Tirgana Helreid rozpoznała początek terytorium Wściekłego Włochatego. Świadczył o tym między innymi porzucony kilof, należący zapewne do miniona, które to stwory były najczęstszymi ofiarami olbrzymiego pająka. Posuwali się dalej, słychać było jedynie ich kroki, oddechy i jednostajne kapanie wody oraz odległe ciche pomruki z wnętrza tunelu.
Gordyjczycy zwali je sapaniem Czerwonego Robaka lub oddechem wnętrza piekieł. Nikt nie znał ich pochodzenia, lecz dochodziły zawsze z wnętrza Ziemi, tym głośniejsze im głębiej położony był tunel.
Minęli krytyczny punkt i kontynuowali wędrówkę w kierunku Szczeliny Zwątpienia, gdy Lucjusz stracił równowagę na mokrej posadzce. Próbował ratować się rękami, wymachując nimi komicznie, lecz nieskutecznie - runął jak długi w kałużę obijając sobie bok na wystającej nierówności. Jęknął głośno i stłamsił przekleństwo w ustach.
Tirgana położyła mu palec na ustach. Spojrzał na nią z wyrzutem ale zamilkł, przytrzymując się za stłuczony bok. Chwilę trwali w bezruchu i wtedy go usłyszała. Krótkie i ciche szurnięcia, jakby ktoś wymiatał miotełką kurz spod szafy, tylko o wiele cichsze. Tak ciche, że del Pierro mógł ich nawet nie wyłowić z westchnień Ziemi.
Zbliżał się. Była prawie pewna, że ich usłyszał. Poderwała Lucjusza do góry.
- Teraz cisza nie ma już znaczenia. Uciekaj dalej w tunel, tylko patrz pod nogi, zapal pochodnię, gdybyś musiał. I nie oglądaj się za siebie, cokolwiek byś usłyszał. Jeśli nie przyjdę w pół godziny, postaraj się wrócić do posterunku. To niedaleko i droga prosta, o ile będziesz spokojny. Idź! Ja odciągnę uwagę Włochatego! Ruszaj, nic mi tu po tobie!
Przykryła na ułamek sekundy oczy dłonią, myśląc intensywnie. W walce z pająkiem była skazana na porażkę. Jedyne, co mogła zrobić, to postarać się go przestraszyć i liczyć na to, że w międzyczasie uda jej się dogonić Lucjusza i znaleźć się poza domeną potwora. Na szczęście ona mogła biec tędy prawie bez pomocy wzroku, niemal na pamięć.
Spojrzała na Cynazyjczyka. Ciągle tutaj stał i patrzył na nią tymi oczami pełnymi wyrzutu.
- Pani możesz myśleć żem żółtodziób do tuneli nieprzywykły. Prawda to. Żem dyletant i że skrewiłem sprawę. Nie przeczę - tutaj za bok się złapał. - Ale, że tak powiem, od chamów i tchórzy wyzywać się nie dam. I nikt mi w przyszłości w twarz nie spojrzy i nie powie, żem damę samą zostawił choćby mi tu przyszło polec. O co to, to nie...
- Była przecież umowa - tutaj ja rządzę! W Twoim zakochanym interesie, panie! Mam alternatywę - albo zostawić tu Ciebie, i zginiesz na pewno, a ja się uratuję, albo zostanę ja i uratujemy się oboje. Tak trudno zrozumieć, że naprawdę wiem, co robię? Chyba zdążyłeś zasięgnąć języka o mnie u mojej braci i wiesz, że zawsze postępuję tylko według swego planu! A zresztą taka ze mnie dama, jak z koziej rzyci świecznik i ostatnie, czego mi trzeba, to rycerz w lśniącej zbroi pędzący mi na ratunek... Ruszaj! Nie mamy czasu, on się zbliża!
Del Pierro spojrzał na nią i mogłaby przysiąc, że w jego oczach czai się wściekłość. Nie odezwał się jednak ani słowem, tylko odwrócił na pięcie i z zapaloną pochodnią odszedł pospiesznie wgłąb korytarza.
Wycofała się więc, szukając w tunelu prowadzącym do Rozpadliny jak najwęższego miejsca. Zapaliła pochodnię, oparła ją o ścianę. Wysypała proch z woreczka w miejscu gdzie ściana korytarza stykała się z podłożem. Teraz mogła już tylko czekać na Włochatego.
Blask pochodni Lucjusza stawał się coraz słabszy.
Wielki Włochaty zbliżał się. Słyszała coraz wyraźniejsze szurnięcia. Wreszcie zobaczyła i jego. Owłosiony odwłok kołyszący się na równie owłosionych długich nogach. Płaski pysk zakończony żuwaczkami, z którego wystrzeliwał w ofiarę żrącą truciznę. Odwłok, który był w stanie wyprodukować materiał na mocną sieć. Tirgana zadrżała. Czuła strach, który zaczął ją paraliżować. Jeszcze nigdy nie stała tak blisko Wielkiego Włochatego. Nadmiar wyprodukowanej trucizny spływał mu z pyska i z cichym "psss" lądował na chodniku. Przystanął na chwilę zaskoczony tym, że przeciwnik czeka, miast uciekać. I wtedy zaatakował...
Ładunek prochu przygotowanego na prędce przez Tirganę eksplodował, odrzucając ją na ścianę tunelu. Ze stropu posypały się kamienie i kurz. Przez huk wybuchu usłyszała pisk zranionego pająka. Wszystko przykrył pył i nawet pochodnia przygasła. Nie było czym oddychać. Helreid krztusząc się i kaszląc wycofywała się wgłąb tunelu. Zdawała sobie sprawę, że hałas niósł się daleko i mógł zwabić inne stworzenia. Biegła ile sił w nogach.