W matni intryg #15

Rokmowo. Złość i zdziwienie.

Autor: Grzegorz 'GreK' Kalka

Kareta zaprzęgnięta w trzy konie wjechała do wsi, wzbijając kłęby dymu i zatrzymała się w jej centrum, tuż przy młynie. Milić zeskoczył z siodła, zerknął na swego syna, po czym podbiegł do karczmarza, który wyszedł przed chałupę.

- Chleba mości gospodarzu i antałek wina, tylko wartko!

Młynarzowi dziwnym się zdało, że widzi Milicia siedzącego na koźle karety ze znakami Inkwizycji, cisnęły mu się też na usta pytania, gdzież to jest jego zbawicielka, lecz nie zwykł był ze szlachetnie urodzonymi w dyskusje się wdawać, ani sprzeciwiać, więc znikł wykonać dane mu polecenia.

Gdy wrócił w rękach trzymając, co kazano mu przynieść, Olo właśnie odczepiał ostatni z powrozów trzymający skrzynię. Milić odebrał prowiant i wrzucił na wóz.

- Pomóżcie mi! –rozkazał, łapiąc za jeden koniec skrzyni, która wkrótce znalazła się na ziemi.

Wsiadając na kozła rzekł jeszcze.

- Niech mnie nie szuka, bo zabiję – rzekł hardo, po czym dodał łagodniej – Dziękuję...


Nie przyzwyczajona do pieszej wędrówki, Karolina de Vega zmęczona, dotarła w końcu do Rokmowa. Była zła i głodna. Odarte od butów nogi krwawiły. Klucz i zeszyt też zrobiły swoje i zdarły skórę na udach. Chłopu, którego wysłała po powóz, a który wrócił z niczym, wysłała naganę wzrokową. Jej chłodne – "Rozumiem" – okraszone jeszcze zimniejszym spojrzeniem, nie wróżyło nic dobrego.

Nie zwracając uwagi na kroczących za nią chłopów, weszła do młyna. Jakież było jej zdziwienie, gdy zobaczyła w izbie swój kufer podróżny. Podbiegła do niego, choć zdarte stopy paliły i podniosła wieko. Wyglądało jakby nic nie brakowało. Posłała po młynarza. Gdy przyszedł, opowiedział czego był świadkiem.


Karolina nie skomentowała opowieści młynarza ani jednym słowem. Natomiast lakonicznie wyjaśniła, czemu przybyła pieszo. Strzeżonego Jedyny strzeże.
- W nocy napadły nas wilki. Konie padły. Uciekliśmy. Straciłam powóz. Niech młynarz zakręci się koło nowego. Może być dwuosobowy. I konie. Muszę wyjechać najpóźniej jutro o świcie. Niech jakiś mądry parobek pobiegnie do Wilczego Jaru, niech to naturalnie wygląda, powiedzmy, że z lasu wracał, gdzie jagód i grzybów szukał, kosz mu jakiś dajcie… - zamyśliła się na chwilę - … albo po dziki miód poszedł. Może jednak jest coś takiego, po co się do Wilczego Jaru chodzi… Wymyślcie coś. I niech zobaczy, co w obejściu Milicia się dzieje. Niech nie rzuca się w oczy, dobrze by było, gdyby nikt go nie zobaczył. A potem przyślij go do mnie. I niech Jedyny ma go w opiece. Niech krzyż ze sobą weźmie, ja się za niego pomodlę.

- Odpocznijcie – zwróciła się do Magdy i Olafa. – Wyruszymy, gdy tylko będę gotowa.

Karolina kazała przynieść misę z zimną wodą i "jakieś zioła na nogi", oraz przygotować śniadanie z kieliszkiem wina, podane do pokoju. Na "potem" zażyczyła sobie kąpieli. Rozkazała też wnieść do pokoju kufer. Czekając, aż młynarz wypełni polecenia, padła na kolana i żarliwie modliła się. Dziękowała Jedynemu za taki obrót spraw, czuła w tym znak od Niego, czuła, że jej misja nie jest nadaremna.

Gdy wszystko zostało wniesione, zamknęła za sobą drzwi i sprawdziła, czy w kufrze na pewno niczego nie brakuje. Potem z radością i ciekawością małej dziewczynki z pończoch wyjęła zeszyt, listy i klucz. Listy i klucz schowała pod własną poduszkę. Umyła twarz i dłonie, po czym rozsiadła się w fotelu. Zdjęła pończochy, zagryzła zęby i włożyła stopy do zimnej wody. Rany zapiekły. Sięgnęła po wino. Delektując się smakiem czerwonego jak krew napoju, zagryzając śniadaniem, z wypiekami na twarzy wczytała się w pamiętnik Milicia. Listy zostawiła sobie na później.