc przez wieczną noc czternastu ludzi zawieszonych między stanem istnienia a niebytu.
Dopiero dwudziesty pierwszy rok podróży zapoczątkował serię nieszczęść. Na szlaku niespodziewanie pojawiła się hiperkometa, niewidoczna wcześniej dla wycelowanych we wszystkie strony sensorów i cyfrowych teleskopów, gdyż przesłaniały ją gazowe olbrzymy mijanego układu planetarnego. Ich ustawienie można uznać za pierwszą pechową sytuację. Położenie tych potężnych, jowiszowych globów było dla przesuwającego się na skraju systemu statku tak niefortunnie, że stanowiło idealną osłonę dla nadciągającego ciała. Hiperkometa wyskoczyła zaledwie osiemdziesiąt tysięcy kilometrów od „Gandhiego”, czyli w skali astronomicznej – tuż przed jego dziobem. Ciało niebieskie, mające masę i wielkość połowy ziemskiego Księżyca, znalazło się na idealnym kursie kolizyjnym ze statkiem, niczym pocisk wypuszczony przez strzelca wyborowego w ruchomy cel. „Awatar” od razu skorygował trajektorię lotu, zbliżając się do ostatniej planety układu, jednak wówczas nastąpiło drugie pechowe wydarzenie – kometa została schwytana siłą grawitacji olbrzyma czterykroć większego od Jowisza, co wystarczyło, aby zaczęła się rozpadać. Jak wszystkie inne hiperkomety - a pierwszą odkryto zaledwie pół wieku przed wyprawą - była dość niestabilnym zlepkiem skał, pyłów, zmrożonych brył lodu i dwutlenku węgla. Samo jej przejście przez układ planetarny („Awatar” ułożył potem prawdopodobną symulację tej podróży) wiązało się z wieloma kolizjami z asteroidami i meteorami, co naruszyło strukturę całości, szarpaną dodatkowo przechodzeniem przez pola grawitacyjne trzech planet i ich licznych satelitów.
Po tych licznych ciosach to właśnie siły grawitacyjne gazowego olbrzyma zamykającego system zadały ostateczne uderzenie, po którym hiperkometa rozleciała się całkowicie, zmieniając się w rój tysiąca brył – od olbrzymów wielkości łańcuchów górskich, po chmury niewielkich odłamków. Większą ich część ściągnęło pole grawitacyjne planety i zaczęły opadać ku niej po spiralnej trajektorii, zgodnie z ruchem obrotowym, jednak sporo fragmentów siłą rozpędu zostało poniesionych po nieregularnych szlakach, zbliżając się skalisto-lodową ścianą ku pędzącemu przez próżnię statkowi…
#koniec trailera
EDIT: nie wiem jakim cudem w pierwotnej wersji pojawiła się literówka w nazwie. Poprawione.